Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Dariusz Mońka z żużlem jest związany już ponad trzydzieści lat. Zaczynał od współpracy z rybnickim klubem, później zasiadał w jego zarządzie, a od wielu lat jest menadżerem Martina Smolińskiego. O pracy z niemieckim zawodnikiem i nie tylko w poniższej rozmowie.

 

Panie Darku, początki Pana związków z żużlem to lata?

1983, 84 oraz 85. Wtedy pomagałem jako mechanik Eugeniuszowi Skupieniowi. Później wyjechałem do Niemiec. Wtedy od żużla nieco się odsunąłem i powróciłem do niego w czasach, kiedy w Rybniku „panował” Roman Niemyjski. 

Z tego co mi wiadomo, powrót był w dość nietypowej roli…

Tak. Wtedy były jeszcze granice i ja zajmowałem się wożeniem silników do mechaników z zachodu Europy, aby były one choćby serwisowane. Brało się „walizkę” z pieniędzmi, silniki i ruszało się w drogę. Ja miałem łatwiej, ponieważ miałem również paszport niemiecki i w tamtych czasach ułatwiało to sporo spraw na granicy. 

Mniemam, że za czasów Pana Niemyjskiego te walizki z pieniędzmi nie były „lekkie”.

Jak ciężkie były, to nie pamiętam, ale jak wiadomo, remonty czy same silniki nie były tanie. Jak się jechało kupić załóżmy dziesięć silników, to trochę marek w walizce było (śmiech – dop.red). Wtedy nie było przelewów. Płaciło się od ręki. Najczęściej jeździłem do Hansa Zierka ale były też wyjazdy choćby do Danii, gdzie Rybnik też serwisował silniki. 

Miał Pan też epizod jako członek zarządu rybnickiego klubu.

Tak, byłem w klubie między innymi w roku 2006, kiedy to Rybnik startował w Ekstralidze. 

Od wielu lat jest Pan menadżerem Martina Smolinskiego. Jak Wasza współpraca się zaczęła?

Z Martinem poznałem się w czasach, gdy działałem w rybnickim klubie. Szukaliśmy obcokrajowca. Mieszkałem w Niemczech, gdzie nazwisko Smolinski się przewijało. Zaproponowałem kolegom w klubie, aby postawić właśnie na Martina. Zadzwoniłem do Martina, porozmawialiśmy i Martin podpisał umowę w Rybniku. Po dwóch latach startów Martin odszedł, ale nasza znajomość przetrwała. Zakolegowaliśmy się i Martin poprosił mnie o pomoc w pewnych sprawach związanych z jego startami. Ta współpraca trwa już prawie piętnaście lat. 

Za co dokładnie odpowiada Pan w teamie Martina Smolinskiego?

Za wiele spraw. Między innymi ja zajmuję się od lat jego startami w lidze polskiej, czy występami w zawodach międzynarodowych. 

Praca menadżera w żużlu to wdzięczne zajęcie?

Zależy z jakiej strony się na to popatrzy. Jak się zna ten sport i ma kontakty, to oczywiście, że jest to przyjemność. W różnych sytuacjach wiadomo, gdzie zadzwonić, z kim rozmawiać, aby dany cel czy zadanie wykonać. Jeżeli kontaktów się nie ma i jest się osobą anonimową, to na pewno jest o wiele ciężej. Martin to niesamowicie poukładany zawodnik w sensie organizacyjnym i do tego bardzo medialny. To też wiele spraw ułatwia. 

Jakiś plan pracy, cele na dany sezon sobie wspólnie układacie?

Oczywiście. Robimy to co roku podczas wyjazdów na Majorkę. Odpoczywamy, trenujemy, ale i siadamy i po kolei układamy wspólnie plan działań na zbliżający się sezon. Wracamy do Niemiec, bierzemy się do pracy i staramy się robić wszystko, aby cele były zrealizowane. Nie ukrywam jednak, że ostatnie sezony ze względu na kontuzję nie były dla nas najłatwiejsze. 

Dla mnie Martin Smolinski to swoisty fenomen. Żużel w Niemczech chyli się ku upadkowi, a nazwisko Smolinski jest mocno kojarzone. Z czego to wynika?

Ma Pan rację. W Niemczech ten sport idzie w dół. Martin jednak od początku swojej kariery wielką uwagę zwraca na swój wizerunek i to przynosi efekty. On zawsze stara sią być przyjacielem kibiców oraz sponsorów i mediów. Doskonale zdaje sobie sprawę, że media potrafią „wyciągnąć” wizerunek. Wielu Niemców nie wie co to jest żużel, ale wie, że jest ktoś taki jak Martin Smolinski. Właśnie ta praca Martina nad swoim wizerunkiem zewnętrznym daje takie efekty i oczywiście pomaga nam w jego karierze. 

Na brak sponsorów nie narzekacie. Z tego co wiem, Martin ma sponsorów z odległych od jego miejsca zamieszkania terenów Niemiec. 

Nie narzekamy, choć każdy sponsor dziś jest ważny. Zgadza się. Sponsorów mamy z całych Niemiec. To najdobitniej pokazuje, że Martin wykonuje doskonale pracę nad kreowaniem swojego wizerunku. Wspomaga nas choćby Opel z Lipska czy ogólnoniemiecki McDonalds. Z jednej strony więc niemiecki żużel pada, z drugiej strony – dzięki wysiłkom Martina na torze czy pracy nad wizerunkiem – udaje nam się pozyskać naprawdę fajnych sponsorów, nie tylko z Bawarii. 

Trudno jest przekonać sponsora w Niemczech do współpracy?

Na to nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Ja mogę wypowiadać się tylko na przykładzie teamu Martin Smolinski. Martin na pewno każdemu sponsorowi stara się dać od siebie tyle, ile może. Wielu z nich ceni to, że ich współpraca i wspieranie Martina są doceniane. Oczywiście abstrahuję od takich rzeczy jak porządne oferty reklamowe czy specjalne filmiki, które mają nakłonić działy marketingu do podjęcia współpracy. To jest norma. 

Martina Smolinskiego stać jeszcze na awans do Grand Prix? 

Ostatni Grand Prix Challenge najdobitniej pokazał, że tak. Jeden punkt straty do Patryka Dudka, biorąc pod uwagę sytuację zdrowotną, udowodnił, że Martin to zawodnik o naprawdę jeszcze sporych umiejętnościach. 

Nie liczyliście na „dziką kartę”, wynikającą z chęci propagowania żużla w Niemczech przez nowego organizatora cyklu Grand Prix?

Oczywiście, że tak. Po cichu mieliśmy taką nadzieję, ale stało się inaczej. Nie załamujemy się absolutnie i w sezonie 2022 ponownie walczymy o to, aby Martin pojechał w roku 2023 w cyklu Grand Prix. 

Tego zatem życzę i dziękuje za rozmowę. 

Dziękuje również. Życzę wszystkim kibicom zdrowych oraz spokojnych Świat Bożego Narodzenia w imieniu teamu Martin Smolinski.