fot. strona klubowa Zdunek Wybrzeża
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Wynik starcia Zdunek Wybrzeża Gdańsk z Orłem Łódź to największa niespodzianka żużlowego weekendu. Stawiani w roli faworytów gdańszczanie nie mogli znaleźć recepty na ekipę Adama Skórnickiego i przegrali 44:45. Po zawodach wyraźnie niezadowolony był menedżer gospodarzy, Eryk Jóźwiak. Opiekun trójmiejskiej ekipy nie przebierał w słowach, podkreślił, że bierze porażkę na siebie, ale przyznał również, iż ma pewien żal do zawodników.

Zdunek Wybrzeże straciło punkty już po raz trzeci w tym sezonie. Wcześniej gdańszczanie doznali porażki w Gnieźnie (39:50), a także zremisowali na własnym torze z ROW-em Rybnik (45:45). Podopieczni Jóźwiaka zajmują czwarte miejsce w tabeli, ale rozegrali o trzy pojedynki więcej niż sklasyfikowani pozycję niżej gnieźnianie.

– Mam skład taki jaki chciałem i mogę za to tylko podziękować zarządowi. Porażki są moją winą, biorę wszystko na siebie. Nie będę zwalał na tor, nie będę zwalał na klub, bo wszystko jest poukładane a płatności są terminowe. Przegrywamy całą drużyną, a stanowią ją zawodnicy, o których ja zabiegałem. Gdyby każdy z nich dołożył po punkcie, wygralibyśmy z Orłem. Można mieć większe pretensje do jednego czy drugiego zawodnika, ale przegrała drużyna, której ja jestem głową. Jeśli ktoś ma ochotę, może sobie ulżyć i pisać, że mechanik się nie nadaje na menedżera. Ja na pewno nie rzucam ręcznika. Jestem do dyspozycji zarządu i to on decyduje, kto będzie prowadził drużynę – mówił Jóźwiak w rozmowie z serwisem Trójmiasto.pl.

Zawodnicy Wybrzeża ponownie bardzo słabo otworzyli spotkanie. Po dziewięciu wyścigach na tablicy wyników widniał rezultat 32:21 dla Orła. Gospodarze obudzili się zdecydowanie za późno i największą moc zaprezentowali w biegach nominowanych, przed którymi zwycięstwo łodzian było już pewne.

– Do ósmego wyścigu nie istnieliśmy, wróciły demony z Gniezna. Na początku tor był trochę cięższy. Trenowaliśmy na innym, trzy godziny deszczu go zmieniły, ale nie możemy się tłumaczyć czymś takim, bo Orzeł jechał na tym samym torze i radził sobie świetnie. Zawodnicy muszą się wziąć w garść, bo na początku spotkania wyglądaliśmy jak baletnice. Oczy mi krwawiły od patrzenia, takie „babole” nie mogą się przydarzać. Na tym poziomie nie ma miejsca na to, aby stracić pół meczu na spasowanie z torem – komentował opiekun gdańszczan.

Zdaniem Jóźwiaka, jego zawodnicy w niewłaściwy sposób podeszli do sobotniego spotkania. Zdecydowanie bardziej waleczni na torze byli goście, którzy chociażby w piątej i szóstej gonitwie bez większych problemów mijali rywali.

– Chodzi o podejście. Nie było w nich tej iskry na początku spotkania. Obierali nie najszybsze ścieżki, a najłatwiejsze. Szeroka „chodziła”, a tor był do walki. Jeśli ktoś jechał z jajem i optymalną ścieżką, to wyprzedzał. Niestety, nasze jaja zostały w szatni. Zanim chłopaki je wyciągnęli, było już za późno. Potrzebny był wstrząs w postaci ostrej rozmowy w szatni, dopiero później coś zaczęło nam się kleić – wyjaśnił.

Pomimo niezadowalających wyników, menedżer nie zamierza się poddawać. Liczy on, że konkretne rozmowy z zawodnikami przyniosą efekty w postaci poprawy formy u poszczególnych żużlowców. – „Piłowanie” nic nie da. Trzeba pracować spokojnie, tak jak z Michałem Gruchalskim. Widać było, że coś powoli u niego drgnęło. Wiadomo, że liga nabiera tempa, ale nie można robić nerwowych ruchów, bo można zrobić sobie krzywdę. Jesteśmy już po spotkaniu z drużyną, usiedliśmy i przedyskutowaliśmy mecz z Orłem. Musimy to przepracować, ale robienie siedmiu treningów w tygodniu nic nie poprawi – stwierdził Jóźwiak.