Przemysław Sierakowski, autor tekstu
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Padło na Gorzów. Szczęście w nieszczęściu, że trafiło na moment, gdy play off-y pewne, a po zakończeniu rundy zasadniczej – przerwa na… rehabilitację. Przynajmniej w Stali. Składy wszędzie budowane na styk. Rynek pracownika. Gwiazdorzy dyktują warunki, a włodarze płaczą i płacą. Potem na uzupełnienie nie wystarcza, a gdzie myśleć o zapasie. Tylko. Zwichnięcie palca i… koniec snów o potędze. Cały plan sezonu w łeb. Tak twierdził parę tygodni temu w pogadusze Jurek Mordel. Prorok jakiś, czy co? 

 

Wszyscy tak mają ze składami, bo „zapasowy” niechętnie godzi się ze swą rolą zmiennika, niemal dobrowolnie spisując sezon na straty i podnosząc znacząco prawdopodobieństwo odejścia w niebyt, a przynajmniej piętro lub dwa niżej w następnym roku. Trenerzy preferują zestawienia złożone z niezbędnego minimum, a to chwalebne, acz niezwykle ryzykowne. Nazywa się, że tworzymy komfort jazdy zawodnikom podstawowego składu. I niech się tak nazywa. Choć ja swoje wiem, a nie jestem magistrem księgowości i finansów. No i owych gwiazd deficyt, więc ceny rosną, bo to one (gwiazdy) dyktują warunki. A bossowie prześcigają się w ofertach, chcąc zapewnić ekipie sukces tu i teraz. Kto by tam szkolił, czekał, budował i radował serce postępami narybku. Jak to kto? Ci, co przegrają batalię o największe nazwiska. Z konieczności. Choć też nie zawsze. Niektórzy wolą zatrudnić klub seniora. Jak w GKM. 

Poligon pozostaje niezbędny, bo gdzieś trzeba budować formę i eksperymentować ze sprzętem, by błyszczeć w rzekomo najlepszej żużlowej lidze świata. Jeżdżą więc czołowi rajderzy po Szwecjach i Daniach, bo w innych miejscach to nawet za podróż się nie zwróci. A tam? Prezesi niechętni tym wojażom, szczególnie w odniesieniu do liderów, acz rozumiejący cel i sens. Areny, bywa nie tak gładkie, komfortowe i asfaltowe jak u nas, zatem ryzyko urazu diametralnie rośnie. Prezesi drżą więc zgadzając się na te wyjazdy swych pupili. To robić coś (kontrakt w EL i wypożyczenie piętro niżej z automatu, piętro nie dwa, z możliwością powrotu w każdej chwili?), czy zostawić niesprawiedliwie jak dotąd?

Z tym automatycznym wypożyczeniem to trochę tak na rybkę wrzuciłem. Polak potrafi. Zaraz zaczęłyby się manewry jak rok temu z gościem, a wręcz gośćmi w zestawieniach. Jeden podstawowy dołuje, to sięgamy po odkrycie sezonu w pierwszej dywizji. Bo można. Regulamin zezwala. Albo Krzysiek w Toruniu jedzie piach, to zabieramy z Krosna Tofika i niech śmiga, a nuż lepiej od Holdera. Ach, i to mylące nazewnictwo naszych szczebli rozgrywek. Jak z imionami po ojcu u Czechów. Potem, że dziadek jeździł, ojciec jeździł, wnuk się ściga i napisz o którego ci idzie. Brakuje czasem synonimów. A imiona te same. U nas też. Druga liga to teraz pierwsza, zaś trzecia dla niepoznaki – drugą zwana. Zamieszane. Albo naciągnięte jak plandeka na Żuku, że zacytuję telewizyjnego sprawozdawcę. Nie pomnę, który to wypalił owym porównaniem. Nie wiem, czy sam je wymyślił, czy podchwycił zasłyszane, ale mnie się podoba. Siadło, jak mawiają światlejsi w temacie i przeszło do języka obiegowego. 

Wracając do meritum. Składy bez zapasu i drobna, a wykluczająca lidera z udziału w jednym z nielicznych spotkań w okrojonym sezonie kontuzja i zonk. Tylko czy sport był albo jest z założenia sprawiedliwy? W mojej ocenie nie i całe szczęście. Jakoś do mnie nie docierają te punkty za wiatr, czy za belkę w skokach i podobne eksperymenty w innych dyscyplinach. One tylko niszczą współzawodnictwo i utrudniają przygodnym fanom ogląd imprezy, a na sprawiedliwość rozstrzygnięć zazwyczaj wpływają dokładnie odwrotnie od zamierzonego celu. Czyli nic nie robimy, zostawiamy jak jest i narażamy się na ryzyko, żeby nie rzec ryzykanctwo obecnego rozwiązania? Pewnie tak. Mnie się jednak marzy choćby minimalizacja zagrożeń. Teraz to po trosze jak w SGP. Runda zasadnicza tak naprawdę potrzebna jest li tylko do tego, by wyłonić półfinalistów. A potem to już jeden, jedyny wyścig decyduje o powodzeniu, bądź nie. W lidze identycznie. Za wygraną w zasadniczej sesji medali nikt nie wiesza, a przed PO jedna kontuzja i cały plan na medal w gruzach. Jeszcze gorzej, gdy uraz przytrafi się zawodnikowi klubu walczącego o udział w batalii o krążki. No i ekipa wskutek absencji polegnie. Tu jeszcze bardziej boli.

Gdyby więc spotkań w rundzie podstawowej było 18 a nie 14, to i możliwość odpracowania ewentualnych strat byłaby większa, a emocje, zapewniam, nie mniejsze niż przy współczesnych starciach Wrocławia u siebie z Zieloną, Gorzowa z Toruniem, czy Leszna z Grudziądzem. Tylko ci słabsi częściej rywalizowaliby między sobą, więc tamże też byłoby interesująco. No i jeśli mamy rozwijać, a nie zwijać, jeśli prowadzić ekspansję, a nie hermetyzować i dzielić ligę na dwie prędkości, to rozwiązanie  wydaje się idealne. Jakież? Ano przeraźliwie proste. Dziesięć zespołów w górnej dywizji. Tylko i aż tyle. Dla mnie zdecydowanie więcej walorów niż minusów. A dream team`y? Były, są i będą. Niezależnie od czasów.

Barcelona, czy Real muszą mieć tło na którym błyszczą. I mają. Przy tym znacznie liczniejsze w drużyny i mecze niż u naszych kopaczy. Tamże daje to również pole do popisu skautom, bo ci maluczcy szkolą, bądź kupują tanio, z nadzieją na eksplozję formy. Gdy się takowa zdarzy – drążą kieszeń potentata i… szukają nowego strzału w dziesiątkę. Dzięki temu żyją, często na najwyższym poziomie rozgrywek krajowych. A u nas? Mała liga, mało spotkań, a po trzeciej kolejce to już wszyscy „zmęczeni” sezonem. Dla jasności – piszę wciąż o futbolu. Chyba. No i potem te „rewelacyjne” występy w pucharach. Zwykle wieńczone już we wstępnej fazie fazy wstępnej pre eliminacji. Prawdziwa futbolowa potęga. Wiecie, że nawet Azerbejdżan jest przed nami w klasyfikacji europejskich klubów piłkarskich? Dobre co? I tego chcemy w żużlu zamykając się przed dopływem świeżej krwi? 

Siłą rzeczy krwi słabszej jakościowo, to oczywiste, zrozumiałe i naturalne. Nie zawsze też zestawionej z rokujących młokosów. Często wspomaganej średniej najwyżej klasy obcokrajowcami nie pierwszej młodości, takoż podobną rodzimą geriatrią, ale to już taki urok i koszty własne. No i żeby nikomu nie śniło się wprowadzać do ligowych składów juniora obcokrajowca, zamiast Polaka. Oprócz – zgoda. Ale na Boga – nie zamiast. Kompletnie przestanie się ktokolwiek przejmować szkoleniem, bądź, jak w niektórych przypadkach, kupowaniem za drobne chłopców tuż przed egzaminem na certyfikat. Jeśli ów obcy junior na tyle rokujący i błyskotliwy, to sam sobie musi owo miejsce wywalczyć. Nie ma zmiłuj. Chyba, że kochliwy, to mu żonę znajdą i ożenią, a wtedy kobita w pakiecie z paszportem. Raz już przeżywaliśmy podobny eksperyment z obcokrajowcami i (na szczęście) w miarę szybko się z tego pomysłu wycofano. Dlaczego?  Ponieważ na krajowym rynku natychmiast niemal zabrakło narybku. W ogóle zabrakło, nie tylko tego rokującego i potrafiącego więcej od klasycznego; – „Dokąd jedziemy motorku”? Uczmy się na błędach i nie powtarzajmy tych samych. Sparzyć się ludzka rzecz. Ale powielać ten sam manewr oczekując diametralnie różnych efektów, tu już skrajna głupota. Parasol, ochronka – również tego nie lubię, jak każdego sztucznego rozwiązania, zaprzeczającego naturalnemu rozwojowi wypadków. I ułatwiający życie brak naturalnej selekcji. Preferuję zimny wychów cieląt, a w speedway`u krew, pot i łzy. Tylko artysta głodny jest płodny. Tu jednak będę konsekwentnie upierał się przy swoim. Czasy takie, że adeptów jak na lekarstwo, a tych z talentem ze świecą szukać. Jeśli nie pomożemy, sztucznie, ale trudno, to za chwilę będziemy jak Szwedzi. Liga nawet niczego sobie, tylko ze Szwedami krucho, a już młodych i utalentowanych nie tylko deficyt, prawdziwy debet. 

A czy Gorzów ostatecznie się pozbiera i zdobędzie jakiś krążek? No w odróżnieniu od Jurka Mordela, ze mnie żaden prorok, ani fachowiec od wróżenia z fusów. Tym bardziej, że nikomu nie życząc nieszczęścia – szpitalne problemy Stali mogą znaleźć „naśladowców”. Zbyt dużo niewiadomych, przy tym nazbyt wczesny etap rywalizacji. No i zdaje się karty wciąż poniekąd rozdaje Michał Świącik. Kowalskim. Tym od SGP. Dogadają się częstochowianie z urodzenia, dwaj panowie M i Bartek trafi do Bartka? Kto wie, kto wie… .