Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Skoro coś nie trybi, większość uważa, że jest do kitu i należy rzecz naprawić, to najprościej wymyślić jakiegoś gniota „zamiast”, a nie w celu poprawy pierwowzoru i przekonać gawiedź, iż dotychczasowe rozwiązanie było super, mimo stada „kontrowersji”. Do czego piję? Otóż objawił się na konkurencyjnych łamach były sternik Gorzowa, w formie felietonu i jął udowadniać, że trzy poziomy rozgrywek w Polsce są w porządku, najogólniej, ponieważ „wszyscy” eksperci tak twierdzą (sic!). W dalszej części owego dzieła poucza jednakowoż, co by należało, by to doskonałe rzekomo jeszcze udziwn… przepraszam – poprawić, a wręcz naprawić. No to o co kaman? Twór doskonały wymaga reformy?

Skoro koronnym argumentem dla utrzymania dotychczasowego systemu, dodam powszechnie krytykowanego, jest w opinii eks prezesa zdanie enigmatycznych „ekspertów”, przy tym podobno jednobrzmiące, z przekonaniem o słuszności idei, to o czym dyskutować? Jest genialne, oczekiwane i chwalone rozwiązanie, więc stanowi ideał. A ideał można tylko zepsuć bagrując przy nim rękami, niekoniecznie specjalistów. Po cóż więc psuć taką doskonałość na światową skalę? Co do samego podziału na trzy szczeble, ośmielę się pozostać przy swoim. A to moje, to głębokie przekonanie, potwierdzone faktami, vide – stan międzynarodowych mistrzostw Polski drugiej ligi, że na trzeci poziom nas zwyczajnie… nie stać. I nie chodzi tu bynajmniej wyłącznie o finanse. Fakt, że od lat nie zmieniłem poglądów w tej kwestii może co prawda świadczyć również o trudnościach w przyswajaniu nowości, „obiektywnych” argumentów i odporność, takoż niechęć Sieraka do wszystkiego co nowe. Taki to ze mnie skostniały konserwatysta. Za chwilę jednak może się okazać, że na trzecim szczeblu nie wystąpi żaden Polski klub, a te zagraniczne będą się radośnie ścigały, „potwierdzając” argumenty pomysłodawców o szkoleniowym charakterze rozgrywek. Nic tylko się zachwycać.

W Łodzi objawił się pewien młokos z dobrym, acz nie wybitnym, żużlowym nazwiskiem. Aleksander Grygolec uciekł z domu pod, nomen omen, skrzydła… Witolda Skrzydlewskiego. Uciekał, bo jak twierdził w rodzinnym Krośnie nie było zrozumienia dla ambicji i możliwości sportowych utalentowanego pacholęcia, takoż odpowiednich perspektyw, że o mamonie nie wspomnę. W Łodzi miał mieć Eldorado. No i podobno miał, choć chyba nie do końca potrafił z niego korzystać. Teraz więc okazuje się, że nasz zuch stał się mocno chorowity i chce wracać z tego powodu do domu, aby się ostatecznie wyleczyć. Tylko Wilki mają zdaje się właściwą świadomość potencjału oferty zawodnika, przy tym pamiętają niedawne wydarzenia, wobec czego nie są zbyt skłonne płacić Orłom ekwiwalentu. Wolą sprawdzić kota na torze w praniu, a nie na etapie „worka”. W Łodzi też gapami futrowani nie są. Skoro młody nie chce startować dla Orła, to oczywistym, że z niewolnika nie masz robotnika, przy tym chorowitego niewolnika, bo co i rusz przysyłającego kolejne zwolnienia lekarskie. Tylko dlaczego mieliby pozbywać się juniora w gratisie? Chcą kaski, a płacić nie ma komu. Trochę to zaczyna przypominać telenowelę, do tego brazylijską, z braćmi Curzytkami w rolach głównych, póki nie zakotwiczyli na dobre (?) we Wrocławiu. Znowu pewnie pojawią się argumenty o ciężkim losie biednego, pokrzywdzonego zawodnika i konieczności dogadania się przez zainteresowane strony. W porządku. To dosyć oczywista i logiczna argumentacja, tyle tylko, że to sam Grygolec, bardziej pewnie senior niż junior, napytał sobie obecnej biedy swym niezdecydowaniem. 

Marian Maślanka, były boss Włókniarza, przyłączył się ostatnio do grona popleczników decyzji o przyznawaniu dzikich kart na polskie rundy Grand Prix wyłącznie żużlowcom z licencją Ż. I bardzo dobrze. Co prawda decyzja już zapadła i to bez udziału podobno niezbędnych przy ważących uchwałach, konsultacji społecznych, to jednak należy jej pomysłodawcom oddać sensowność i pożytek pomysłu w dłuższej perspektywie. Mówił o tym także na naszych łamach Krzysztof Cegielski, chwaląc przy tym swego kumpla z toru, obecnego Narodowego, rzekomo autora i sprawcy decyzji – Rafała Dobruckiego. Wszystko super. Ciekaw jestem tylko temperatury dyskusji, gdy na wrocławską rundę dzikusa otrzyma Gleb Czugunow. Warunki wszak spełnia. No i co jeśli nagle rozplenią się polskie paszporty i licencje, niekoniecznie za sprawą papierowych małżeństw niektórych rajderów?

Wreszcie ostatni wątek. Trzymam kciuki za Wyspiarzy i Bundesligę, mimo iż odchodzą gremialnie gwiazdy, rezygnując ze 100 funtów za punkt na rzecz lepiej płatnych rozgrywek, w dobie ograniczeń wprowadzonych przez Polskę, takoż rezygnują kluby na rzecz naszej drugiej ligi. Z jednej strony rozumiem argumenty Dobruckiego o których mówił na naszych łamach jakiś czas temu. Można naturalnie twierdzić, że ów ruch z ograniczeniami, to ożywcza bryza dla słabszych finansowo i organizacyjnie rozgrywek na świecie, która z czasem sprawi poszerzenie personalne pośród uprawiających speedway. Z drugiej strony, występy Niemców u nas zamiast, nie zaś oprócz własnych rozgrywek, trochę temu przeczą. Jeśli Bundesliga nie wytrzyma, a u nas zlikwidują trzeci szczebel, to gdzie będą startować? I skąd wówczas te nowe nazwiska? Podobnie Brytyjczycy. A co z nimi jeśli ostatnie trzy kluby na krzyż zrezygnują i liga nie ruszy wcale nie z powodu pandemii? Start Gniezno pokazał właściwy kierunek. Pojadą w lidze czeskiej. Oprócz, nie zamiast naturalnie. Bardziej chyba dla objeżdżenia zaplecza. I to dobry ruch. Nie stać nas na rezerwy na niższym szczeblu w kraju, ale możemy sprawdzić zaplecze w obcych rozgrywkach, przy tym dając im (rozgrywkom) szansę przetrwania. Pozytywna inicjatywa. No i jeszcze Dania. Tam szkolenie idzie pełną parą. Najlepsi startują… głównie u nas. Jednak rodzima liga niepewna. Dla tych mniej początkowo wybitnych i przebojowych, to wciąż jedyna możliwość zbierania szlifów i zaistnienia w dalszej perspektywie. No właśnie. Perspektywie. A co jeśli tych zmagań na domowym podwórku zabraknie? Toż to larum grają. Quo vadis speedway`u?

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI