To się nasi postawili FIM! Brawo Wy! Prawdziwy rokosz. Puchar Świata na Narodowym. Będzie się czym chwalić. Znowu ratujemy tyłki innym. Znaczy „władze” światowe będą miały się czym chwalić. U nas jedynie koszty. Co w zamian? Więcej Polaków w cyklu SGP? No nie. To może dodatkowe miejsca w eliminacjach? Też nie. No to ile FIM zapłaci PZM za reklamę podupadającej imprezy i federacji? Też nic.

 

Toż to larum grają. Jak można być tak naiwnym i nie szanować siebie? Kto tam rządzi w tym PZM? To chore. Nie wiem dlaczego, ale nasza federacja wciąż nie ma ambicji samodzielnej organizacji SGP czy DPŚ. Nie ma zamiaru, nawet zamysłu, odłączenia zbędnego balastu FIM i założenia własnej organizacji międzynarodowej. Skoro taka wola Discovery pospołu ze „światowcami” to niech sobie organizują żużlowe święto na wsi za stodołą, bo tylko tyle potrafią. To my dajemy splendor. To my sprawiamy, że zainteresowanie imprezą na potężnej arenie w stolicy kraju rośnie i media (nie te branżowe) zauważają, ŻE COŚ TAKIEGO JAK SPEEDWAY ISTNIEJE. No i co? Za Bóg zapłać? Trzeba być frajerem, albo… PZmłotem. Tacyt powiadał – Im bardziej chore Państwo, tym więcej w nim praw. Regulaminy puchną. Krajowe ale takze światowe.

W SGP takoż „zmiany”. Nie poprawa jeno zmiany. To magiczne, ulubione określenie ignorantów majstrujących przy szlace. Zarówno nad Wisłą jak też na świecie. Pamiętacie taką scenę z Barei? Partyjny aparatczyk, taki ówczesny kacyk, przygląda się modelowi budowanego osiedla. Przestawia jeden z bloków, aż tu inny uległy partyjniaczek zauważa, że postawił budynek na środku akwenu. „Geniusz” reaguje błyskawicznie. To jezioro zrobi się tutaj i… przestawia element makiety. Do tego kasuje coś ekstra za „zmiany” i „zatwierdzenie” projektu. Zabawne? Może w latach siedemdziesiątych. Teraz to samo życie. Mnie to kompletnie nie bawi. Czy tam jeszcze ktokolwiek potrafi rozsądnie myśleć? Czy potrafi uszanować tradycje i przyzwyczajenia? Czy zdaje sobie sprawę przy czym ośmielił się gmerać? Dobra. Wygłupiłem się. Naturalnie to pytania retoryczne, zaś moja siła sprawcza porównywalna jest jedynie ze skutecznością protestu Rejtana. Przy równych punktach kilku grajków decydujący będzie… lepszy czas. To co to jest? Służewiec? Przecież istnieją proste sposoby rozstrzygania sprawy na torze, nawet jeśli pięciu ma tę samą liczbę oczek. Po co wymyślać koło i proch skoro ludzkość dawno to ogarnęła? No i ta wzrastająca liczba dodatkowych punktów i rund premiujących za zwycięstwa w prologach. To jakieś kwalifikacje F1? Ratunku. Protesuję. Kompletnie nie o to chodzi w żużlu. Chyba, że się mylę.

Marma sponsorem reprezentacji Polski. Czyżby marynarki zapamiętały wywiad pani Marty sprzed kilkunastu miesięcy, gdy ta wyrażała zaskoczenie zarówno trybem jak i pozyskaną kwotą od Sponsora tytularnego zaplecza ekstralipy? Być może. Zmieniło się tyle, że tym razem to Firma Marty Półtorak „dostąpiła zaszczytu”. O konkursie, transparentności postępowania et cetera nadal nie słyszałem. Zatem jak się okazuje należy skorzystać z oferty protestującej firmy bądź osoby żeby… nie miał kto pokpiwać z wyboru. Niewiele się te nasze „tuzy” nauczyły. Ale co tam. Sukces odtrąbiony. Przecież Marma w nazwie reprezentacji, zatem nikt już nie obśmieje trybu ani wysokości środków. Prawdopodobnie. No chyba, że któraś ze stron pochwali się kwotą, a „nowy” dotąd nieznany szeroko publicznie podmiot wyrazi zaskoczenie brakiem wiedzy o terminie, trybie i zasadach postępowania przetargowego. Nie wiem czy byłoby więcej ofert niźli ta zaakceptowana, ale tego nikt nie wie. I nikt już się nie dowie. Rzeczywiście – „sukces”.

Poszukajmy pozytywów. Rafał Dobrucki czuje speedway. I to fakt nie podlegający dyskusji. Próbował przekonać „środowisko” (niestety bezskutecznie) do zastąpienia wyżyłowanych silników 250 ccm tańszymi (znacznie) w eksploatacji pięćsetkami. Poległ. Ale przegrywając bitwę nie zrezygnował z prowadzenia woj… ., no dobrze – wojenki, aby delikatniej brzmiało. Wymógł na działaczach (tym razem skutecznie) powrót do eliminacji Kasków na torze, miast  przez długopis. Oby to stało się forpocztą oczekiwanego powrotu do normalności. Przynajmniej w kwestii rozstrzygnięć podczas rywalizacji – nie zaś przy zielonym stoliku, albo wedle kompletnie niemiarodajnych „rankingów”. Lepsze jest wrogiem dobrego powiada przysłowie. Skoro system był dobry – a był. Skoro się sprawdzał zaś kibice nie narzekali – pora wrócić do znanych i przećwiczonych metod. Forsowanie na siłę wniosków racjonalizatorskich dyletantów już się przejadło (chyba). Przynajmniej mam taką nadzieję.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI