Żużel. Grzegorz Zengota: Nie jestem zawodnikiem podatnym na kontuzje. Nasza drużyna może pokusić się o wszystko (WYWIAD)

Grzegorz Zengota. Foto: Jarek Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Transfer Grzegorza Zengoty to istotne wydarzenie na tegorocznej giełdzie eWinner 1. Ligi. Żużlowiec z Zielonej Góry dołączył do rybnickich Rekinów i w przyszłym roku ma stanowić o sile ekipy 12-krotnych mistrzów Polski. W rozmowie z naszym portalem mówi o łatce, którą mu przypięto, opowiada o negocjacjach transferowych, a także wraca wspomnieniami do najprzyjemniejszych dla niego wydarzeń z czasu startów w Bydgoszczy.

 

Długo nie było pewne to, gdzie wylądujesz w przyszłym sezonie. Ostatecznie padło na Rybnik. Czym przekonał Cię prezes Krzysztof Mrozek?

Ta transferowa jesień mocno mnie zmęczyła. Nie zawsze jednak wszystko zależy ode mnie, czyli zawodnika. Dużo zależy od tego, który klub widzi mnie w swoich szeregach. Prezes Mrozek był zdecydowanie najkonkretniejszy i najbardziej przekonany do mojej osoby. Stąd mój wybór.

W zeszłym roku nie mogłeś się opędzić od różnych propozycji kontraktów, a teraz raczej tego nie zaobserwowaliśmy. Czym to było spowodowane?

Mam wrażenie, że zupełnie niepotrzebnie zrobiono wokół mnie pewną otoczkę w mediach. Zaczęto przypinać mi łatki, że jestem zawodnikiem podatnym na kontuzje i to w pewnym stopniu mogło zniechęcić niektóre osoby. Ja mogę powiedzieć tyle, że przed tymi rozgrywkami nigdy nie miałem złamanych żeber. W tym sezonie tak się pechowo złożyło, że upadłem dwa razy w podobny sposób i złamałem je dwukrotnie. Owszem, jakiś okres wcześniej zmagałem się z kontuzją nogi, ale pomimo tego, że ta kontuzja była poważniejsza, to się nie odnowiła. To tym bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że zawodnikiem podatnym na kontuzje nie jestem.

Startujesz już na żużlu kilkanaście lat, a przed tymi dwiema kontuzjami zbyt poważnych urazów nie odnosiłeś…

Dokładnie tak. W tych wypadkach, w których ja brałem udział, każdemu mogło się stać coś poważnego. Sposób, w jaki ja z tej sytuacji w Rybniku wyszedłem, i tak był niezły. Przejechało po mnie dwóch zawodników, więc mogło się to skończyć znacznie gorzej. Trzeba się cieszyć, że tak to się tylko skończyło. Wcześniej odniosłem kontuzję w 2011 roku i kolejne lata przejeździłem właściwie bez urazów. Taka łatka na pewno nie jest fajna. Mam nadzieję, że dobrze to wytłumaczyłem i niektórzy spojrzą na sprawę inaczej.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Grzegorz Zengota (@zengiracing)

Nawiązałeś do tego, że tegoroczny koszmarny wypadek miał miejsce właśnie w Rybniku. Tym kontraktem i przyszłorocznymi startami właśnie na tym torze chcesz pokazać, że mimo tych wielu przeciwności dalej potrafisz sobie znakomicie radzić?

Nie jestem osobą, która rozczula się nad przeciwnościami losu, a raczej taką, która prze do przodu. Nie oglądam się za siebie i myślę, że to jedna z takich moich charakterystycznych cech. Dokuczały mi urazy, ale już się z tego wszystkiego wykaraskałem. Jestem zdrowy, wszystko dobrze funkcjonuje, jestem już w cyklu przygotowań do nowego sezonu. Myślę, że te wszystkie moje historie tylko mnie wzmocniły. Potrafiłem wracać po kontuzjach w dobrym stylu i dla mnie to znak, że pod względem mentalnym jestem silnym zawodnikiem. Myślę, że jak będę miał spokój i zaufanie, to będę w stanie wiele dać mojemu nowemu klubowi. Cieszę się, że będę ścigał się barwach ROW-u Rybnik. Jest to klub z historią, prezes mi ufa, więc zrobię wszystko, żeby odwdzięczyć się na torze.

Długo wydawało się, że ostatecznie wylądujesz w Łodzi, a nie w Rybniku. Co poszło nie tak, że jednak nie doszedłeś do porozumienia z Witoldem Skrzydlewskim?

Ja też długo myślałem, że to będzie mój kierunek. Jeździłem do Łodzi na treningi i bardzo dziękuję klubowi i Adasiowi Skórnickiemu, że mogłem te treningi odbyć. Rozmowy były prowadzone, ale w mojej ocenie zabrakło konkretów. Były takie sytuacje, że umawialiśmy się na dany dzień na telefon, a potem odpowiedzi nie było przez kilka dni, a nawet tygodni. W mojej ocenie tak się rozmów nie prowadzi. Jeśli komuś zależy, to powinno to wyglądać inaczej. Wszystko się przeciągało od końca września. Ja bardzo nalegałem na sfinalizowanie tych rozmów, ale z drugiej strony było mało profesjonalne podejście. Odezwał się prezes Krzysztof, usłyszałem konkrety i w godzinę doszliśmy do porozumienia.

Odchodzisz z Bydgoszczy po sezonie z kawałkiem. Jakie będziesz miał wspomnienia z tego klubu?

Będę miło wspominał starty w Polonii. Był to dla mnie bardzo emocjonujący okres. Właśnie w tym klubie wróciłem do startów po ciężkiej kontuzji. Pierwszy wyścig po powrocie był czymś niesamowitym.

Niedawne spotkanie z kibicami wskazuje na to, że fani w Bydgoszczy będą Cię dobrze wspominali. Jak to wygląda z Twojej strony?

Spotkanie pokazało mi, iż, mimo że okres startów w Bydgoszczy trwał stosunkowo niedługo, bo nieco ponad sezon, udało mi się zżyć z kibicami. Fani pokazali, że byłem ważną częścią tego zespołu. Pierwszy raz miałem okazję być kapitanem zespołu i to wyzwalało dodatkowe emocje. Dziękuję bardzo jeszcze raz wszystkim kibicom. Żałuję, że to wszystko kończy się tak szybko. Wierzyłem, że moje starty w Polonii będą trwały dłużej, ale sam nie jestem w stanie na to wpłynąć. Jak już mówiłem, jesteśmy sportowcami i nie wszystko zależy od nas.

W Twoim nowym klubie masz tworzyć krajową formację seniorską z Krystianem Pieszczkiem. W składzie są także Siergiej Łogaczow, Patryk Wojdyło i Andreas Lyager. Jak się zapatrujesz na to, jaką drużynę zbudowano w Rybniku?

Z Andreasem jeździliśmy razem w Bydgoszczy, zatem mieliśmy sporo okazji do współpracy. Myślę, że się dogadamy. Jeśli chodzi o resztę, to trudno mi się odnieść, bo nigdy nie jeździliśmy razem w zespole. Jestem jednak pewny, że ten wspólny język znajdziemy. Ja nie mam problemu z budowaniem relacji i czuję, że w Rybniku zbudujemy fajną paczkę. Z Siergiejem miałem okazję zamienić już kilka zdań po moim wspomnianym urazie. Wtedy bardzo mi współczuł, bo też przechodził przez podobny uraz. Mamy ciekawy zespół, który będzie miał dobrych juniorów. Paweł Trześniewski pokazywał już, że drzemią w nim spore możliwości. Ma niesamowity potencjał. Będziemy mieć wsparcie w młodzieży, a to zawsze jest ważne dla zawodników z pozycji seniorskich.

O co pojedziecie w przyszłorocznych rozgrywkach?

Trudno na razie mówić, że będziemy walczyć o najwyższe laury czy awans. Moim zdaniem nasza ekipa może pokusić się o wszystko, ale ja bym nie pompował balonika. Są zespoły, które na papierze wyglądają lepiej. My ze swojej strony zrobimy wszystko, aby tworzyć fajne widowiska dla naszych rybnickich fanów. Sukcesem będzie awans do play-offów, a jak uda się to zrobić, to potem będziemy myśleć. Uważam, że lepiej być mile zaskoczonym aniżeli rozgoryczonym.

A jaki będzie Twój cel na kolejny rok?

Chciałbym przejechać ten przyszły rok bez żadnych urazów. Chciałbym w końcu w pełni rozwinąć skrzydła i poczuć pełną swobodę. Jeśli to się stanie, to będę w stanie dać dużo zespołowi. Ja czynię już przygotowania do sezonu i chcę być gotowy tak samo jak w moich najlepszych latach. Moje wszystkie urazy już się zagoiły i liczę, że teraz będzie już pełen luz w skupieniu się na wynikach i jeździe.

Pod kątem sprzętowym przygotowania również zostały już rozpoczęte?

Nawet zakończone! Motocykle stoją już gotowe na nowy sezon. Okres przerwy wykorzystałem nie na to, aby się wylegiwać, ale żeby popracować nad sprzętem. Warsztat jest dopięty na ostatni guzik. Wszystko jest poukładane. W kwestiach teamu jestem na etapie poszukiwania drugiego mechanika. Dzięki temu, że zrobiłem to wszystko już wcześniej, teraz mogę pracować nad formą fizyczną.

A poza treningami coś robisz? Przyjdzie czas na naukę ślonsko godki?

(śmiech – dop. red.) Myślę, że z tą sprawą nie będzie łatwo mi się od razu oswoić, ale mam nadzieję, że im bliżej będzie końca sezonu, tym więcej będę mógł po śląsku powiedzieć. Nie ukrywam, że zawsze mnie to interesowało i ciekawiło. Jestem naprawdę pełen entuzjazmu przed tym kolejnym rokiem w Rybniku.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję również.

Rozmawiał BARTOSZ RABENDA