Maciej Janowski w barwach reprezentacji Polski. Fot. Jarek Pabijan.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W tym roku mija 10 lat od najdłuższego w historii cyklu indywidualnych mistrzostw świata juniorów. Obfitował on w dużą liczbę turniejów. Wielu zawodników wzięło w nim udział, ale także wielu przez kontuzje przedwcześnie zakończyło zmagania w tych rozgrywkach. Z perspektywy czasu można zadać pytanie: co po dekadzie dzieje się ze stałymi uczestnikami tego cyklu?

 

W 2012 roku rozegrano aż 7 turniejów o tytuł globalnego czempiona wśród juniorów. Tory były bardzo różnorodne. Zawody odbywały się w: Lonigo, Lendavie, Coventry, Tarnowie, Pardubicach i dwukrotnie w Bahia Blanca. Szczególnie ta ostatnia lokalizacja była nowością. Niestety w argentyńskich turniejach wzięło udział tylko 6 stałych uczestników. Jeśli mowa o pełnoprawnych zawodnikach cyklu, to było ich 14, a nie jak zwykle bywa 15, wśród nich aż 7 Polaków. Stawka prezentowała się następująco: Maciej Janowski, Bartosz Zmarzlik, Przemysław Pawlicki, Piotr Pawlicki, Patryk Dudek, Damian Adamczak, Tobiasz Musielak, Mikkel Bech, Michael Jepsen Jensen, Mikkel Michelsen, Aleksandr Łoktajew, Vaclav Milik, Richie Worrall i Sam Masters.

Przebieg sezonu

Sezon dokończył tylko jeden z naszych rodaków – Maciej Janowski. 10 lat temu mogliśmy mówić o pladze kontuzji. W tym okresie z różnymi urazami musiało mierzyć się aż 6 młodzieżowych reprezentantów naszego kraju. Przez to szansę na brązowy medal stracił Przemysław Pawlicki. W ani jednym turnieju nie miał możliwości zaprezentować się Worrall, który cały rok musiał zmagać się z urazem. Zastąpił go kolejny Duńczyk – Nikolaj Busk Jakobsen. Walka o tytuł trwała do ostatniego turnieju. Ostatecznie z jednym punktem przewagi mistrzem został Michael Jepsen Jensen. Zaraz za nim był Maciej Janowski, na najniższym stopniu podium stanął natomiast Mikkel Bech.

Jak potoczyły się losy najlepszych juniorów świata sprzed 10 lat?

Tylko dwóch z nich nie kontynuuje karier. Mowa tu o Damianie Adamczaku i Mikkelu Bechu. Wychowanek Polonii Bydgoszcz ostatni raz w lidze zaprezentował się w 2018 roku. Wcześniej reprezentował barwy klubów z Gniezna i Łodzi, a ostatnie lata spędził w macierzystej drużynie. Jeśli chodzi o Duńczyka, to jego przygoda z żużlem nie potoczyła się tak, jak się zapowiadała. Już mając 18 lat zdobywał z reprezentacją złoto DPŚ, niestety później nie był w stanie nawiązać do tych czasów i po sezonie 2020 ogłosił koniec kariery. Pozostałych 12 zawodników nadal walczy o trofea.

Najlepiej w tym gronie prezentują się nasi rodacy. Dwa tytuły mistrza świata Bartosza Zmarzlika, srebro mistrzostw świata Patryka Dudka, czy bardzo dobra jazda w cyklu Grand Prix Macieja Janowskiego. Każdy z nich jest bardzo ważnym ogniwem reprezentacji Polski, która zdobyła wiele medali DMŚ. Także występy braci Pawlickich i Tobiasza Musielaka przynosiły polskim kibicom wiele radości. Żużlowcy znad Wisły byli w stanie potwierdzić drzemiący w nich potencjał.

Inaczej było z Duńczykami. Jepsen Jensen, podobnie jak wspomniany wcześniej Mikkel Bech, świetnie prezentował się w młodym wieku. Szczególnie sezon 2012 był w jego wykonaniu kapitalny. Wówczas 20-letni zawodnik zaliczył bardzo dobre rozgrywki w barwach Stali Gorzów, zdobył złoto DPŚ i został Indywidualnym Mistrzem Świata Juniorów. Jakby tego było, mało jadąc z „dziką kartą” w Grand Prix w Vojens, pokonał w finale Nickiego Pedersena i wygrał cały turniej. Zapowiadało się, że Dania ma kandydata na kolejnego mistrza. Niestety nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań. Czwartym juniorem świata dekadę temu był Mikkel Michelsen. To najniższe miejsce reprezentanta z kraju Hamleta w tamtym sezonie, jednak to właśnie Michelsen osiągnął najwięcej jako senior. Dwukrotny mistrz Europy i lider Motoru Lublin wraca do cyklu Grand Prix, w którym będzie chciał namieszać.

Przechodząc do kolejnych uczestników cyklu z 2012 roku, to możemy ich określić mianem solidnych ligowców. Vaclav Milik, Aleksandr Łoktajew i Sam Masters od lat startują w Polsce z różnym skutkiem, jednak nie schodzą poniżej pewnego przyzwoitego poziomu. Ostatnim w tej wyliczance jest Richie Worrall. W Polsce zaliczał tylko epizody w Daugavpils czy Rawiczu, natomiast w swojej rodzimej lidze to solidna firma. Zastępujący go Nikolaj Busk Jakobsen również miał okazję startować na polskich torach. Reprezentował barwy klubów z Wrocławia, Krosna, Krakowa i Piły. Były to występy okazjonalne. Najwięcej spotkań w jednym sezonie zaliczył w 2014 roku. Ostatni raz w meczu ligowym w Polsce pojechał w 2017 roku. W ostatnich latach zdecydowanie częściej prezentował się w Danii i Anglii.