fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

„Knapek”. Och! Mnóstwo przeżyć i myśli. Od początku przygody ze speedwayem wpadł w oko opiekującemu się szkółką GKM-u Jankowi Szydlikowi. To Szydlik na bocznym boisku Stomilu, dziś będącym parkingiem dla widzów żużlowych spektakli, ustawiał tor przeszkód i sprawdzał kandydatów na wysłużonej Wuesce. Było selektywnie, bo piaszczysto-trawiasta nawierzchnia nie ułatwiała chłopakom zadania. Grzesiek od początku przypadł do gustu trenerowi. Wysoki, szczupły, nieco starszy od pozostałych, był z nich najbardziej zdeterminowany i zawzięty w dążeniu do celu. Takich twardzieli, zakręconych na sukces, żużel kocha. Nie był najlepszy, nie był wirtuozem techniki, ale miał charakter i miał to „coś”. Szydlik pokochał Knapka, choć starał się tego nie okazywać.

 

Licencję zdobył już jako pełnoletni facet, zatem trochę późno, jak na współczesne realia, jednak upór w dążeniu do doskonałości, w poznawaniu i zdobywaniu kolejnych szczebli wtajemniczenia sprawiały, że błyskawicznie czynił postępy i nadrabiał stracony czas. Zawsze był charakterny. Nie cierpiał żużlowców, którzy mieli wszystko, poczynając od refleksu, by zostać mistrzami, a zamiast zdobywać laury, najwyżej gubili punkty z trasy. Knapek wirtuozem techniki i championem wyjścia spod taśmy nie był, ale nadrabiał to cechami wolicjonalnymi, jakby to dziś ładnie nazwano. Sam introwertyk, od PR-u miał brata. Długi, dla odmiany, gaduła co się zowie, dbał o Grześka jak umiał najlepiej. Aż dziw, że tak skrajne charaktery były braćmi. W Radzyniu, gdzie mieszkali, cieszyli się umiarkowaną aprobatą, lecz trudno było odmówić im charyzmy wśród tamtejszych Prażan, czy Nowohucian, że to tak nazwę (warszawiacy i krakowianie wiedzą o co chodzi). Twarde charaktery, twarde zasady i lojalność wobec przyjaciół. Taki był też Grzegorz. Mimo wszystko potrafił rozkochać w sobie Słodką, popełniając przy tym odwrotny mezalians. Ona piękna, wykształcona, majętna, z dobrego domu. On szorstki, zasadniczy, ale z sercem na talerzu gdy komuś zaufał.

W swojej karierze klasycznej miał również i podkarpacki epizod. W latach 2010 – 2011 Knapp bronił barw KSM Krosno. Z Wilkiem na plastronie wystąpił łącznie w 20 meczach, zdobywając wraz z bonusami 117 punktów. To właśnie w barwach krośnieńskiej drużyny odjechał swój ostatni mecz ligowy w Polsce. Miało to miejsce 21 sierpnia 2011 roku. KSM przegrał wówczas w Pile 26-64, a Knapp zdobył w tym meczu 8 punktów : – Nie chcę mówić na ten temat. Po prostu brakuje mi słów… – tak na śmierć Knappa zareagował Ireneusz Kwieciński, który miał okazję pracować z tragicznie zmarłym żużlowcem, jako szkoleniowiec Wilków.

Nie poszło w klasycznym żużlu, znalazł Grzegorz sposób na przedłużenie kariery, zabierając się profesjonalnie za ice speedway. Trenował wcześniej, lata wcześniej, na jeziorze nieopodal domu, zimą. To jednak była przystosowana żużlówka. Potem postanowił spróbować zawodowo. Mimo, że kasy z tego nie było, skompletował nie bez trudu i determinacji sprzęt, stopniowo pnąc się małymi kroczkami w światowej hierarchii. Był coraz lepszy, mógł na stałe dobić do czołówki, po co mu była ta Holandia? Tyle serca włożył w ice speedway. Po co więc klasyczny żużel w takim trochę podwórkowym wydaniu. Czyżby aż tak kiepsko było z kasą, że brał co życie dawało? Nie wiem. Wiem tylko, że szczególne miejsce wśród moich sportowych pamiątek zajmują podziękowania od Grzesia. W tym to najcenniejsze. Ostatni sezon „starego” GKM-u. Klub w rozsypce, zaległości wobec zawodników (w tym Knapka) koszmarne, nawet światełka w tunelu nie było. A on potrafił docenić starania i bezinteresownie podziękować. Trzymał fason na torze, potrafił także poza nim. Wielki facet. Dlatego nie pojechałem na pogrzeb. Nie umiałem. Może jestem mięczakiem, może stchórzyłem.

Śmierć Grzesia nie wywołała niestety, adekwatnej reakcji w krajowym żużlu. Zawodnicy odmawiali wyjazdu na tor, kibice domagali się przerywania zawodów, a klub, w którym ścigał się Anglik Lee Richardsson, przełożył kolejne spotkanie, gdy ten zmarł. Podczas niedzielnych zawodów, w Belgii zginął Grzegorz Knapp. Przed meczami w Polsce mieliśmy tylko obligatoryjną minutę ciszy. Później z głośników emitowano głośną muzykę (w Gnieźnie odbył się nawet koncert wschodzącej gwiazdki pop!), podprowadzające prezentowały swoje wdzięki, a ludzie bawili się w najlepsze. Wstyd. Długoletni żużlowiec i reprezentant Polski w lodowej odmianie speedwaya zasłużył na więcej szacunku.

Wśród przyjaciół Grzegorz nieodmiennie się nim cieszy. Pamiętamy go i kojarzymy jako twardziela z zasadami, a jednocześnie pragnącego sukcesu małego chłopca z problemami i marzeniami. Motocykl na którym zginął odbudował Jego pierwszy trener Jan Szydlik. – Odnowiłem motocykl korzystając z oryginalnych części. Nawet silnik jest dokładnie ten sam i nie dość, że wygląda normalnie, to jeszcze normalnie pracuje. Zadbałem także o to, by osłony także były z dnia wypadku. Szkoda, że projektem nie zainteresował się klub, ale nie narzekam, bo zaangażowała się stara gwardia, a najbardziej pomógł mi Marek Kończykowski. W garażu mam już siedem historycznych motocykli, więc można powiedzieć, że mam już małe muzeum. Motocykl Grzegorza Knappa będziemy jednak chcieli wystawić kibicom, na razie to tylko plany, ale marzy mi się upamiętnienie go w Grudziądzu – mówił. Pora więc chyba, by te szczytne plany urzeczywistnić.

Knapek wierzył, że jego czas w żużlu nie minął. Był przekonany, że ice speedway stanie się dla niego spełnieniem. Nie bał się głośno o tym wspominać. – Z roku na rok odczuwam różnicę i jest to różnica na korzyść. Absolutny autorytet, „Posa” Serenius powiedział mi na początku lodowej kariery, że po sześciu latach będę wiedział już wszystko. A szósty rok nadchodzi… Dwie sprawy podstawowe teraz, to po pierwsze większa liczba sponsorów, finansujących lepszy sprzęt, a po drugie więcej jazdy, co zależy w głównej mierze od pogody i silnego mrozu zimą. Mam nadzieję, że w najbliższą zimę wreszcie w „drużynówce” pojedziemy. Co do wyniku, to zależy od toru, na którym przyjdzie nam się ścigać. Debiut może przynieść niespodzianki. Dwa razy z rzędu medal zdobywali ostatnio Czesi – sądzę, że nam też mogłoby się to udać – mówił tryskający optymizmem Grzesiek.

Jako partnera widział Grzegorz w lodowej reprezentacji bratanka Michała, tego, który rywalizował ostatnio w Tomaszowie. – Jest jak najbardziej zainteresowany startami, chce jeździć, musi jeszcze tylko skompletować i dopasować sobie sprzęt – tłumaczył. To było osiem lat temu, a potem…

22 czerwca 2014 roku, Heusden-Zolder, Belgia. Złowieszczy komunikat. Podczas zawodów Ligi Holenderskiej na torze zginął żużlowiec Grzegorz Knapp. Co to ma być? Jaka Holandia? Tam speedwaya nie ma, to musi być pomyłka. Niestety „Długi” (brat i pomocnik – Andrzej) potwierdza. I znowu trauma. I znowu obrazki. Pierwsze kroki. Piotruś Szydlik spośród kandydatów ujeżdżających najpierw przerobioną Wueskę na bocznym boisku, tak naprawdę kartoflisku, wyłapuje wycofanego, małomównego, ale zadziornego młokosa. To były początki. Zawsze taki był. Ambitny, nie uznający straconych pozycji, zacięty i nakręcony na wynik. Nieco introwertyk. Szybko zjednał sobie publiczność nieustępliwością i może nieco szalonymi, nie zawsze skutecznymi atakami na granicy ryzyka. Brawura i ambicja – to były drugie imiona Grzesia.

Pogrzeb odbył się 28 czerwca 2014, w sobotę. Maleńki Radzyń Chełmiński dawno nie przeżył takiego wydarzenia, szkoda, że tragicznego w swej wymowie. Grzesia żegnały tłumy. W ostatniej drodze towarzyszyła mu rodzina, przyjaciele i mnóstwo kibiców. Grzegorz Knapp od początku swojej żużlowej przygody związany był z Grudziądzem. To w GKM-ie stawiał swoje pierwsze kroki w czarnym sporcie i tu spędził większą część swojej kariery. W ostatnich latach startów, skupiał się głównie na zimowej odmianie żużla, ale miał też podpisaną warszawską umowę z grudziądzką drużyną. Zginął podczas meczu Ligi Holenderskiej na torze w Belgii. W piątym biegu wziął udział w fatalnie wyglądającej kraksie, z wielkim impetem wpadł w betonową bandę. Dmuchawców tam nie było. Czego szukał na peryferiach speedwaya? Po co mu to było? Trening, kontakt z motocyklem, by zachować czucie jazdy, przed zimą? Nie wiem, możliwe. Tylko dlaczego w takim miejscu? Mnóstwo pytań i żadnej odpowiedzi. Do zobaczenia, Przyjacielu.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI

One Thought on Żużel. Czy podobnym być do skały… Wspomnienie Grzegorza Knappa
    R2R
    18 Mar 2021
     12:32pm

    Stał się dla mnie charakterystyczny z kilku względów:
    W 1999 roku, wyjechał w uszytym przez Maliniaka kewlarze, stanowiącym imitację stroju Tony Rickardssona z roku 1997 – odrazu zwróciłem na to uwagę.
    W roku 2002 praktycznie w pojedynkę stawiał opór rywalom broniąc idącego na dno GKMu.

    Poza tym – nie mogę nie pamiętać Grzegorza bo po przejściu do Lublina w 2003 jeden z jego tamtejszych sponsorów miał przypadkowo takie samo nazwisko jak ja i Grzegorz przez cały rok miał je na rękawie, a dodatkowo te zawody w Lidze Holenderskiej odbyły się dzień po moim ślubie. W amoku poweselnym to była praktycznie jedna z pierwszych informacji, jakie we mnie uderzyły.

Skomentuj

One Thought on Żużel. Czy podobnym być do skały… Wspomnienie Grzegorza Knappa
    R2R
    18 Mar 2021
     12:32pm

    Stał się dla mnie charakterystyczny z kilku względów:
    W 1999 roku, wyjechał w uszytym przez Maliniaka kewlarze, stanowiącym imitację stroju Tony Rickardssona z roku 1997 – odrazu zwróciłem na to uwagę.
    W roku 2002 praktycznie w pojedynkę stawiał opór rywalom broniąc idącego na dno GKMu.

    Poza tym – nie mogę nie pamiętać Grzegorza bo po przejściu do Lublina w 2003 jeden z jego tamtejszych sponsorów miał przypadkowo takie samo nazwisko jak ja i Grzegorz przez cały rok miał je na rękawie, a dodatkowo te zawody w Lidze Holenderskiej odbyły się dzień po moim ślubie. W amoku poweselnym to była praktycznie jedna z pierwszych informacji, jakie we mnie uderzyły.

Skomentuj