Żużel. Egon z Rybnika, czyli ten, który pierwszy pokonał Hansa. Na żużlu poznał Figurę

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Mówisz Eugeniusz Skupień – myślisz ROW Rybnik. Bracia Skupieniowie to legendy rybnickich Rekinów. Mało kto jednak wie, że pomimo faktu, iż starszy brat Antoni trenował żużel, to niewiele brakowało, aby Eugeniusz na torze nigdy się nie pojawił. 

 

Niedobczyce – miasto kapitalnych zawodników

Eugeniusz Skupień pochodzi z Niedobczyc. To tam wychowywały się takie rybnickie żużlowe „diamenty” jak Henryk Bem, Piotr Brachmański czy Adam Pawliczek. 

– Wielu było zawodników z Niedobczyc. To prawda. Ja na żużel poszedłem po raz pierwszy chyba w wieku dwunastu lat. Pewnie, że chciałem zostać żużlowcem. Prawda jednak jest taka, że po wypadkach Antka i jego kontuzjach moja mama nie chciała się zgodzić, abym został żużlowcem. Nie było pozwolenia. Musiałem czekać zatem do pełnoletności, a jak już się zapisałem, to nie ukrywam, że w domu było lekko „gorąco”. Trenować zacząłem ostatecznie w wieku lat 19 i po trzech miesiącach przystąpiłem do licencji – zaczyna swoją opowieść popularny Egon, którego na rozmowę namówić było niełatwo. 

W lidze Skupień debiutował przeciwko ekipie z Torunia. Jak sam mówi, młode lata nie były najlepsze i bywało nawet tak, że myślał, aby swoją przygodę na żużlu zakończyć.

– Wtedy w Rybniku było nas trochę. Jako młodzieżowiec musiałem ostro rywalizować o miejsce w zespole. Miałem chwile zwątpienia i były myśli, aby to rzucić. Jako senior na początku też miałem wielu przeciwników. Był Jan Nowak, był Piotr Pyszny. Na treningach nie odpuszczałem. Było tak, że zarzucano mi, że miejsce w składzie mam tylko dlatego, że mój brat jeździ w zespole. Pierwsze lata były ciężkie – przyznaje były zawodnik. 

Jako junior wraz z Mirosławem Korbelem i Adamem Pawliczkiem wywalczył srebro w MMPPK. W wieku 23 lat był już jednak liderem rybnickiego zespołu. Skrzydła Egon rozwinął w momencie, kiedy trener ostatecznie postawił na niego, a nie na Jana Nowaka. Najlepszymi partnerami do pary byli oczywiście brat Antoni oraz Bronisław Klimowicz.

– Z Bronkiem na torze się rozumiałem i siłą rzeczy dużo razem jeździliśmy. Było wiadomo, że start i ja idę na zewnętrzną, a on do małej i wychodziło nam to całkiem dobrze. Punkty zdobywaliśmy. Najlepiej rozumiałem się jednak z Antkiem. Można było jechać wtedy z „zamkniętymi oczami”. Strach na torze? Można mieć jakieś obawy, ale jak ktoś staje pod taśmą i się boi, to jest dla tego sportu stracony. Ja tego uczucia nie znałem – kontynuuje Skupień. 

Z zespołem ROW-u Skupień wywalczył trzy medale DMP – dwa srebrne i jeden brązowy. Jak sam przyznaje, nie tylko skład decydował wtedy o sukcesie.

– Kiedyś żużel był inny. Nie wiem jak dokładnie, ale było jakoś inaczej. Nazwiska nigdy nie jadą. My wtedy byliśmy tutaj zgraną paczką zawodników. Była atmosfera, która zniknęła z żużla w momencie, kiedy zawodnicy zaczęli nagminnie zmieniać kluby. Dziś zawodnik przyjeżdża i wyjeżdża – argumentuje sukcesy rybniczan młodszy ze Skupieniów. 

Koniec ery Niemyjskiego i pierwsze pożegnanie z Rybnikiem

Transformacja ustrojowa sprawiła, że rybnicki klub zaczął podupadać i to nie tylko pod względem finansowym. Po odejściu z klubu sponsora Niemyjskiego, Skupień trafił do Polonii Bydgoszcz. Pół miliona zapłacone za jego transfer pomogły macierzystej ekipie przystąpić do ligowych rozgrywek. 

– Bydgoszcz to był wtedy mega profesjonalny klub i oczywiście miał braci Gollobów. Tu w Rybniku po erze Niemyjskiego, która wiemy jak się skończyła, nie było wtedy nic i nie było innego wyjścia, aniżeli odejść z klubu. Nie pamiętam dokładnie, ale Antek chyba też wtedy odszedł. Niemyjski zrobił silny skład, wszystko fajnie wyglądało. Był choćby Jan Osvald Pedersen, a później zabrakło środków. Na wypłaty również. Odejścia do Bydgoszczy nie żałuję. To była najlepsza decyzja, jaką mogłem podjąć. Dzięki środkom z transferu Rybnik wystartował w lidze, a ja zobaczyłem na północy Polski jak wygląda profesjonalny żużel. Współpraca z Władysławem Gollobem? Ja miałem z nimi normalne układy. Żadnych wielkich konfliktów nie było. Na pewno nie było mi łatwo w nowym klubie. Presja była. Zawsze na moje miejsce w składzie był następca, a i obcemu zawodnikowi o sponsorów nie było łatwo – wspomina nasz rozmówca.

Z Polonią pochodzący ze Śląska zawodnik wywalczył srebrny medal DMP oraz oczywiście złoto z braćmi Gollobami w MPPK. Po trzech latach w mieście nad Brdą postanowił przenieść się bliżej domu. Założył plastron Włókniarza Częstochowa. To tam zasłynął zwycięstwem w meczu ligowym nad… braćmi Gollobami. 

– W każdym klubie jest fajnie na początku. Ostatni sezon w Częstochowie nie wyszedł kompletnie, bo trafiłem po prostu na złe silniki. W Częstochowie znów byłem tym przyjezdnym, a wszystko kręciło się tam wtedy wokół Janusza Stachyry. Prawda jest taka, że w tamtych czasach w każdym innym klubie poza macierzystym czuło się, że jest się tym obcym i to na pewno nie ułatwiało pewnych rzeczy. Gollobów o ile pamiętam pokonałem wtedy chyba na motocyklu od Screena, który Anglik przywiózł do Częstochowy. Jakoś tak to było. To już minęło kupę lat i pewne wspomnienia jednak ulatują – przypomina sobie były zawodnik Rybnika. 

Przed sezonem 1997 Eugeniusz Skupień wrócił do Rybnika. Podczas ćwierćfinału IMP w 1998 roku, chcąc ominąć Przemysława Tajcherta, upadł na tor. Efektem tego była kontuzja nadgarstków, która pomimo, że zawodnik jeszcze startował później w Wandzie Kraków czy Śląsku Swiętochłowice, okazała się tak naprawdę początkiem końca jego zawodniczej kariery. 

– Powiem tak. Był kontuzjowany wtedy łokieć i nadgarstki. Te ostatnie w żużlu to absolutna podstawa. Gdyby nie tamte zawody i ta kontuzja, to jestem pewien, że jeszcze pięć, sześć lat bym pojeździł i to może nawet całkiem nieźle. O niech pan popatrzy – taki Holta. Kontuzja nadgarstków i już nie jeździ chłopak tak, jak kiedyś – opowiada nam Eugeniusz Skupień. 

W żużlu rybniczanin zapisał się złotymi zgłoskami również ze względu na to, że to on pokonał jako pierwszy Polak w polskiej lidze słynnego „profesora z Oxfordu”Hansa Nielsena.

– Dawno to było. Już tak tego dokładnie nie pamiętam. Mało kto wie, że Hansa nie pokonałem wtedy na swoim motocyklu. To był motor pożyczony w ostatniej chwili od Antka. Wsiadłem, wygrałem start i pojechałem. Tor był twardy i Hans nie miał jak wyprzedzić, bo było to możliwe tylko przy krawężniku, a ten ja skutecznie trzymałem.  Wiem doskonale, że trochę „sławy” mi to przyniosło. Do dziś wielu kojarzy mnie jako tego, który pierwszy pokonał w polskiej lidze Hansa Nielsena. Wiem, że Hans też już moje nazwisko zapamiętał – śmieje się Skupień.

Hojny sponsor i poznanie wielkiej gwiazdy

Wychowanek ROW-u do dziś wraz z Adamem Pawliczkiem kojarzony jest jako jeżdżąca reklama słynnego kiedyś na Śląsku browaru Roger. To dzięki temu browarowi żużlowiec poznał była polską seksbombę, Katarzynę Figurę.

– Roger sponsorował mnie i Adama Pawliczka. Pieniądze dzielili na nas dwóch. Gdyby nie oni, to w Bydgoszczy pewnie bym sobie nie poradził. Po odejściu do Polonii nie zostawili mnie. Pomagali mi dalej. Była jakaś akcja reklamowa i faktycznie wtedy miałem okazję poznać Panią Figurę. Normalna kobieta. Szkoda, że tego browaru już dziś nie ma. Powiem Panu więcej, to piwo Roger to mi mocno osobiście pomogło w Bydgoszczy. Posmakowało ono bowiem szczególnie tamtejszemu toromistrzowi, który już niestety nie żyje. Woziłem zawsze do Bydgoszczy parę skrzynek i wiedziałem dokładnie od toromistrza, co mnie czeka i gdzie na torze. Gdzie i jak jest zbronowane. Fajne wspomnienia – wspomina ze śmiechem Skupień. 

Drugim sponsorem mającym znaczny wpływ wpływ na karierę „Egona” był Henryk Pierchała, który dla Skupienia woził silniki do serwisu. 

– Henryk był moim dobrym znajomym. Niestety też już nie żyje. Sporo mi pomógł. Często z Niemiec czy do Niemiec woził moje silniki. Ja jak jeździłem, a celnik zobaczył silnik, to musiałem płacić cło i ogólnie robiły się na przejściu duże problemy. Były krótko mówiąc komplikacje na granicy. Raz pamiętam, aby wjechać do Polski zaliczyłem sześć przejść od Olszyny, do  tych przy czeskiej granicy. Silniki woziliśmy od Jensena, Zierka, byli też inni tunerzy. W kontaktach z nimi pomagali mi wtedy znajomi, którzy mieszkali w Niemczech – kontynuuje. 

W swojej żużlowej karierze były zawodnik klubu z Rybnika miał również epizod z ligą zagraniczna. Swego czasu bronił bowiem barw z zespołu z czeskiej Koprivnicy.

– To była druga liga czeska, o ile pamiętam. Miałem chyba nawet w tej lidze drugą średnią. Pieniądze były tak naprawdę żadne. Było jednak blisko, jakieś sto kilometrów i każde zawody uznawałem za lepsze aniżeli trening w Rybniku – wspomina czeski epizod Egon. 

Przez ostatnie lata Eugeniusz Skupień był raz bliżej, a raz dalej od rybnickiego żużla. Jego przyszłość widzi niestety pesymistycznie. 

– Nie wiem czy Rybnik wróci jeszcze do lat świetności. Wie Pan, coraz gorzej jest na Śląsku. Kopalnie się zamykają, wszystkich nie zamkną owszem, ale o finansowanie żużla będzie coraz gorzej. Padają firmy obsługujące kopalnie, a one w żużlu też pomagały. To system naczyń połączonych. Tak było i będzie. Miasto ma również swoje problemy. Sprawy komplikuje także koronawirus. O nowych sponsorów ciężko. Wie Pan sam, jaki jest obraz sytuacji w Rybniku. Co tu rozwijać? Ja w tym klubie się wychowałem i życzę mu jak najlepiej i oby tak było – dodaje Eugeniusz Skupień. 

Jednego pochodzący z Niedobczyc zawodnik jest pewien. Gdyby urodził się drugi raz, znów chciałby być żużlowcem.

– Bycia żużlowcem absolutnie nie żałuje. Drugi raz wybrałbym ten sam sport. Na tyle, na ile potrafiłem, to jeździłem. Nie powiem też, że finansowo mi żużel nic nie dał, ale to nie najważniejsze.  Mam teraz taką pracę zawodową, że od ósmej do piętnastej jeżdżę i mam spory kontakt z ludźmi. Nie ukrywam, miło się robi na sercu jak widzę, że całkiem sporo osób mnie kojarzy i to w sympatyczny sposób. To chyba jest najcenniejsze  – kończy swoje wspomnienia Eugeniusz Skupień.