Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Niedawno na naszych łamach wspominaliśmy legendarnego polskiego komentatora Jana Ciszewskiego. To słynny po dzisiejsze czasy „Cis” komentował sukcesy polskich piłkarzy i żużlowców m.in. w latach 70. i na samym początku lat 80. ubiegłego wieku. Osobiście i co najważniejsze z różnych stron komentatora z Sosnowca wówczas poznał znany dziennikarz, nasz współpracownik, Bartłomiej Czekański, który opowiada:

 

– Na pewno Janek był obok red. Bohdana Tomaszewskiego (tracąca wzrok już leciwa aktorka Mieczysława Ćwiklińska mawiała, że dzięki barwnemu komentarzowi Tomaszewskiego ona jakby widziała to co się dzieje np. na korcie tenisowym lub na trasie kolarskiego Wyścigu Pokoju) największą osobowością telewizyjną, jeśli mamy na myśli komentatorów sportowych. A już z pewnością najsłynniejszą. Pan Bohdan był człowiekiem z dużą przedwojenną klasą, choć to jemu przypisuje się słynny lapsus „Szurkowski to cudowne dziecko dwóch pedałów” lub „w peletonie kierownica przy kierownicy, pedał obok pedała”. Z Janka to raczej był zaś taki bardziej „prosty” swojski chłopak, lecz także z charyzmą i talentem do mikrofonu. Ciszewski fantastycznie umiał pobudzać emocje u telewidzów. Potrafił całą Polskę przed odbiornikami doprowadzić wręcz do ekstazy. Niejednokrotnie przy jego komentarzu czuło się ciarki na plecach, kiedy np. w 1970 roku krzyczał „Polskaaaaa, Góóóóóórnik, sprawiedliwości stało się zadość!”, gdy zabrzanie po rzucie monetą wygrali trzeci mecz z AS Romą w Strasburgu i awansowali do finału PZP. Albo gdy po „zwycięskim remisie” na Wembley w 1973 roku łkał na wizji „tyle lat na to czekałem”. On nas wszystkich tym swoim emocjonalnym komentarzem jakby wprowadzał do tajemniczego ogrodu wielkiego sportu i nikt inny tembrem głosu nie potrafił nas doprowadzić do takiej kibicowskiej ekscytacji z powodu sukcesów polskich sportowców. Kiedy „Cis” zaczynał: „ze Stadionu Śląskiego w Chorzowie wita państwa Jan Ciszewski”, to cała Polska zamierała i w wygodnych fotelach z biciem serca wpatrywała się w swoje biało-czarne telewizory, a potem już w kolorowe radzieckie Rubiny.  Nie da się tamtej atmosfery porównać do niczego, co mamy dzisiaj w dobie internetu i wielu różnorodnych telewizji, gdy wszystko tak spowszedniało (a my mieliśmy wtedy jeden, potem dwa kanały TVP i niewiele więcej radiowych), to trzeba było przeżyć samemu . Oczywiście z komentarzem „Cisa”. Nie dziwcie się zatem, że Szpakowski kiedyś palnął na wizji: „ze stadionu Wembley wita państwa Dariusz Ciszewski”! Tak było. Myślę, że pod jakimś względem Janek wyprzedził epokę sportowego komentarza telewizyjnego w Polsce. Hm, mylił zawodników, mylił nazwiska, z poprawną polszczyzną bywał na bakier, bywał bardzo stronniczy, a gdy obraził się na jakiegoś piłkarza to potrafił złośliwie nie wymieniać jego nazwiska, nawet, gdy ten strzelił gola! Tak ponoć zdarzyło się po jakiejś sprzeczce z Grzegorzem Lato. Nie wiem, czy to tylko plotki. A mimo tego Ciszewski nie tracił sławy i uznania u kibiców. Fenomen mikrofonu – wspomina Bartłomiej Czekański.

Były menadżer wrocławskiej Sparty i Iskry Ostrów przyznaje że hazard był jedną ze słabości Ciszewskiego.

– Prawie każdy z nas ma swoje słabości. Janek przegrywał w kasynach, na koniach, czy w prywatnych, wielogodzinnych partyjkach w pokera. Bywało że później chodzono za Jankiem, aby ten pożyczone środki oddał. Np. pożyczał od piłkarzy. Jako ciekawostkę, lecz niesprawdzoną przeze mnie, mogę podać, że swego czasu krążyła w wielu kręgach plotka (dziś ją potwierdzają niektóre źródła), iż był tak zżyty z dżokejami na Służewcu, że czasem ustawiali oni jedną gonitwę dla Janka, podpowiadając mu kto wygra, żeby się finansowo nieco „odkuł” i nie tracił aż tyle na obstawianiu koni. Czy naprawdę tak było? Tego do końca nie wiadomo. Pod tym względem na pewno nie był wzorem dla młodych adeptów dziennikarstwa, pod wieloma innymi też nie – dodaje ze śmiechem Czekański.

W pozycji „Królowie życia PRL” jest również wzmianka o słynnych wojażach Ciszewskiego z alkoholem „pod pachę”. Okazuje się, że to jak najbardziej wiarygodne informacje.

– Niejednokrotnie bywało, że Janek wyjeżdżał za granicę na imprezy sportowe przemycając w torbie sporo butelek polskiej wódki na handel. Dorabiał w ten sposób do dziennikarskiej diety. Na tym tle doszło do niesympatycznej sytuacji pomiędzy Jankiem, a moim świętej pamięci ojcem, też sportowym dziennikarzem. Pojechali razem na mistrzostwa świata w hokeju na lodzie. Janek komentował dla telewizji, a tato pisał wówczas dla jednej z gazet. Ojciec wraz z kolegą z racji posiadania pewnych „zapasów w płynie”, jak to zwykle na wyjazdach w męskim gronie bywa, ugościli Janka w swoim pokoju hotelowym, bo Janek z kolei takich własnych „zapasów” już nie miał, gdyż je przehandlował. Niedługo później na zebraniu dziennikarzy w Warszawie „Cis” wyszedł na mównicę i dał do zrozumienia, że mój tato podczas owego zagranicznego wyjazdu  nie wylewał „za kołnierz”. Ojciec dłużny nie pozostał i zripostował, że owszem, ale pili razem, z tym, że Ciszewski na tzw. krzywy ryj, a teraz obgaduje kolegę od kieliszka, a zarazem żurnalistę. Tamtejsze wystąpienie Janka spotkało się z ogromną dezaprobatą kolegów po fachu. Tak po prostu się nie robi. Mało kto wówczas wiedział, że Ciszewski współpracował z SB oraz z MO i pisywał donosy. Potem zaczął się z tej umowy służbom wykręcać. Może mu to ciążyło, może bał się, że środowisko się dowie? Łatwo te historie znaleźć w internecie, tylko pamiętajcie zanim kogoś potępicie w czambuł, że czasy wtedy były inne. Trudne i skomplikowane. Ze mnie kontrwywiad też próbował zrobić szpiega na Anglię, lecz się jakoś wywinąłem. Była jeszcze taka historia, że ponoć właśnie za te swoje wyjazdy z „zapasami” – niektórzy mówili tu o wódce, a inni o nielegalnym handlu zegarkami –  bodaj przez rok, czy dwa lata „Cis” komentował wyłącznie ze studia TVP w Warszawie, bo miał szlaban na zagraniczne wyjazdy – opowiada wrocławski dziennikarz.

Współpracownik naszej redakcji przyznaje, że w pewnym okresie słynny komentator, podobnie jak wielu dziennikarzy starszych wiekiem, sporo czasu przed telewizyjnym mikrofonem poświęcał na wspomnienia, co pod koniec jego kariery stawało się u niego nieznośną manierą:

-To nie tylko Janek. Wielu starszych dziennikarzy to ma. Ja również, co często spotyka się z dezaprobatą odbiorców, choćby moich artykułów.  Zapewne słuszną. „Cis” zbyt wiele razy pod koniec swojego życia wymądrzał się na wizji „jak ja Państwu to kiedyś już mówiłem, jak ja kiedyś to Państwu podkreślałem”. Bywał za to mocno krytykowany – dodaje Czekański.

– Kibice speedwaya najbardziej pamiętają Ciszewskiego z komentowania sukcesów polskich żużlowców i oczywiście finału w Chorzowie w roku 1973, kiedy uwagę skupił na Plechu i Jancarzu, wyraźnie lekceważąc i pomijając pierwszego polskiego IMŚ Jerzego Szczakiela. Musiał za to potem przepraszać na wizji i zapewniać, że bardzo ceni ten sukces opolanina. Akurat to dobrze, że Janek przyznał się do błędu, do swego fatalnego, stronniczego zachowania i posypał głowę popiołem, że zapewnił, iż wszyscy polscy żużlowcy są mu bliscy. To akurat nie było prawdą, gdyż był zblatowany z Edkiem i Zenkiem, a ze Szczakielem z pewnością nie – kontynuuje.

Podobnie jak Henryk Grzonka, Bartłomiej Czekański przyznaje, że wpływ na popularność Ciszewskiego miała też ówczesna kondycja najpopularniejszych polskich sportów.

– Na pewno to też miało wpływ na jego popularność. Lata 70. to wielkie sukcesy polskich piłkarzy i żużlowców, a speedway był i jest popularny. Mistrzostwo świata zdobył Szczakiel, sukcesy mieli Woryna, Waloszek, Jancarz czy Plech. Jednak nie ulega wątpliwości, że Janek był komentatorem wielkim i na zawsze takim zostanie zapamiętany. Dla mnie w czarnym sporcie jego następcą jest nie kto inny jak Tomasz Dryła (Canal+), który też ma charyzmę, świetny głos i wiedzę żużlową. Tyle, że hm, jest on zakodowany, a speedway możemy teraz oglądać na wielu kanałach różnych stacji. I trudno Tomkowi dziś wybić się w całej Polsce na taką skalę jak kiedyś Ciszewski, który był jeden i w jednym dostępnym kanale telewizyjnym! Pod koniec lat 70. przygotowywałem Jankowi wiadomości, ciekawostki na temat zawodników, zwłaszcza zagranicznych (nie jeździli wówczas w polskich ligach), czy „otoczki” danych zawodów, które ja czerpałem wówczas najczęściej z angielskiego „Speedway Star”, którego byłem polskim korespondentem. „Cis” korzystał z tego na antenie, ale o mnie nie wspominał. Zabrałem go więc na wódkę do mojego rodzinnego domu w Londynie (swoją tradycyjnie już przehandlował) i wygarnąłem mu, że nie chcę za swoją robotę kasy, lecz by mówił telewidzom, kto mu przygotował taką ściągę. Zrozumiał i potem już podczas żużlowych transmisji wspominał „tę ciekawostkę podsunął mi młody dziennikarz z Wrocławia, Bartłomiej Czekański”.  To był bardzo bezpośredni człowiek i kiedy jeszcze nie dręczył go nowotwór, to był bardzo komunikatywnym człowiekiem i mimo swej sławy nie zadzierał nosa. Sam zaproponował mi bruderszaft i przeszliśmy na ty. Mnie młodemu to imponowało, przyznaję. Bywało tak, że np. na lotnisku Heathrow w Londynie, kiedy obaj przylecieliśmy tam na żużel, tyle że ja z Warszawy, a Ciszewski np. z Lozanny z jakiegoś piłkarskiego meczu, to on podchodził do mnie i prosił: „Bartolo, wiesz, że ja mam ten ortopedyczny but, więc ponieś mi moją ciężką walizę, a ja wezmę twój plecaczek”. Nie mogłem i nie chciałem odmówić, więc targałem ten jego kufer… brzęczączy butelkami. Z tego co wiem, to Janek miał krótszą nogę po jakimś wypadku, któremu uległ w wieku 9 lat. A więc nie na żużlu… Taaaa, miał swoje słabości, wiele słabości, ale był najsłynniejszym i najbardziej porywającym tłumy sportowym telewizyjnym komentatorem w całej historii naszego dziennikarstwa. Niezapomnianym. RIP – kończy Bartłomiej Czekański.