Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Połączyło ich wspólne miasto oraz ten sam autobus komunikacji miejskiej w drodze powrotnej do domu. Na pierwszą randkę wybrali się do lokalnej, studencko-akademickiej restauracji w Częstochowie, a ich ulubioną potrawą świąteczną jest… zupa grzybowa. Zapraszamy na rozmowę z żoną prezesa gorzowskiej Stali, panią Joanną.

Pani Joanno, zacznijmy od początku. Gdzie i w jakich okolicznościach poznała Pani swojego męża?

Być może w niezbyt romantycznych okolicznościach, ponieważ z Markiem poznaliśmy się w autobusie komunikacji miejskiej w Częstochowie. W czasach liceum wracaliśmy do swoich domów tą samą linią autobusową i tak doszło do pierwszego spotkania (śmiech).

Na pewno pierwsza randka była już bardziej romantyczna. Gdzie Pan Marek Panią zaprosił?

Kiedyś w Częstochowie była taka restauracja, do której chodzili wszyscy z naszego liceum. Serwowali tam wówczas kebaby, ale nie takie, które popularne są w dzisiejszych czasach. Właśnie tam wybraliśmy się na naszą pierwszą randkę.

A oświadczyny? Jak zapamiętała Pani moment, gdy Pan Marek poprosił o rękę?

Ani w autobusie, ani w restauracji (śmiech). Marek oświadczył mi się w zupełnie normalnych okolicznościach, czyli po prostu w domu.

Jak długo jesteście już razem?

Bardzo długo. Poznaliśmy się, gdy ja miałam 17 lat, a mój mąż 18. Szybko licząc musiało to być w 1993 roku (śmiech). Można więc śmiało powiedzieć, że jesteśmy razem całe wieki, a na pewno przez większość swojego życia.

Co było takiego urzekającego, czym Pan Marek przekonał Panią do siebie?

Wiesz co, najbardziej chyba swoją przebojowością. Dla mojego męża nigdy nie było i do dziś nie ma rzeczy niemożliwych. Za cokolwiek by się nie zabrał, poświęci wszystko, aby sprawę doprowadzić do szczęśliwego końca. To najbardziej mi zaimponowało i imponuje do dziś. Upór maniaka, z jakim Marek dąży do wyznaczonych sobie celów jest wręcz niewiarygodny. To odnosi się zresztą również do mojej osoby. Długo pozostawałam nieugięta, nieprzekonana, ale on się nie poddał, nie zraził i „dopiął swego”.

Czym się Pani zajmuje zawodowo? Pomaga Pani mężowi w interesach, czy może podąża własną ścieżką?

Można powiedzieć, że poniekąd pomagam, ponieważ aktualnie pełnię rolę przykładnej „House Gestapo” (śmiech). Trwa to już około 10 lat. Z zawodu jestem jednak nauczycielką w przedszkolu i całe moje życie zawodowe było związane właśnie z pracą z dziećmi w przedszkolu.

Macie Państwo trójkę dzieci. Czym one się zajmują? Uczą się jeszcze w szkole czy „wyfrunęły” już z domowego gniazda?

Dokładnie tak jak wspomniałeś, mamy trójkę dzieci. Dwóch synów, którzy aktualnie przebywają na studiach w Warszawie. Starszy syn jest już „na finiszu”, ponieważ w tym roku rozpoczął piąty rok studiów. Młodszy jest na drugim roku. Najmłodsza z całego grona jest nasza córeczka, która ma 7 lat i w tym roku rozpoczęła naukę w szkole podstawowej.

Gdyby któryś z Waszych synów postanowił zostać żużlowcem, zgodzilibyście się Państwo? Czy jest to absolutnie wykluczone?

Przytoczę pewną historię. Gdy poznałam panią Dorotę Zmarzlik, mamę Bartosza, pierwszą rzeczą, jaką jej powiedziałam było, że dziękuję Bogu, że moi synowie są już na tyle „starzy” i raczej nie wpadną na ten szalony pomysł. Żużel to wspaniały sport, przyjemnie się go ogląda, zwłaszcza na żywo. Za żadne skarby świata nie chciałabym jednak, aby któryś z moich synów zechciał się ścigać. Wiem, że nie byłabym w stanie na to patrzeć. Umarłabym z nerwów oraz stresu.

Wiele kobiet, matek czy też partnerek żużlowców, nie dopuszcza do siebie myśli, że cokolwiek złego mogłoby się przytrafić…

Zgadza się, wiem o tym. Szczerze mówiąc, naprawdę podziwiam kobiety, które potrafią w taki sposób do tego pochodzić. Obawiam się, że ja bym nie umiała. Żużel to bardzo niebezpieczny i kontuzjogenny sport. Wielu młodych chłopaków straciło zdrowie, a nawet życie. Miałabym zawsze z tyłu głowy świadomość ogromnego zagrożenia.

Co skłoniło Pani męża do tego, że zdecydował się zaangażować w żużel na tak dużą skalę?

Zaczęło się od tego, że staliśmy się sponsorem tytularnym Stali Gorzów. Było to spowodowane faktem, że w tamtym okresie żużel bardzo nas „wciągnął”. Powodem zaangażowania się w sponsoring była informacja, że w Stali nie działo się wówczas dobrze, a sytuacja klubu nie należała do najłatwiejszych. Wydaje mi się, że w grę weszła tutaj ambicja mojego męża. Uznał, że będzie w stanie wszystko naprawić. Udało mu się. Podniósł rękawicę mimo wielu trudów oraz rzucanych pod nogi kłód.

Czy Pani również optowała za tym pomysłem, aby się zaangażować?

Szczerze? Nie do końca (śmiech). Na początku nie byłam za tym, aby mój mąż został prezesem klubu. Zdawałam sobie sprawę, jak wiele czasu pochłania tak ważna funkcja. Byłam świadoma, i miałam rację, że nasz wspólny rodzinny czas mocno ucierpi. Nie chciałam jednak „podcinać” mężowi skrzydeł.

Czy w związku z tym Pani mąż przebywa mniej czasu w rodzinnym domu?

Zdecydowanie tak. Prawdę mówiąc, żużel pochłania mu 80% czasu. Całe szczęście, że firma jest na tyle poukładana, że mąż jedynie dogląda spraw. Czasami udaje mu się na chwilę zakotwiczyć w domu (śmiech).

Czy Pan Marek zgadza się z Pani opinią?

A to już jego sprawa czy się zgadza czy nie (śmiech). To jest wywiad ze mną (śmiech). Wyrażam własną opinię.

Pani Joanno, czy Pani również interesuje się żużlem? Czy ten sport przemawia do Pani? Jeżeli tak, to od jak dawna?

W tym miejscu być może udzielę zaskakującej odpowiedzi. Pochodzę z Częstochowy, a w sercu mam miłość do Stali Gorzów. Jest to spowodowane faktem, że pierwsze zawody, które miałam przyjemnośc obejrzeć na żywo odbyły się właśnie w Gorzowie na początku sezonu 2017. Przyznam szczerze, że jechałam tam „za karę”, ponieważ mąż bardzo mnie namawiał. Cały sezon jeździłam właściwie z niechęcią, ponieważ szkoda mi było czasu. Wolałam spędzić go w teatrze lub w kinie. Dopiero kolejny rok sprawił, że zrozumiałam ten sport, wiedziałam co oglądam, poznałam zawodników. W konekwencji „zaraziłam się” żużlem. Dziś staram się bywać na każdych zawodach.

Rozumiem, że w czasach, gdy mieszkała Pani w Częstochowie żużel był Pani zupełnie obcy?

Dokładnie tak. Absolutnie nie interesowałam się czarnym sportem. Zabawne, ponieważ pochodzę z Częstochowy, a do tej pory nigdy nie udało mi się obejrzeć na żywo meczu na stadionie Włókniarza. Podjęłam próbę dwukrotnie, jednak za każdym razem mecz nie doszedł do skutku. Nie ukrywam, że poprzez sentyment do miasta, w którym się urodziłam, zaraz po Gorzowie kibicuję właśnie chłopakom z Częstochowy. Zawsze życzę im jak najlepiej.

Komu wobec tego kibicuje Pani w pojedynkach pomiędzy Stalą Gorzów, a Włókniarzem Częstochowa?

Trudne pytanie. Najlepiej, gdyby w tych pojedynkach padały remisy (śmiech).

A Pan Marek chodził na mecze w Częstochowie w młodości?

Również nie. Miłość do tego sportu u niego pojawiła się później.

Na zawody żużlowe jeździ Pani razem z mężem czy oddzielnie?

Dawniej, gdy Marek był sponsorem tytularnym, jeździliśmy na mecze razem. Od momentu, gdy został prezesem jego obowiązkiem jest być na stadionie od samego rana. Siłą rzeczy ja dojeżdżam później. Staram się bywać na każdych zawodach. Czasami powstrzymują mnie sytuacje życiowe, jednak z reguły jestem obecna.

Jakie jest Państwa największe hobby, poza czarnym sportem?

Oboje uwielbiamy podróżować, wspólnie z dziećmi. Synowie nie są już jednak tak skorzy do wspólnych podróży, ponieważ są dorośli. Preferują wyjazdy bez rodziców (śmiech). Właściwie każdą wolną chwilę staramy się zorganizować w taki sposób, aby gdzieś wyjechać, chociażby na kilka dni. Ja uwielbiam jeszcze czytać książki, choć nie ukrywam, że brakuje mi na to czasu. Najczęściej czytam właśnie podczas wspólnych wyjazdów.

Domyślam się, że zwiedzili Państwo wiele zakątków. Macie jakieś swoje ulubione miejsce/odskocznię od rzeczywistości?

Tak. Naszym ulubionym miejscem na ziemi zdecydowanie są Malediwy. Wiele osób twierdzi, że to miejsce jest piękne, ale bardzo nudne. Ja uważam, że to przyjemna nuda, w przepięknej scenerii.

Weszliśmy już w okres świąteczny, będący dla wielu ludzi ze świata sportu najlepszym okresem w roku kalendarzowym ze względu na możliwość przebywania z bliskimi. W jaki sposób Państwo spędzacie ten czas?

Zazwyczaj spędzamy święta Bożego Narodzenia w domu. Jeżeli wyjeżdżamy, naszym ulubionym miejscem jest Zakopane, a dokładnie hotel Kasprowy. W tym roku planowaliśmy wyjazd, jednak po wprowadzeniu obostrzeń stwierdziliśmy, że spędzanie świąt w hotelowym apartamencie nie ma żadnego sensu.

Dużo pieniędzy wydajecie Państwo na prezenty dla swoich najbliższych?

Tak, zdecydowanie dużo. Nie oszczędzamy na swojej rodzinie. Na ile pozwala budżet, na tyle staramy się spełniać marzenia naszych dzieci. Nawet teraz, w trakcie, gdy rozmawiamy, jesteśmy w drodze po prezent dla naszej córki.

Jaka jest Państwa ulubiona potrawa świąteczna? Niech zgadnę… Zupa grzybowa?

Skąd wiedziałeś?! (śmiech). Rzeczywiście, naszą ulubioną potrawą wigilijną jest zupa grzybowa z uszkami z grzybami. Nie jadamy barszczu. Wyjątkiem jest nasza córka, której nie podaję grzybów z racji tego, że jest jeszcze mała. Mój mąż nie jest fanem ryb, a zatem czymś innym trzeba zapełnić brzuchy. Zdecydowanie nasz stół świąteczny zdominowany jest przez zupę grzybową oraz pierogi.

Kto w Państwa rodzinnym domu odpowiedzialny jest za ubieranie choinki oraz pozostałe przygotowania świąteczne?

Za wszystko odpowiedzialna jestem ja (śmiech). Reszta domowników przychodzi „na gotowe”. Odpowiadam zarówno za porządki, jak również dekoracje świąteczne.

Jak w normalnych warunkach spędzacie Państwo Sylwestra i Nowy Rok?

W ubiegłym roku ten dzień spędziliśmy wspólnie z naszymi znajomymi, których mieliśmy przyjemność poznać na stadionie w Gorzowie Wielkopolskim. W tym roku chcieliśmy to powtórzyć, jednak jak dobrze wiemy, Sylwester został de facto odwołany.

Czy Państwa ulubionym zawodnikiem jest Bartosz Zmarzlik? A może macie jakiegoś innego idola?

Wydaje mi się, że nie mamy jednego określonego faworyta. Oczywiście najwięcej do czynienia mamy z zawodnikami Stali Gorzów, a zatem naturalnym jest, że to im kibicujemy. Ja mam taką naturę, że zawsze najmocniej wspieram tych, którym w danej chwili coś nie wychodzi, których wyniki nie są zadowalające. W minionym sezonie najbardziej kibicowałam Szymonowi Woźniakowi, Krzyśkowi Kasprzakowi oraz Nielsowi Kristianowi Iversenowi. Na arenie międzynarodowej dopingujemy natomiast Bartosza Zmarzlika.

Joanna Grzyb, żóna prezesa Stali Gorzów, Marka Grzyba.

Poruszmy temat motoryzacji. Pani mąż wydaje się być jej miłośnikiem, na co wskazuje użytkowany przez niego samochód. Czy Pan Marek szybko jeździ? Oczywiście po niemieckich autostradach…

Szybko, zdecydownie, czasami nawet zbyt szybko (śmiech). Nazwijmy to może inaczej. Marek jeździ szybciej, niż ja lubię.

Podoba się Pani samochód męża?

Szczerze? Jest ładny, ale nie jestem jego fanką. Zdecydowanie wolę poruszać się na co dzień swoim samochodem. Nie lubuję się w szybkich, sportowych wozach. Rozumiem jednak mojego męża. On uwielbia adrenalinę i emocje, więc coś mu się od tego życia należy.

Jakie jest Pani największe marzenie w życiu? Co chciałaby Pani przeżyć, a jeszcze tego nie zrobiła?

Wiesz co, ja chyba nie mam jakiegoś wielkiego marzenia. Ostatnio śmiałam się, ponieważ jestem wielką fanką Ani z Zielonego Wzgórza. Powiedziałam mojemu mężowi, że chciałabym pojechać na Wyspę Księcia Edwarda (śmiech). Poza tym, mam raczej przyziemne, życiowe marzenia. Chciałabym, abyśmy wszyscy jak najdłużej byli zdrowi.

Ostatnie pytanie dotyczy Pani męża. Czy jemu zdarza się w domu bywać nerwowym/porywczym? Środowisko żużlowe ma to do siebie, że często przeżywane emocje przenoszone są do domu…

Owszem, zdarza mu się. Ja to rozumiem, ponieważ zdaję sobie sprawę jak trudnym i wymagającym wyzwaniem jest odizolować się od tego „drugiego” życia. Szczególnie zdarzało mu się „wybuchać”, gdy Stal Gorzów przegrywała 6 kolejnych spotkań (śmiech).

Pani Joanno, dziękuję za rozmowę i życzę Wesołych Świąt.

Dziękuję bardzo. Wesołych Świąt.

Rozmawiał SEBASTIAN SIREK