W sobotę w Lublinie odbył się finał Indywidualnych Mistrzostw Polski, który – jak wiemy – zakończył się wygraną wrocławianina, Macieja Janowskiego. 33-latek po raz trzeci okazał się najlepszym żużlowcem w kraju. My tradycyjnie zaglądaliśmy również za kulisy tego, co działo się na torze przy Alejach Zygmuntowskich.
Pomimo faktu, że jeszcze w sobotę rano można było na oficjalnej platformie zakupowej nabyć bilety na zazwyczaj wyprzedany żużel w Lublinie, na słabą frekwencję organizatorzy narzekać nie mogli. Pełne trybuny, dobra organizacja i – co ważne – emocjonujące zawody sprawiły, że mało kto, poza oczywiście fanami Motoru Lublin, mógł po zawodach narzekać.
– Przyjechaliśmy ze Świdnika na dzisiejsze zawody i nie mamy jakiejkolwiek wątpliwości, że na podium stanie i Bartek i Dominik. Oni na swoim torze sobie poradzą. Najlepiej będzie jak wygra Bartek, a drugi będzie Kubera – mówił na przed zawodami kibic Motoru.
Na sobotnim finale nie zabrakło wielu fanów Bartosza Zmarzlika, którzy zaczynali dopingować go u progu zawodniczej kariery, na stadionie w Gorzowie.
– A dlaczego mielibyśmy nie przyjechać? Bartek to nasza ikona, skarb i zawsze będziemy go dopingowali. Skończą się kiedyś pieniądze w Lublinie, to znowu do nas wróci. Taki żużel, że na najlepszych mogą sobie pozwolić Ci z najbogatszym portfelem – mówił ze śmiechem Pan Mariusz z Międzyrzecza.
Swoich fanów miał oczywiście również prowadzący przed ostatnim turniejem w klasyfikacji generalnej, Patryk Dudek. Obok rodziny najzagorzalszym kibicem był pewnie obecny w Lublinie, Andrzej Huszcza.
– Wiesz, to jest tylko żużel, a jaki on bywa doskonale wiemy. Patryk, jak widać, jest dopasowany i wierzę, że wygra dzisiaj. Będzie dobrze – mówił po trzeciej serii zawodów popularny „Tomek”.
Andrzej Huszcza pojawił się w Lublinie nie tylko ze względu na rozdanie medali najlepszym Polakom sezonu 2024. Dzień przed zawodami odbyło się po raz kolejny spotkanie byłych zawodników żużlowego toru. W sobotę „starsi” panowie solidarnie z trybuny głównej dopingowali swoich młodszych kolegów. Nie zabrakło oczywiście Marka Kępy, Andrzeja Wyglendy, Eugeniusza Błaszaka Erwina Barbańskiego, Marka Towalskiego czy Wojciecha Żabiałowicza, który w finale rozegranym w Lublinie w 1990 roku zajął siódme miejsce.
– Ja wtedy w finale nie jechałem na swoim torze ze względu, o ile dobrze pamiętam, na kontuzję ręki, której odniosłem krótko przed zawodami. A szkoda – mówił nam ojciec Jakuba Kępy, prezesa Koziołków.
– Kto dzisiaj wygra? Nie wiem Łukasz. Stawka jest tak „nabita”, że ciężko mi typować. Wygra najmocniejszy psychicznie i tyle – dodawał ze śmiechem Marek Towalski.
Wśród weteranów nie zabrakło byłego IMP, Macieja Jaworka, który podczas zawodów z powodzeniem próbował swoich sił z trybuny jako fotograf. – Fajne są te nasze spotkania i zawsze się cieszę, kiedy mogę w nich uczestniczyć – dodawał były zawodnik Falubazu.
A jak o zdjęciach mowa, to koniecznie trzeba wspomnieć o jednym wydarzeniu, jakie miało miejsce podczas zawodów. W przerwie między biegamy spiker zawodów przypomniał kibicom dwóch lubelskich fotografów, którzy przed dekadami nadawali ton żużlowej fotografii. Mowa oczywiście o Stanisławie Szalaku i Mieczysławie Bielaku. Kto z nas nie pamięta ich żużlowych fotografii choćby w Tygodniku Żużlowym? Za pamięć o tych, którzy kiedyś fotografowali żużel słowa pochwały dla organizatorów przedsięwzięcia, Jarosława Pabijana i Jacka Dreczki.
– Zrobiłem dużo ciekawych zdjęć, byłem w wielu ciekawych miejscach, są znajomi z branży żużlowej, ale dziś jestem już można powiedzieć emerytem – mówił publiczności przepytywany przez Jacka Dreczkę, Stanisław Szalak.
Dzisiejszy sprzęt fotograficzny diametralnie różni się od tego, na jakim my zaczynaliśmy swoją przygodę z fotografią. To były czasy, kiedy jeden film miał przecież jeszcze trzydzieści sześć klatek – dodawał Mieczysław Bielak.
Na brak inicjatywy ze strony spikera nie mogła narzekać w sobotni wieczór stadionowa publiczność. Jacek Dreczka po raz kolejny stanął na wysokości zadania.
– Powiem Ci, że może nie byłem zwolennikiem od początku nowej formuły mistrzostw, ale nie można patrząc na Bydgoszcz czy Lublin powiedzieć, że pomysł nie wypalił. Mieliśmy w Lublinie świetne widowisko i świetny doping kibiców. Jestem przekonany, że gdyby Dominik jechał dalej, to byłyby „ofiary” w ludziach, jeśli chodzi o struny głosowe – mówił po zawodach Jacek Dreczka.
Tradycyjnie nie może zabraknąć w naszych „kuluarach” gastronomii. Na pewno na finale nie stracił browar Perła, obsługujący lubelski Motor. Piwo bez soku – 10 złotych, a z sokiem – dwanaście. Popularna stadionowa „gięta” wyceniana była na złotych osiemnaście. Na oba „towary” chętnych oczywiście nie brakowało.
– „Gięta” lubelska? Odpowiem jak Cesarzowa Internetu – dobre, smaczne, pyszne polecam – mówił ze śmiechem piszącemu te słowa jeden z kolegów po „fachu”.
Nie brakowało również chętnych na żużlowe gadżety. Zarówno na stoisku należącym do Piotra Kina, jak i w firmowej „budce” lubelskiego Motoru.
– Eeee, wie Pan, nasz sklepik jest klubowy i oczywiście najwięcej kupują tutejsi kibice Motoru dzisiaj. Całkiem nieźle idą szaliki, koszulki i kubki – mówiła jedna ze sprzedających.
Na koniec wróćmy na tor. Zawody wygrał Maciej Janowski i to on został mistrzem Polski.
– No, Maciek dzisiaj wykonał mega robotę i naprawdę miło było patrzeć jak śmigał na torze – mówił z sympatią dla kolegi Bartosz Smektała.
– Można powiedzieć, że wiesz, ten dzisiejszy wieczór miał trochę z magii – mówił mi z radością triumfator sobotniej imprezy.
Z dobrej strony pokazał się w zawodach także Robert Chmiel, który jako, drugoligowiec, nie miał „strachu” przed utytułowanymi kolegami i starał się walczyć, jak równy z równym. Turniej zakończył z pięcioma punktami na czternastym miejscu, wyprzedzając w klasyfikacji zawodów między innymi Pawła Przedpełskiego, który – jak wieść „parkingowa” niosła – kuszony jest „milionami” z Celffastu.
– Jadę na ile potrafię. 1. Liga? Miałem dwie luźne propozycje, ale na tym, póki co, się skończyło. Robię swoje i tyle. Pędzę, bo jutro mecz w Opolu – mówił nam przesympatyczny zawodnik po turnieju. Czy był jakiś niesmak? A i owszem, Po zawodach w parkingu swoje prawdy życiowe głosił jeden z obecnych w parkingu, wprowadzając nie tylko intonacją i głośnością swoich wypowiedzi parę osób w zdziwienie. – Zawodnik może jeździć za złotówkę, a menadżer ma zarabiać miliony. Tak to ma wyglądać i nic nikomu do tego, ile wynosi moja prowizja – mówił „mecenas” żużlowców.
Przed 23 parking po emocjonujących zawodach pustoszał. Kibice udawali się w drogę do swoich domów, a przyjezdni fani żużla w podróż do miejsca zamieszkania.
– Bardzo dobre zawody pod każdym względem. Wracamy do domów ze smutkiem, bo Dominik nie został mistrzem Polski, ale jedziemy ligę i ona padnie naszym łupem – mówił nam po zawodach fan Motoru Lublin.
– Super impreza. Emocje do końca i złoto dla Maćka Janowskiego. W drodze do Wrocławia odpalamy YouTube i puszczamy „A kind of magic” zespołu Queen. Lepszego wieczoru być nie mogło. Pamiętamy, że w 1990 roku w finale w Lublinie, Grzegorz Malinowski, ówczesny reprezentant naszej Sparty, zaczął zawody sensacyjnie. Po pierwszej serii miał trzy punkty. 34 lata później Maciej Janowski niemal równie sensacyjnie z czwartego miejsca przed ostatnim turniejem zdołał pokonać rywali w „jaskini” Zmarzlika i Kubery oraz wywieźć złoto do Wrocławia. Żużel jest piękny – dodawali szykujący się do drogi powrotnej kibice wrocławskiej Sparty.
Żużel. Dramat Stali na koniec sezonu! Poważny wypadek lidera
Żużel. Lider Apatora z dwuletnią umową! „Jestem bardzo podekscytowany”
Żużel. Oni dostaną dzikie karty? Znów ma być wiele krajów
Żużel. Został dziś ogłoszony, a… prowadzi rozmowy z innymi klubami! Saga z Sadurskim jeszcze potrwa
Żużel. Do trzech razy sztuka. Apator w końcu pokona Stal na Motoarenie?
Żużel. Wilki odkrywają karty! To on poprowadzi krośnian