Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Choć przy dzisiejszych warunkach geopolitycznych trudno to sobie wyobrazić, kiedyś w świecie czarnego sportu mieliśmy takie sytuacje, że w lidze rosyjskiej ścigał się zespół z Ukrainy. Mowa o Szachtarze Czerwonograd, czyli ekipie, którą w 2008 roku prowadził Grzegorz Dzikowski. Były szkoleniowiec opowiedział nam w wywiadzie o relacjach rosyjsko-ukraińskich w tamtych czasach, wspomnieniach z prowadzenia tamtej drużyny, a także o swoim poglądzie na dzisiejsze tragiczne wydarzenia.

 

Panie  Grzegorzu, w karierze trenerskiej miał Pan przyjemność prowadzić ukraiński zespół, który startował w Rosji. Dziś jest to chyba nie do pomyślenia…

Trochę ten czas poleciał, bo to już było 14 lat temu. Szachtar, tłumacząc na język polski, to oczywiście Górnik. W tych rejonach, w Czerwonogradzie, było bardzo wiele kopalń i stąd ta nazwa. Jest to klub z miejscowości położonej kilkadziesiąt kilometrów od naszej granicy. Przypominając sobie tamte lata, trudno sobie wyobrazić, że taka historia, którą mamy dzisiaj, może mieć miejsce. To przerażające, że w 21. wieku może dojść do takiego ludobójstwa i wojny, która nawet może przerodzić się w III wojnę światową. Miejmy nadzieję, że tak się nie zdarzy, ale patrząc na to, do czego zdolna jest Rosja, to trzeba być przygotowanym na wszystko.

Co sprawiło, że trafił Pan wtedy do tego zespołu? W środowisku ten ruch był dość dużym zaskoczeniem.

To był właściwie przypadek. Nie miałem wtedy żadnego kontraktu. Dostałem telefon, przedstawiono mi sytuację, jak to ma wyglądać. Wtedy żużel na poziomie europejskim na Ukrainie był tylko w Równem. Tam często odbywały się eliminacje do mistrzostw świata, w których zresztą sam miałem przyjemność brać udział. O Szachtarze natomiast nikt wtedy nie słyszał. To była taka reaktywacja ośrodka w Czerwonogradzie. Powiem szczerze, że to, co usłyszałem w rozmowie telefonicznej odbiegało od tego, co spotkałem na miejscu. Rzeczywistość okazała się brutalna. Praktycznie nie było stadionu.

Jak przebiegała modernizacja?

Bardzo szybko. W krótkim czasie doprowadzono ten obiekt do naprawdę dobrego stanu. Zamontowano bandy dmuchane, zrobiono oświetlenie. Poza tym odnowiono też część trybun. Skupiono się przede wszystkim na wymogach licencyjnych. Udało się to zrobić przed sezonem i w tej lidze rosyjskiej udało się wystartować. Ta liga miała już wtedy swój poziom. Rosjanie zaczynali się liczyć i wchodzili na europejskie salony.

Jakie relacje panowały wtedy między Ukraińcami i Rosjanami? Jak ukraiński zespół witano na rosyjskich stadionach?

Jeżeli chodzi o stosunki między Ukraińcami a Rosjanami, czy też między Ukraińcami a Białorusinami, bo przecież przejeżdżaliśmy przez Białoruś, to nie mogę powiedzieć, że coś szwankowało. Nie odczuwało się jakichkolwiek wrogich nastrojów. Przynajmniej ja czegoś takiego nie odczuwałem. Zwrócono mi jednak uwagę, żeby na Ukrainie lepiej nie mówić po rosyjsku.

Z czego to wynikało?

Wiadomo, że kiedyś w szkole mieliśmy język rosyjski. Z początku myślałem więc, że najwygodniej będzie próbować się tak dogadać. W klubie tego nie było, ale ludzie na mieście powiedzieli mi, że lepiej jak na Ukrainie będę mówił po rosyjsku. Było to jednak bardzo delikatne zwrócenie uwagi, coś jak sugestia. W Moskwie, Bałakowie czy Władywostoku ten rosyjski oczywiście pomagał.

Wspomina Pan miasta, w których drużyna się ścigała. To musiały być bardzo długie podróże i duże wyzwanie logistyczne…

Z uwagi na oszczędności rozgrywano to tak, że trzy mecze we Władywostoku, Bałakowie i Togliatti organizowaliśmy na jeden wyjazd. Przemieszczaliśmy się samochodami do Moskwy, potem pakowaliśmy wszystko w kontenery i sprzęt leciał do Władywostoku. Mieliśmy parę dni na rozpakowanie się, przygotowanie i odjechanie meczu. Trzeba było patrzeć na ekonomię. Ciągnięcie drużyny za każdym razem w taką trasę byłoby bardzo kosztowne.

foto. JAREK PABIJAN
[email protected]

Jakieś szczególne momenty Pan zapamiętał z tego epizodu w swojej trenerskiej karierze?

Muszę powiedzieć, że to było przeżycie mocno standardowe. Atmosfera podczas spotkań nie odbiegała niczym od tego, co się działo w Polsce. Zespół też trenowało się tak, jak w polskiej lidze. Bardzo mocno zapamiętałem jednak pogodę, gdy jechaliśmy do Władywostoku. Było wtedy niesamowicie gorąco. Jeden z meczów przegraliśmy wtedy najpewniej przez jakość metanolu. Nie była ona wtedy taka, jak powinna być i mogło to wynikać z temperatury. Zawodnicy z kolei byli wymęczeni po wyścigach. Zaraz po meczu mieli chyba dosyć żużla na dłuższy okres.

Wspomniał Pan o atmosferze. Jak wielu kibiców wtedy uczęszczało na zawody?

Naprawdę dużo i to właściwie na każdym stadionie. We Władywostoku było około dziesięciu tysięcy. Ludzie kibicowali, byli głośni i licznie pojawiali się na trybunach. Tam wielu zawodów w roku nie ma, a jak już są, to jest to prawdziwe żużlowe święto.

W Pana zespole byli zarówno Andrij Karpow, jak i Aleksandr Łoktajew. Są to czynni zawodnicy, którzy obecnie przebywają na Ukrainie. Miał Pan z nimi kontakt w ostatnich dniach?

W ostatnim czasie nie mieliśmy kontaktu. Nie mam do nich nawet numeru, choć nie byłoby to problemem, żeby go znaleźć. To dwaj bardzo dobrzy zawodnicy. Nieprzerwanie od lat startowali w naszej lidze i odnosili sporo sukcesów. Życzę im tego, żeby nastąpił przełom w tej całej sytuacji i żeby mogli wrócić do robienia tego, co kochają. Wielka szkoda, że znaleźli się teraz w takim momencie życia. Trzymam za nich kciuki, żeby mogli kontynuować karierę zawodniczą.

Ze znajomymi z Ukrainy z tamtych czasów utrzymuje Pan kontakt?

Po tylu latach to się troszeczkę rozmyło. Gdy jeszcze byłem trenerem w Polsce, to czasem spotykaliśmy się na zawodach. Teraz już właściwie ten kontakt straciłem. Obserwuję jednak całą sytuację. Wypowiedź Andrija Karpowa, który ubolewa, że nie może startować łapie za serce. Miejsca, w których bywałem, z tego co doczytywałem były już ostrzeliwane. Jest to straszna sytuacja, trudno to sobie wszystko w ogóle wyobrazić.

Patrząc na sankcje, które zastosowały kraje Zachodu, ma Pan nadzieję, że to się skończy w niedługim czasie?

Ja życzyłbym sobie, żeby to się już skończyło. Spoglądając jednak na sytuację polityczną, trudno być optymistą i wydaje się, że szybko może to się nie skończyć. Z całego serca życzę Ukraińcom, żeby ta wojna i dramat przeminęły.

A te żużlowe sankcje, o których w środowisku ostatnio się mówi mają sens?

Im więcej będzie sankcji, im więcej ludzie się dowiedzą o tym, co dzieje się na Ukrainie, tym lepiej i w takim wypadku ma to sens. Mówi się o inwazji, ale dla mnie jest to brutalna wojna przeciwko ludzkości. Każda sankcja, nawet poprzez sport, jest ważna. Trzeba poświęcić mniejszość dla dobra większości. To jest mała pomoc, ale w tym wypadku mogę powiedzieć, że kropla drąży skałę. Ważne, żeby w innych dyscyplinach też było takie poruszenie. Pomagajmy Ukrainie jak możemy, starajmy się doprowadzić do końca tej wojny w każdy możliwy sposób.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję również.

Rozmawiał BARTOSZ RABENDA