Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Za nami żużlowy weekend w Pradze. Jako redakcja tradycyjnie już wybraliśmy się na kolejną odsłonę zmagań o tytuł najlepszego zawodnika globu, ale także sprawdziliśmy jak radzą sobie ci, którzy w kolejnych latach chcą zawojować świat speedwaya. Poza oglądaniem zmagań na torze nie zabrakło czasu na zwiedzanie i poznawanie stolicy Czech.

 

ŻUŻEL MOŻESZ OBSTAWIAĆ DO 500 ZŁOTYCH BEZ RYZYKA W FUKSIARZ.PL. ZAREJESTRUJ SIĘ TUTAJ

Tym razem wybraliśmy się do Pragi z Wrocławia w piątkowe południe. Jak się okazuje, najszybsza droga wskazana przez nawigację nie zawsze jest tą najlepszą. Zamiast niecałych czterech godzin, zobaczenie rogatek Pragi zajęło nam nieco ponad pięć. Tym samym piątkowe młodzieżowe zawody zaliczyliśmy na ostatnią chwilę. Jakie były wyniki? Doskonale wiece. My wspomnimy tylko tyle, że „kuluarowo” większość zgodnie stwierdziła, że była to antyreklama, a nie reklama żużla. Jerzy Kanclerz wysyłał już nawet odpowiednie pisma, gdyż był przekonany, że zawody zostaną przełożone, a jednak je odjechano. Czy to w rozwoju dyscypliny pomoże? Oceńcie sami. Radość po zawodach najbardziej było widać u dwóch startujących – Mateusza Cierniaka oraz Celiny Liebmann. Pierwszy pokazał prawdziwy żużlowy kunszt, Celina swój kolejny cel zrealizowała. Nie opuszczała boksu z zerowym dorobkiem punktowym. Jej poczynania i upór pokazują, że w życiu można naprawdę wiele. Liebmann jest pierwszą kobietą, która wystartowała w finale juniorskim i zdobyła punkt. Bez względu na dalszy przebieg jej kariery, przeszła do historii żużla. Co ciekawe, Niemka marketingowo była przygotowana lepiej, aniżeli niejeden uczestnik „dużego” cyklu Grand Prix. Arsenał gadżetów dla kibiców miała imponujący.

Zadowolona Celina Liebmann

Zawody „zmęczyliśmy”. Emocji, tych pozytywnych, dodawał nam jeden z czeskich kibiców, który na trybunach wykonywał ruchy takie, jakby sam startował na torze. Następnego dnia naszego bohatera spotkaliśmy ponownie. Tym razem w roli kibica i porządkowego. Skutecznie zbierał puste plastikowe kufle, które napełnione piwem były sprzedawane razem z kaucją zwrotną w wysokości 50 koron. Jesteśmy przekonani, że nasz nowy znajomy po sobotnim Grand Prix parę tysięcy miał w kieszeni. 

Po zawodach szybki „skok” Boltem do centrum. Informujemy, że czeski Bolt działa szybko, sprawnie i przyjemnie. W późny piątkowy wieczór, ku naszemu zdziwieniu, niewiele lokali było jeszcze czynnych. Po naprawdę długich poszukiwaniach znaleźliśmy jeden pod nazwą Staromacek, gdzie jeszcze po północy można było wypić kuflowe i przegryźć je smażonym serem. Całkiem dobry posiłek to koszt w granicach 450 koron. Jako, że mieliśmy redakcyjne urodziny niżej podpisanego, pozostałą część „życzeń” przenieśliśmy po zamknięciu restauracji o godzinie pierwszej do hotelu Wolf na obrzeżach miasta, który z czystym sumieniem możemy Wam polecić. Położenie obok jednego z praskich dworców sprawia, iż po pół godzinie jazdy podmiejskim pociągiem, bez stania w korkach i bez obowiązku badania poziomu alkoholu we krwi wynoszącego zero jesteście na słynnym moście Karola. 

Most Karola w piątek po dwudziestej trzeciej

Jak już jesteśmy przy moście Karola, to o ile w piątek przed północą świecił pustkami, o tyle w sobotnie przedpołudnie wyglądał niczym zatłoczony dworzec. Jak zwykle kolejka turystów była przed rzeźbą Jana Nepomucena, której dotknięcie ma sprawić – wedle legendy – spełnienie życzenia. Oczywiście byli przy figurce świętego Jana Nepomucena również kibice żużla. Najczęściej żużlowym marzeniem była wygrana Zmarzlika lub Janowskiego. – Przyjechaliśmy z Wrocławia i oczywiście liczymy na wygraną Maćka Janowskiego, a Nepomucen nam w tym pomoże – mówiło nam ze śmiechem żużlowe małżeństwo. Niestety Nepomucen, jak się parę godzin później okazało, polskim kibicom szczęścia tego dnia nie przyniósł.

Spacerując po Malej Stanie trafiliśmy również do słynnej kafejki, cukierni „U Knoflicku”, w której swego czasu kawą wzmacniały się czeskie i nie tylko legendy żużla. – Ploha Draha? Kiedyś to było w Pradze popularne, a byli właściciele lokalu kochali Jiri Stancla – usłyszeliśmy w środku. „Atmosferę” Grand Prix czuć było na starówce. Najczęściej słychać było polskich i niemieckich fanów żużla. Co w licznych kioskach z praskimi pamiątkami kupowali Polacy najczęściej? – Paru fanów żużla dziś było w moim sklepiku. Jak zwykle najczęściej „idą” tradycyjnie praskie magnesy i nasz krecik jako mała lub większa maskota – mówiła nam Katerina, obsługująca jeden ze sklepików na praskiej  starówce.  Z centrum droga mogła już wieść nas tylko na popularną „ Marketę”.

Pobyt na niej rozpoczęliśmy od wizyty w biurze prasowym. Program zawodów tradycyjnie już należało wręcz „wyprosić”. Tym, którym się nie powiodło zostawała wydrukowana na kartkach rozpiska biegów. Jeszcze parę dni przed turniejem organizatorzy informowali nas o sprzedaży ponad 90 procent biletów na sobotni wieczór. Jak się okazało, był to chyba chwyt marketingowy. Stadion aż tak zapełniony nie był. Wolnych miejsc było jeszcze sporo. Być może wpływ na to miał półfinał mistrzostw świata w hokeju z udziałem Czechów, który zaczynał się bodajże o osiemnastej i na jego wspólne oglądanie zapraszał niemal co drugi lokal na starówce. 

biuro prasowe zawodów

 

Market podczas sobotnich zawodów

Gastronomia? Stanęla na wysokości zadania. Na stołach ogródków królowała praską pieczona za 110 koron i przyznajemy, że była całkiem smaczna. Kibice z pokaźniejszym portfelem mogli raczyć się pieczoną szynką w cenie 75 koron za 100 gram przygotowywanego na miejscu przysmaku. Oczywiście napojem numer jeden tradycyjnie już było lokalne piwo. Liczba stoisk z gastronomią była na tyle pokaźna, że zbyt długich kolejek nie było. Goście kategorii VIP tradycyjnie spędzali czas na dachu trybuny głównej lub w VIP saloniku Tony Kaspera. To tam można było się natknąć choćby na Milana Spinkę czy Jiriego Stancla.

VIP salonik imienia Tony Kaspera
Szynkę pieczona na miejscu
Pieczona praska

Atrakcje dla kibiców ze strony organizatora? Główne punkty bez zmian. Sesja autografowa sprawiła, iż do punktu, gdzie mieli o siedemnastej przybyć późniejsi bohaterowie wieczoru, pokaźna kolejka ustawiła się już pół godziny przed. Fajnym elementem atrakcji okazał się konkurs dla kibiców, gdzie wygraną były plastrony z podpisem zawodników. Jeden z kibiców, który miał za zadanie skomentować bieg bez problemu zrobiłby furorę w podczas relacji z żużla w czeskiej TV. Nie zabrakło znanej choćby z Warszawy wystawy starych motocykli. Dla dzieci oczywiście punkt malowania twarzy. Generalnie zatem coś dla kibiców jest przygotowane, jednak nie stwierdzimy, aby z turnieju na turniej atrakcji tych zdecydowanie przybywało. Nieco śmiesznie wyglądała walka kibiców o koszulki rzucane przez pracownika firmy Monster. Taki powiew zaszłości sprawiający, iż w dolnych rzędach toczyła się walka o tshirt. A gdyby tak pracownik wyjechał przed każdą serią na tor  obrandowanym motocyklem  i z pistoletu strzelałby koszulkami do kibiców  z pewnością „fun” były większe i wyglądałoby by to adekwatnie do zapowiedzi marketingowego rozwoju. Na plus polski spiker zawodów – kochający historię Czech, Tomasz Lorek. Same zawody, jak doskonale wiecie, nie sprawiały, iż kibice obgryzali paznokcie. Jak się okazuje, coraz częściej temat ten poruszają również sami zawodnicy. Wielu z nich twierdzi w prywatnych rozmowach, że zawody cyklu winny być rozgrywane na torach, które są regularnie używane w sezonie i umożliwiają dobre ściganie. To ich zdaniem najważniejsze, kosztem startu nawet w takich metropoliach jak Praga czy Warszawa. 

To te barierki po siedemnastej szturmowali czescy fani żużla aby otrzymać autografy idoli

Kto był najbardziej zadowolony po zawodach? Oczywiście Martin Vaculik, któremu czeska Praga powiedziała Ahoj Martinie. Słowak wyglądał na torze doskonale. Bohater wieczoru na pewno nie był jednak zadowolony z faktu, iż po zawodach w parkingu nie mogła pojawić się jego małżonka. Porządkowi byli nieubłagani. Jedną rzecz doprawdy trudno zrozumieć. W Pradze byli dziennikarze, którzy najważniejsze biegi wieczoru mogli oglądać z parkingu. Po zakończeniu zawodów ten sam porządkowy ich kolegom kazał sporo czekać na wejście już po turnieju. W naszym „slangu” sporo czekać znaczy tyle, że jak się w końcu wchodzi, to można co najwyżej podziwiać puste boksy. Konferencja prasowa nie do końca wyczerpuje potrzeby rozmów z zawodnikami pod kątem ich późniejszej publikacji i jakby na to nie patrzeć promowania speedwaya w mediach. Jak już jesteśmy przy tym wątku, to nie zabrakło błędów w samym biurze prasowym. Tym razem dawano akredytacje na piątek i sobotę w jednej „paczce”. Znam przypadek gdy jeden uczciwy dziennikarz znalazł w swoim pakiecie dla redakcji X akredytacje dla redakcji  Y oprócz tych swoich. Nie popisał się również jeden z dziennikarzy, który nieco „zirytował” Słowaka starając się mu uzmysłowić, że wygrał u siebie. Czechy i Słowacja to obecnie inne państwa i z sympatią obopólną też różnie bywa. Profesjonaliści wiedzieć o tym powinni…

Dwudniowe święto żużla zakończył pokaz sztucznych ogni. Lubimy pirotechnikę żużlową oceniać. Ten był w normie, ale król pokazów pirotechnicznychm czyli wrocławski klub, raczej by się pod nim nie podpisał. 

Reasumując, Praga wypadła sportowo jak zwykle, czyli dostatecznie. Żużel tradycyjnie wielu mijanek nie przyniósł, ale zaliczenie kolejnej rundy Grand Prix to doskonały sposób, aby połączyć wyjazd ze zwiedzaniem przepięknej stanówki i biesiadowaniem przy piwie. 

Ze stadionu w Pradze wyjechaliśmy po godz. 23. Tym razem już nie korzystaliśmy z nawigacji. Podążaliśmy do domów na pamięć. O godz. 2 zameldowaliśmy się we Wrocławiu…