Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

O tym, jakich „cudów” na motocyklu potrafił dokonywać były mistrz świata, Tomasz Gollob, nikomu specjalnie mówić nie trzeba. Warto jednak przytoczyć jedną historię, która miała miejsce w lidze szwedzkiej. Pokazuje ona, że nie zawsze motocykl, który wedle zawodnika nie „jedzie”, nie potrafi pod innym żużlowcem spisywać się bardzo dobrze.

– Tomek wiele lat jeździł w szwedzkim Vastervik. Raz mieliśmy taki mecz, w czasie którego jeden z juniorów zrobił trzy razy zero i po zjeździe do parkingu pytany o przyczyny takiego stanu rzeczy, mówił o słabym sprzęcie. Tomek miał akurat jeden bieg przerwy i postanowił poprawiać pewne rzeczy w motocyklu. Jak to bywa „zanurzył” się w pracy przy motocyklu. W pewnym momencie mówię: „Tomek, zaraz jedziesz”. Nie reaguje. W końcu sędzia włącza zielone światło. Mówię: „Tomek, dwie minuty”. Zero reakcji. „Tomek, minuta”. Tomek wstał z kolan i mówi: „daj kask i jakiś motocykl”. Jakoś tak się złożyło, że wzięliśmy motocykl tego juniora, który nie „jechał” i był podobno słaby – opowiadał w audycji Reel 45, były menadżer Tomasza Golloba, Tomasz Gaszyński.

– Przez cały bieg kibice mogli podziwiać doskonałą walkę na torze pomiędzy Tomaszem Gollobem a Billym Hamillem. Ostatecznie wygrał Amerykanin, a to był bieg, który pewnie niektórzy pamiętają tam do dziś. Tomek zjechał do parkingu i zapytał tego młodzieńca o co mu chodzi z tym jego motocyklem. „Widziałeś, że jedzie dobrze” – mówił Tomek. Pamiętam, że chłopak mocno się wtedy zawstydził. To jeden z przykładów, że jednak w speedwayu nie o wszystkim decyduje sprzęt – dodał Gaszyński.

CZYTAJ TAKŻE