Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Koniec sezonu transferowego wcale nie oznacza, iż telefony prezesów dłużej spoczywają w stanie nieużywalności. Powiem, a raczej napiszę więcej. One są obecnie w niektórych ośrodkach rozgrzane do czerwoności w poszukaniu środków finansowych niezbędnych do spięcia budżetu i odjechania sezonu 2023.

 

O ile w miarę spokojnie mogą spać kluby ekstraligowe, które utrzymują się w dużym stopniu z praw telewizyjnych, o tyle te ligi, które w porównaniu z ekstraligą otrzymują z telewizji „na waciki”, praktycznie nie śpią po nocach. Wszystko przez pieniądze. Tradycyjne listopadowe przebijanie stawek się skończyło, w dużej mierze było ono na przysłowiowe – kontrakt podpiszemy, później zastanowimy się co dalej. I to zastanawianie się będzie właśnie tematem przewodnim w sezonie 2023.

Nie ma co robić żadnych tajemnic i trzymać tematy w „kuluarach”. Już teraz słychać, że przed płaceniem zawodnikom kolejnych transz wynikających z podpisanych umów styczniu czy w lutym, wcześniej ma się odbyć „tajne” posiedzenie prezesów drugiej ligi, aby wspólnie usiąść, porozmawiać, jak sytuację uzdrowić i być może dojść do wniosku, że antidotum na panującą sytuację jest cięcie stawek zawodników. Dokładnie tak samo jak w sezonie pandemicznym. Podejście całkiem słuszne. Jeśli bowiem teraz nie pójdzie się po rozum do głowy, za rok w paru miastach nie tylko drugiej ligi, ale w ogóle żużla po prostu najzwyczajniej może nie być. Kryzys gospodarczy jest już widoczny choćby po sprzedaży karnetów i nie tylko. Jeden z ekstraligowych klubów sprzedał bowiem zdecydowanie mniej karnetów, aniżeli rok temu i szuka przyczyn sprzedażowego niepowodzenia, inny z kolei, co ważne – medalista ostatnich mistrzostw Polski, wystąpił o prolongatę w spłacie podatku VAT.. I to chyba najbardziej jaskrawy przykład, co się dzieje w żużlowej gospodarce.

Wiecie na kogo najbardziej są wkurzeni prezesi drugiej ligi? Na prezesa z Gniezna. – To wariat, który proponował zawodnikom, jak na obecną sytuację, niewiarygodne pieniądze i za podpis i za punkt. Wiem, bo rozmawiałem z tymi samymi dwoma zawodnikami co on. Przebija stawki, a później siada przed kamerami i wariata udaje, a raczej czarnoksiężnika – mówi jeden z jego ligowych konkurentów. Ja prezesa z Gniezna nie znam. Jedno wiem, jeśli w profilu na jednym z mediów społecznościowych człowiek mieniący się prezesem klubu miał (lub nadal ma) w swoim opisie faktycznie „czarnoksiężnik”, to liczę, że będzie czarował banknoty, ot tak, na pstryk. Póki co czarów nie zaczął, a odium znalezienia sponsorów zrzucił na dwór swoich marketingowców.

Jednak jak wróble ćwierkają, ci chyba magii czarów od prezesa jeszcze nie poznali i mega słabo to w tym Gnieźnie póki co wygląda. Możecie lubić czy nie lubić Sławka Knopa, który zawsze mówi co myśli. On przestał płacić zawodnikom na auta, telewizory oraz inne pierdoły. Złożył zespół za – uwaga – 230 tysięcy złotych. Dla czarnoksiężnika kwota śmieszna, dla Sławka poważna. Który z nich jest jako żużlowy prezes poważniejszy? Oceńcie sami. Knop zamiast kupić zawodnikowi auto, woli kupić pitbike’i do akademii. Podobnie ponoć robią w niedalekim Poznaniu. Tam też zamiast przepłacać, wolą ponoć płacić mniej niż inni swoim zawodnikom, ale regularnie, a dodatkowe środki zamiast w gwiazdy inwestować, ale w reklamę żużla w wielkopolskiej metropolii, która ma w jakiejś perspektywie zwiększyć swoje zainteresowanie speedwayem. Ja się nie zdziwię, jak na planowanym spotkaniu, pierwszy, który będzie czarował magię pod hasłem „Panowie, jasne, że tniemy”, będzie właśnie czarnoksiężnik z Gniezna, a to, że swoim czarowaniem innych prezesów postawił pod ścianą i ci, aby zakontraktować zawodników musieli głębiej sięgać do kieszeni, być może sprawi, że powie „przepraszam”, jak w stosunku do działaczy GKSŻ, którym na spotkaniu w Poznaniu wytykał to i owo.

W pierwszej lidze też wesoło nie jest. Jak mówią prezesi, były kluby, które szarżowały i oferowały zawodnikom po 550 tysięcy za podpis i 5 tysięcy za punkt. Nie brak jednak i takich klubów, które z uśmiechem na twarzy obserwują panikę kolegów i czekają na sezon. Pamiętajcie bowiem o jednym, kontrakty sponsorskie się skończyły i szybko wyjdzie, kto tak zaczarował, że finansowo sobie poradzi, a kto na końcu kolejnego sezonu (lub jeszcze wcześniej!) okaże się – jak mówią niektórzy zawodnicy – prezesem-gołodupcem.

MARIUSZ OSMĘDA