Przemysław Sierakowski, autor tekstu
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

 

Za nami gorący tydzień. I wcale nie idzie o aurę, bo ta ponownie nie rozpieszczała. Awantura z Nickim i DMU w tle. Odwołane kolejne spotkania. Prezes Stali Gorzów ponownie na czacie z kibicami i wreszcie rozczarowująca, ostatnia runda SEC. A na dokładkę kłopoty z matematyką telewizyjnych sprawozdawców.

Zaczniemy od końca. Wilki, te z Krosna, uporały się nie bez trudu, na swoich śmieciach z Ostrowem. Tu, obok gratulacji dla gospodarzy za zwycięstwo i pokonanych za widowisko, dwie przynajmniej refleksje. Pierwsza dotyczy niezbędnych korepetycji z matematyki dla sprawozdawców telewizyjnych. Ci bowiem uparli się, siłami obydwu, że goście przegrywający przed ostatnim wyścigiem 39-45, przy ewentualnym 0-5 w finałowym obronią remis. Pomijając ewidentną rzadkość przewidywanego scenariusza, kłania się wiedza z matematyki stosowanej i to nie jakiejś wyższej, a na podstawowym poziomie. W mojej ocenie tylko 0-6 dawało remis, a do tego musiałoby wystąpić przynajmniej trzech żużlowców jednej drużyny w decydującym wyścigu, co już samo w sobie stanowi zupełną fantazję, niedopuszczalną przy tym regulaminowo. To jak to jest z tymi potencjalnymi remisami meczowymi, przy sześciu oczkach różnicy przed ostateczną batalią? Według Sieraka – oczywiste. Nie ma szans. Wedle „komentatorów” – może zdarzyć się cud. No i jeszcze jeden drobiazg. W 15-tym za dotknięcie taśmy wyleciał Walasek. Przypatrywałem się. W redakcji także zdania podzielone. Nie w kwestii dotknięcia, bo to było ewidentne. Czymże zaś Greg zahaczył linki, to już rzecz dyskusyjna. Jeśli tylko daszkiem, to ostrzeżenie, dodam pierwsze i powtórka z Walaskiem. Skoro jednak rzeczywiście otarł się gumą – to decyzja słuszna. Jak to wyglądało waszym zdaniem?

Padło nazwisko Walaska, zatem przejdźmy do… Pedersena. DMU postanowiła „uśmiercić” żużlowo ściganta, odbierając mu prawo zarabiania pieniędzy na pół roku i to w trakcie okrojonych rozgrywek, w których zarabia tak naprawdę nie w domu, ale u nas. Nie byłem na tym spornym meczu ligi duńskiej, nie oceniam, czy wykluczenia, aż trzy, były słuszne, mniej zasłużone, czy zupełnie z kapelusza. To nie ma znaczenia. Opieram się na doniesieniach medialnych i oficjalnych wypowiedziach przedstawicieli stron. Nicki Pedersen zachował się… karygodnie, wkraczając na wieżyczkę i wyładowując złość na rozjemcy. Dla porządku – raz. Zarzut o trzykrotnych odwiedzinach obala… sama Komisja w treści uzasadnienia kary. Tamże dowiadujemy się, że przy drugiej próbie zawodnika spacyfikował i nie dopuścił do wizyty ochroniarz. Kara się należała i należy. Zachowanie Dzika było ewidentnie naganne. Ale. Rzecz budzi wiele wątpliwości. Primo – federacja w ogóle nie zajęła się, a przynajmniej nic o tym nie wiadomo, oceną pracy arbitra. Być może uznano, że był kryształowo czysty. Być może. A może po wizycie już tylko złośliwie wyrzucał z kolejnych wyścigów Pedersena, by pokazać mu miejsce w szeregu? To musiało zadziałać. Wszak w myśli trzeciej zasady dynamiki Newtona – każdej akcji towarzyszy reakcja o tej samej sile, skierowanej przeciwnie. To fizyka z podstawówki. Secundo – kara zawsze powinna być adekwatna do przewinienia. Czy tutaj taka jest? Nie stwierdzono naruszenia nietykalności cielesnej sędziego, co do słów, które miały paść i czy te stanowiły groźby karalne – również brakuje wiedzy o tym, na jakiej podstawie DMU oparła postanowienie. Na relacji zainteresowanego, tu pokrzywdzonego, bo sama przyznała przecież, że obwinionego nie wysłuchano, co już stanowi kuriozum, czy dysponuje niezbitymi, obiektywnymi dowodami, choćby w postaci nagrania całego zajścia. Dalej. Czas od zdarzenia, do wydania decyzji niczego tak naprawdę nie przesądza. Ważne, jak został wykorzystany. Abstrahując jednak od profesjonalizmu prowadzenia sprawy nasuwa się kilka wniosków. Przede wszystkim ten, czy karą za próbę kradzieży wafelka z hipermaketu i szarpaninę z ochroniarzem musi być od razu dożywocie. Innymi słowy, czy za wybryk jakich wiele zna historia sportu, nie tylko żużlowego, należy od razu karać z najwyższej półki? 

Przypomnijcie sobie chociażby elektryzujące starcia Kenny Cartera z Bruce`m Penhall`em i późniejsze „reakcje”, szczególnie Wyspiarza. Nokaut Boyce`a na Gollobie. Rickardssona w Poole wydzierającego się do arbitra przez otwarte okno na wieżyczce, gdy ten nie odebrał profilaktycznie telefonu. Szweda słyszał cały stadion, w tym dzieci, a wywnętrzony w przypływie emocji i adrenaliny „wywód” bynajmniej, nie należał do najbardziej parlamentarnych. Na krajowym podwórku przerwane derby w latach 90-tych między GKM a Apatorem przez… komendanta wojewódzkiego raczkującej wówczas Policji. Z Torunia dodam dla jasności. Tenże nakazał umundurowanym „adiutantom” doprowadzenie przed oblicze swoje sędziego meczu – Wojciecha Grodzkiego, po czym tonem nie znoszącym sprzeciwu, zapoznał wystraszonego rozjemcę z odpowiedzialnością karną za stworzenie zagrożenia dla życia i zdrowia, wreszcie nakazał zakończenie zawodów. Arbiter karnie wykonał polecenie, a dalszych reperkusji nie było, bo do kogo niby mieli się grudziądzanie zgłosić z uzasadnionymi, słusznymi pretensjami? Do kompletu jeszcze głośny, leżący protest Łabędzkiego w Gdańsku, podczas turnieju Camel Cup, czy rzeczonego Walaska wykrzykującego do rozjemcy przez telefon swoją opinię o wydarzeniu za które wyleciał z wyścigu. W zdecydowanej większości przypadków kończyło się mniej lub bardziej dotkliwą karą finansową i… tyle. Czasem nawet, jak w przypadku Boyce`a – kumple zrzucali się za zasądzoną grzywnę. Te zaś oscylowały zazwyczaj między 50 a 150 funtów, więc nie za bogato. Dlaczego teraz Duńczycy wybiegli przed szereg i postanowili odesłać Pedersena w niebyt? To już pozostanie ich tajemnicą. 

Kibice kochają draki. Ci najbardziej szaleni, przy tym nieprzewidywalni i krewcy takowych dostarczają. Niektórzy z byłych ścigantów, na stronie SGP komentowali nawet, że za dużo obecnie przedszkolnej atmosfery na żużlu. Przybijanie piątek w parku maszyn, okrągłe, wyuczone, banalne zdanka przed kamerami, to w istocie, ich zdaniem, ma zabijać emocje. Te pozasportowe naturalnie, będące częścią spektaklu. Każdy z nas chętnie zabawia się w wyrocznię, gdy tylko trafi się okazja jak z Nickim, często głosząc przy tym złote myśli, rodem z podręcznika dla akwizytorów. Ale na takich łobuziaków jak Dzik chodzi się gremialnie, kupując naturalnie bilety i płacąc za nie niemało. Tyson odgryzający ucho rywalowi. Słynne wojny, także po za ringiem, rzeczonego z Ewanderem Hollyfieldem. Batalie na słowa i gesty Prost vs Senna w F1. John McEnroe – pyskaty tenisista, nagminnie dyskutujący i komentujący każdą niemal niekorzystną decyzję arbitrów. 

W futbolu za czerwoną kartkę pokutuje się jedno, najwyżej dwa spotkania. Krewki Michał Kubiak, po skandalicznym zachowaniu, gdy wypowiedział w wywiadzie kilka zdań za dużo, mówiąc o Irańczykach: „ Oni zawsze grają takie niewiniątka, że są super i fajni, a my najgorsi. Ale moje zdanie jest takie, że to są fatalni, złośliwi i chamscy ludzie. Dla mnie ten naród jest skreślony, mimo że oni dumnie nazywają się Persami, a nie Arabami. A tak naprawdę są zwykłymi leszczami. Czasem musimy z nimi zagrać, ale oni dla mnie nie istnieją. Tak, uogólniam, dla mnie to jest jeden miot” – zarobił sześć meczów pauzy. Czy ich ktoś dyskwalifikował na pół roku? Czy ktokolwiek odważył się odbierać publice prawo do draki? Można naturalnie rozważać nad dolegliwością nałożonych sankcji, ale tu obyło się bez pozbawienia szans zarobku na okres, jaki leży właściwie tylko w gestii WADA za doping. Powtarzam jednak – pod warunkiem, że nie doszło do pospolitego przestępstwa. Gdyby w przypadku Pedersena można o takim mówić, to z pewnością zostałby już aresztowany i odpowiadał przed sądem powszechnym, nie zaś komisją związku sportowego. Zupełnie zmieniałoby postać rzeczy i oceny sytuacji, gdybyśmy mieli do czynienia z bardzo poważnym przestępstwem, obarczonym odpowiedzialnością wynikającą nie tylko z przepisów danej dyscypliny, ale wręcz Kodeksu Karnego. W tej sprawie nic jednak o tak poważnej skali wykroczenia nie wiadomo. 

Co przezorniejsi kumple Dzika już rozważają profilaktyczne wystąpienie o licencje innych krajów. To sposób obejścia DMU, stawiającej się w roli Boga, rozdzielającego dosyć dowolnie laurki i klapsy. Powtórzę. Kara powinna spotkać Pedersena, bo ten zachował się skandalicznie. Tylko kara adekwatna do wybryku. Wybryku, nie zaś przestępstwa, bo tak wynika z treści napływających informacji i umiejętności posługiwania się logiką.

Podobną opinię co do wysokości kary i niebezpiecznego precedensu wygłosił Marek Grzyb – prezes Stali Gorzów, podczas czatu z kibicami. Włodarz Gorzowa nie zagłębiał się w oceny i dzielenie włosa na czworo. Stwierdził jednak, że DMU nie powinna „bawić się” w rozdawanie kart, pod jakimkolwiek pretekstem. A propos Marka Grzyba. To był już kolejny czat z udziałem fanów. Za otwartą przyłbicę i transparentność prowadzenia klubowych spraw – duży szacunek i zasłużone brawa. Inni budują wokół siebie i zespołów mur nie do przebicia, z rzadka tylko zabierając głos publicznie. Prezes Grzyb nie ma ani oporów, ani… tajemnic. Pojawiały się wszakże również trudne wątki. Pytania o rzekomy kredyt i jego ewentualne przeznaczenie, opinie o KSM i powiększeniu ligi, budowę dachu nad torem, stan finansów gorzowskiego państwa. Prezes odpowiadał na każde z zadanych pytań. Nie upieram się, że zawsze do końca, ale zawsze wiarygodnie, często wyłuszczając cierpliwie złożoność pewnych zagadnień, związanych wprost z funkcjonowaniem spółki. Na pytanie o pomysł systemowego rozwiązania kwestii pomocy byłym gladiatorom, często żyjącym dziś na skraju ubóstwa, odparł, że Stal rozważa wprowadzenie stypendiów dla swoich zasłużonych, byłych zawodników, zaś po rozwiązania ogólnopolskie odesłał, co zrozumiałe, do fundacji PZM. Grzyb wprowadza nowe standardy do naszego żużla. Jeszcze w ubiegłym roku, gdy obejmował tę swoistą wówczas stajnię Augiasza, nie miał „wejścia smoka”. Najpierw porządkowanie i prostowanie finansów, potem nowe kontrakty zawodników i spłata odziedziczonych długów, po nich falstart sportowy. Wydawało się, że może się poddać. Nie wywiesił białej flagi, nie wykonywał nerwowych ruchów, od początku dbał o PR klubu. Teraz zbiera zasłużone plony, a wciąż, choć nie musi, pozostaje dostępny i otwarty na każdego kibica i najtrudniejsze nawet pytania. Nic tylko przyklasnąć. 

Pytano też Marka Grzyba o zdanie na temat Pitera Pawlickiego. Ten wybrnął dyplomatycznie. Ja już dyplomatą nie będę. Piotra szanuję i lubię – to się nie zmieniło i  nie zmieni. Jednak nie przeszkadza mi owo „lubienie” w zbesztaniu, kiedy zasłuży. A w SEC zasłużył jak mało kto. Znacie to? Nieważne jak mężczyzna zaczyna, ważne jak kończy? Piter zakończył cykl blamażem w Rybniku, ale sygnały o braku odporności i przeroście nieopanowanej ambicji wysyłał już w Gdańsku. Naturalnie miało prawo gotować się pod kaskiem Pawlickiego. Odpadł w Terenzano z eliminacji do GP Challenge. Bez znaczenia, że na selektywnym, zdradliwym torze, w okresie kryzysu sprzętowego i po upadku na prowadzeniu. Inni też mieli tam swoje kłopoty, a jednak poradzili. Został SEC jako jedyna szansa powrotu do wymarzonego SGP. Początkowo wyglądało wszystko obiecująco. Po dwóch rundach Piter przewodził. W Gdańsku przyszła zadyszka. Nie panował do końca nad emocjami. Tłumaczono sobie ową zadyszkę, generalną niemocą Polaków w tym turnieju. Tamże Pawlicki już jednak wysyłał sygnały, że pod kaskiem mu się gotuje. Nie awansował do barażu o finał, ale nadal był współprowadzącym w cyklu. W Rybniku ewidentnie poległ na całej linii. Pomyłka w pierwszym starcie postawiła Pitera w przymusowym położeniu. Myślał o tytule, bo tylko ten oznaczał awans do SGP. Musiał gonić. Dwie kolejne trójki dawały nadzieje. W czwartej serii porażka z Holtą i bezpośrednim konkurentem Michelsenem. I znowu pod presją, na musiku. Ostatni start w serii zasadniczej ponownie zmarnowany przez Pawlickiego manewrem „na raz”. To potoczna nazwa ryzykownego, ryzykanckiego wręcz wejścia obrońcy w szarżującego napastnika. Idę vabank, wszystko albo nic. Tylko tu Piter nie musiał aż tak ryzykować. Zrobił to, spróbował startu na szybkie raz, dwa, trzy i… wpakował się w taśmę. Przegrał wszystko, a nawet dwa oczka w tym starcie dawały baraż, zaś to było, patrząc na obsadę i dokonania rywali – do ugryzienia, nawet przy przespanym wyjściu spod linek. Potem jeszcze przegrana z kretesem batalia z Duzersem o brąz. A tylko punkcik, jedno, jedyne oczko w ostatnim biegu dawało ten medal i przedłużało ewentualne szanse, czy raczej nadzieje, na stałego „dzikusa” w SGP. Czy mi Piotra żal? No pewnie. Tak po ludzku zdaję sobie sprawę, jak takie spektakularne porażki muszą wpływać na ambitnego sportowca. Ile muszą kosztować. To po ludzku. Jeśli jednak miałbym ocenić rzecz pod kątem wyłącznie przygotowania do ewentualnego udziału w SGP, to ta zimna ocena musi po prostu być miażdżąca. Nie wykorzystał Piter kilku przynajmniej okazji. Niepotrzebnie ryzykował. Zabrakło kalkulacji, wiedzy, że to cykl, więc jeden wyścig, z definicji, nie decyduje o być albo nie być. Punkty należy ciułać z bezwzględnym wyrachowaniem, podczas każdego wyjazdu na tor. Czasem dwa oczka w wyścigu są cenniejsze w ogólnym rozrachunku, od szarży po zwycięstwo zakończonej spadkiem z drugiego na ostatnie, a nie daj Boże – fiknięciem koziołka, bądź dotknięciem taśmy. Pół biedy stracić punkt, znacznie gorzej zapisać śliwkę. Tej zimnej głowy Piterowi ewidentnie zabrakło. I zabrakło jeszcze czegoś, zdaniem Sieraka naturalnie. Otóż Pawlicki zazwyczaj mylił się z ustawieniami na otwarcie każdych zawodów. Facetowi z aspiracjami do SGP nie przystoi. Po prostu. A to kosztowne pomyłki. Teraz pora na spokojną analizę. Najlepiej po wystudzeniu emocji, zatem po sezonie. Nadal uważam Pitera za ogromny talent. Potwierdzają to dotychczasowe osiągnięcia Pawlickiego, ale elita ma swe szczególne wymagania. Punkciki trzeba zbierać, czasami wręcz ciułać. Nie odstawać, gdy nie idzie. Tracić wtedy możliwie najmniej. Recz nie polega na seryjnym wygrywaniu poszczególnych turniejów z kompletami w dorobku. Tu musisz być i lisem i katem i lwem zarazem. Przy tym bez nerwów, z potwornie silną psychiką. Tego zaś jeszcze musi się Piter naumieć. I mimo spektakularnej wtopy w Rybniku jestem przekonany, że nie będzie zbyt długo rozpamiętywał straconej szansy, tylko skupi się teraz na startach w lidze, a po sezonie wyczyści głowę ze złych emocji, poukłada na nowo priorytety i ponownie powalczy – oby tym razem skutecznie. Czego jemu, państwu i… sobie życzę.