Przemysław Sierakowski, autor tekstu
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Przez ostatnie sezony mieliśmy w Ekstralipie syndrom beniaminka. Ta zaraza jednak rozlewa się coraz szerzej. Jak covid. I nie bierze jeńców. Teraz mamy już przynajmniej trzy ekipy, które zdaniem niektórych nie nadają się kompletnie do elity. Być może. Pytanie tylko – dlaczego? Szwedzi jeszcze ciągną przyzwoite rozgrywki ligowe, acz zainteresowanie fanów 65+ wyraźnie słabnie. Potrzebują impulsu. Takiego szwedzkiego, żużlowego Małysza i… bułki z bananem. Turbinator dołączył do niebieskiej ekipy. Żal. To kolejny, który dokonał ostatecznego wyboru, stawiając się w roli stwórcy.

 

Od pewnego czasu nietrudno zaobserwować w naszej najlepszej, rzekomo, lidze świata pewną prawidłowość. Otóż beniaminkom było trudno skompletować skład na walkę o utrzymanie. Do niedawna. Obecnie wygląda to jeszcze… gorzej. Nie tylko aspiranci z niższej ligi mają problem. Są budżety. Jest więc kasa. Nie ma jednak gwarancji udziału w play-off i kółko się zamyka. Nawet tych niechcianych u potentatów brakuje, by połatać. Jedynie połatać w tym wypadku. I to nie tylko beniaminkom brakuje. Na osiem ekip potrzeba minimum po czterech i jednego młodego, zdolnego U24. Zatem pięciu dla ośmiu ekip, czyli 40 chłopa z potencjałem. A ilu ich zostało? W porywach 20 ścigantów na poziomie gwarantującym cokolwiek. Przy tym z reguły tych najlepszych zgarniają z rynku najbogatsi w tzw. umowy sponsorskie i zarazem gwarantujący cztery dodatkowe mecze w sezonie. No bo, mimo lobbowania, wciąż pokutuje w żużlu system płacenia za punkty. Wiele razy pisano i mówiono o tym, by ową szpetną zasadę odesłać do lamusa. W żadnej innej dyscyplinie nikt nikomu nie płaci wprost uzależniając stawkę (przynajmniej jej znaczną część), od uzyskiwanych rezultatów. W kosza bądź siatę nie bulą za zdobyte oczka. W futbolu też nie płacą za zdobyte gole. Jest kontrakt, na kwotę ma się rozumieć i jeżeli nie spuścisz z tonu, to możesz liczyć w kolejnym roku na podobny, wyższy jeśli się wychylisz, bądź otchłań gdy wyraźny zjazd akurat ciebie dosięgnie. W speedwayu pokutuje „stara” zasada wynagradzania za zdobycze, z jednoczesnymi uwierającymi didaskaliami. A to gdy kontuzja i miesiące bez wypłaty, a to gdy zjazd formy, wylatujesz z zestawienia i nadal… nie zarabiasz. Bo współczesny sport, to niestety głównie kasa. Chcieliśmy, podobno, zawodowstwa – to je mamy. Z wszelkimi skutkami.

Cóż więc czynić? KSM – byłoby to jakieś rozwiązanie, tyle że sztuczne i niechętnie odbierane w środowisku, szczególnie tym wpływowym. U24 też się nie sprawdził. Kilku, nielicznych najsmakowitszych, takoż ściągnęli do swych dream teamów najmożniejsi. Z juniorami jedni optują za wersją zmiana warty, drudzy pomstują na brak szkolenia, pewnie rację mają po trosze jedni i drudzy, nie zmienia to jednak faktu, że na tym bezrybiu i rak ryba, a obserwując wyczyny niektórych małolatów już tylko drugiego rzutu w Elipie oraz na zapleczu, że o trzeciej dywizji nie wspomnę, to włos się na głowie jeży. Dokąd jedziemy motorku? To wydaje się podstawową zasadą współczesnego szkolenia narybku, nielicznego bardzo i w dużej mierze nie nadającego się… bardzo. Tylko co począć? Za brak licencji w sezonie kary, a nie każdy ma portfel i renomę jak Sparta, by co rok wyłożyć kilka złotych i przechwycić adepta innym dla „zaliczenia” licencji. I nawet nie mówimy o modnym i słynnym wiele lat temu „kaperownictwie”, bowiem niektórych przed certyfikatem kupuje się za drobne li tylko po to, by ów, w nowych barwach zdali i uzyskali. Owszem. Bywa, że podkupuje się talenty mniej zasobnym w bilety będące prawnym środkiem płatniczym w Polsce, bo widać tamże potencjał. Ale też nie zawsze. Tak czy siak coś należy przedsięwziąć i to metodą uderzenia pięścią w stół, bowiem podzieleni różnicami interesów, radykalnymi różnicami, prezesi żadnego konsensusu nie wypracują. Na tę chwilę mamy piątkę mocniejszych (wyraźnie) i trzech kandydatów do spadku, rozdzielających punkty między sobą. Dzięki temu w większości spotkań z ich udziałem emocje jak na grzybach. Tyle tylko, że to nie wina zainteresowanych klubów. A przynajmniej nie tylko ich. No i jak co roku. Kto by nie awansował – będzie statystował. Fajna liga. Taka (nie?) przewidywalna.

Jeśli zaś padło o uderzeniach. Co tam panie z oponami? Ano nic. Dalej śmigamy na lewusach od producentów-oszustów. I jakoś nikomu szczególnie nie wadzi. Czyli, że za kasę można sobie kupić nawet uprawianie fikcji? Zamiecione pod dywan, afery nie ma. A miało być tak pięknie. Kamery, wywiady, panienki w strojach ludowych. No i takie te felernie „miętkie” ładne, jak z UNR-y. To co dalej? Odpuszczamy sprawdzanie gaźników, pojemności, tłumików, decybeli, nitro w paliwie i czego tam jeszcze ostatnio nie weryfikowano. No bo po co? Skoro są równi i równiejsi, to na co komu następna wojenka.

W Szwecji wyraźny deficyt. Liczących się rodzimych rajderów naturalnie. Ich liga prezentuje bardzo przyzwoity poziom, a dla naszych ścigantów, to znakomity, nieźle płatny poligon do sprawdzania w boju nowinek i pomysłów, takoż łapania formy. Tylko. Szweda nie uświadczysz, a już młodego, dającego radę i nadzieje – to zupełnie. W składach jeszcze po dwa, czasem trzy nazwiska się pałętają, ale żeby przesądzały o wyniku zespołu, to już niekoniecznie. Bardziej na sztukę. Trochę jak u nas z tymi nowymi licencjami młodzików. Na trybunach sielankowo. Piknikowe leżaczki, piwko, kiełbaski nic tylko zaczynać sezon grillowy. I fajnie. Ja jednak obserwuję także tam niepokojące zjawisko. Średnia wieku jak na torze. Mocno idzie w górę. Większość to fani 65+. Młodzieży jak na lekarstwo po obu stronach pasa bezpieczeństwa. Larum grają. Jeśli prędko nie stanie się cud i nie pojawi jakiś szwedzki, żużlowy Małysz z sukcesami i bułką z bananem, by rozpalić tłumy, to będzie oznaczało zmierzch kolejnej speedwayowej nacji. No bo kto i jak długo zechce podziwiać na półwyspie skandynawskim wyjazdowe mistrzostwa Polski?

Wreszcie smutno na koniec. Turbinator zasilił szeregi niebiańskiego dream teamu. Szczegóły tragedii nie mają znaczenia. Wielu ich. Zbyt wielu. I znowu. To kiedy wreszcie, panowie z PZM i Metanolu – ruszy ten nieszczęsny, tak wyczekiwany i od tak dawna obiecywany żużlowy telefon zaufania z dyżurnym psychologiem? To kiedy nabierze realnych kształtów pomoc, usystematyzowana i zasilana częścią pieniędzy z puli za prawa transmisji? To kiedy wreszcie zawodnicy zdecydują się łaskawie „odpalić” po kilka drobnych na waciki, w formie procentu od zarobków, by poprawić los starych, dawnych gladiatorów? Może i jestem nudny, ale nie spocznę póki coś realnego w tej materii się nie zdarzy. Realnego i efektywnego, nie zaś efekciarstwa pod publiczkę. Kolejny były ścigant z góry ogląda zawody. Ilu jeszcze trzeba, żeby ruszyć sumienia i… dupy ze stołków?

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI