Żużel. Brzytwa Sieraka. Jaskółka siostra burzy, żałoba fruwająca. Profesor Protas osobowością fair play

Przemysław Sierakowski, autor tekstu
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Pierwsza część tytułu to fragment hiciora roku 1973, zaśpiewanego przez Stana Borysa do tekstu Kazimierza Szemiotha. Ten niewielki cytat oddaje cały dramat tarnowskiego speedwaya. Ci, którzy by chcieli i leży im na sercu dobro Jaskółek, z niejasnych przyczyn, nie mogą pomóc. Nie dopuszcza się ich do wiedzy o faktycznym stanie klubu, szczególnie finansowym i nie pozwala działać. Ci zaś, którzy teoretycznie odpowiadają za stan jaskółczego państwa, nie mają pomysłu i jedynie przywdziewają żałobny kir, trwając na swych pozycjach mimo ewidentnej burzy. To nie zwiastuje niczego dobrego, pytanie tylko jak bardzo niedobrego, bądź na jak długo?

 

Unia nie ma już praktycznych szans utrzymania. Zespół, który miał bić się o awans zostanie najpewniej zdegradowany. Co dalej? Czy ciążące i narastające zadłużenie pozwoli przedłużyć stan trwania w niebycie? Tylko jaki cel miałby przyświecać w przeciąganiu kolejnych sezonów sportowo o nic? Tylko stołki? A może przyszła pora na rachunek sumienia, żal za grzechy i mocne postanowienie poprawy? Ale jaki sens ma owa rzekoma „poprawa”, z tymi samymi, pozbawionymi zaufania otoczenia ludźmi? Kogo i jak chcą jeszcze do siebie przekonać? Mnóstwo pytań i jak dotąd żadnych odpowiedzi. Slogan brzmi: „Klub walczy”. Czy aby na pewno o najcenniejsze, a raczej czy na bank o… żużel?

No i ten faworyt z Rybnika, taki… słabo-silny na wyjazdach. Tylko patrzeć kiedy prezes Mrozek zerwie się z kanapy i pojawi rozemocjonowany w parku maszyn. Może być (nie)ciekawie. Do roboty, chłopaki. Fedrować. Bo się szef wszystkich szefów obruszy. A kopalnie mają zamykać, to i z kaską może być krucho. Zapędziłem się. Przepraszam. To akurat wątek nie do obśmiewania. Zostawmy jednak politykę.

Z zupełnie odmiennego bieguna objawił się w tych dniach wracający do ścigania po kontuzji Adrian Gała. Popularny Heniek podziękował publicznie panu profesorowi Piotrowi Protasiewiczowi za… sfinansowanie odbudowy sfatygowanego motocykla. Wiara w ludzi wraca! Przypomnę. Gała uległ kontuzji wskutek kolizji właśnie z Piotrem Protasiewiczem, zawinionej przez doświadczonego zielonogórzanina. Aż 99 na 100 pozostałych ścigantów, jestem przekonany, wykpiło by się zdawkowym: „Sytuacja torowa. Tak bywa. Żużel to nie szachy”. I pewnie mieliby rację, niezależnie od okoliczności. Tu jednak mamy historię nietypową, nietuzinkową i wartą podkreślenia, takoż rozpropagowania. Starszy kolega nie tylko pomógł odbudować uszkodzony motocykl, ale też się z tym nie obnosił publicznie. Nie czynił tego dla poklasku, czy mołojeckiej sławy. Jego uczynek był szczery i godny naśladowania. Nie szukał taniego rozgłosu. Brawo, brawo, jeszcze raz brawo panie Piotrze! Chapeau bas. Zyskał pan  nie tylko szacunek młodszego kolegi z toru, ale powinien pan zyskać tytuł osobowości fair play! To co pan zrobił po zawinionym przez siebie karambolu jest wielkie, godne i szlachetne. Ręce same składają się do, ze wszech miar zasłużonych, oklasków. Niby nic. Taka „drobnostka”. Nabroiłem, więc ponoszę koszty przywrócenia uszkodzonego sprzętu do stanu pierwotnego. Tylko ilu tak potrafi? Szkoda, że tak niewielu. Skoro normą staje się margines, tym bardziej godny podkreślenia zdaje się gest Protasa. Vivat academia! Vivat profesores! W moich oczach PePe zasłużył na tytuł profesora nadzwyczajnego. A Wam jak się podoba takie zwykłe, ludzkie podejście do sprawy?

A ponieważ o ludzkich gestach, to ukłon wobec kibiców krośnieńskich Wilków. Otóż pani Barbara Chmura z Tarnowa, wraz z niepełnosprawnym synem, dopinguje z całego serca tamtejsze Jaskółki. Mimo to, krośnieńscy fani najpierw zaoferowali, a potem zrealizowali podwiezienie mamy z niedomagającym synem pod dom w… Tarnowie, po zawodach na Mościcach. I jak tu nie wierzyć w ludzi. Dobro zawsze zwycięża i wraca. Takich fanów i takich gestów oby jak najwięcej. Brawo kibice Wilków. Jesteście wielcy.

W tle zawodów sportowych inne współzawodnictwo. Ogłaszam plebiscyt o miano porzuconego żużlowca/klubu roku. Najpierw Kowalski podrzucił do okna życia swe grudziądzkie dzieci, bo te podzieliły się silnikami z błądzącymi starszymi kolegami, przy okazji wolą zapewne klubu niźli własną. Teraz o rozwodzie z Emilem Sajfutdinowem powiadomił Ashley Holloway. Co takiego ładują tunerzy w te jednostki, że ma to być tak cenne i tajne? Złote tłoki? Niezależnie od tego jednakowoż, jeśli warunki współpracy zostały jasno określone, a najlepiej potwierdzone na piśmie w formie umowy, to nie ma co jęczeć i narzekać. Trzeba było literalnie trzymać się uzgodnień. Jeśli zaś całość polega na słownych, czasem zmiennych deklaracjach, to ów dyktat mechaników mnie osobiście zaczyna odrobinę uwierać. Rozumiem racje obu stron, tylko… Jeśli kupuję towar ze sklepu i zgadzam na odpłatne serwisowanie przez służby sprzedającego, to co handlowcowi do tego, kto korzysta z produktu?

Zmienia postać rzeczy, jeśli nabywca rozbiera ów cud, by skopiować zastosowane patenty i sprzedawać dalej jako własne. To już zwiastowałoby naruszenie zapisów ustawy o ochronie konkurencji i konsumentów, takoż ochronie znaków towarowych. Tylko czy aby to nie za daleko, jeśli mówimy o kilku zaledwie jednostkach i kilku raptem ludziach? Marzotto straszył Graversena i jego klientów sankcjami, a ten drugi przejął się niemal jak Putin deficytem polskich jabłek. Flemming wciąż funkcjonuje skutecznie na rynku, wypuszczając kolejne jednostki jako własne. I co mu GM zrobi, zważywszy, że nie chroni swych produktów patentami? Ano pewnie nic. Wolna amerykanka na tym żużlowym poletku trwa w najlepsze. I niecne, pirackie praktyki. Pora chyba uprzątnąć to podwórko, albo zupełnie zlikwidować zakazując jakiejkolwiek ingerencji w fabryczne produkty. Co wy na to?

I jeszcze mała dygresja a propos przepisu o obowiązkowym starcie w drużynie zawodnika U24. Mam nieodparte wrażenie, że zdecydowana większość ścigantów i tak przebiłaby się do podstawowego składu swych ekip. Ci zaś, którym by się nie powiodło mieliby… jednak ograniczoną możliwość przedłużenia przygody. Podam tylko kilka nazwisk. Tonder, Pawliczak, Krakowiak, a nawet Kubera, czy Smektała. Niedawne trio Falubazu wciąż na poziomie Ekstraligi, ze średnim skutkiem, ale bez tego nie mieliby szans przebicia się nawet w niższej dywizji. Duet byczków pewnie by się załapał… w walce o miano transferowego niewypału sezonu. Zawsze znalazłby się jakiś podtatusiały „gwarant” wyższej, pewniejszej i regularnej zdobyczy. Skoro jednak ów przepis ma promować, a krajowych seniorów o odpowiednich umiejętnościach i zapleczu sprzętowym jak na lekarstwo w elicie, to może najwyższa pora, by ów parasol zawęzić li tylko do krajowych żużlowców? Po cóż pomagać obcokrajowcom? Skoro są dobrzy i marzy im się najlepsza żużlowa liga świata, muszą się przebić do tego Eldorado bez ochronki. Jak nasi lata temu na Wyspach. Taki niesprawiedliwy los. Naszych zaś należy promować, jednak czy w obecnej formie, to temat otwarty do dyskusji, ale mnie się wydaje, że nie można zjeść ciastka i mieć ciastka. Z tym przepisem to po trosze jak z niegdysiejszymi startami obcokrajowców spod pozycji juniorskich. Z tamtego pomysłu szybko się wycofano, tylko czy na dobre i rzeczywiście skutecznie? Dura lex, sed lex. W końcu to my dyktujemy warunki, czyż nie?

Przed nami kolejny tydzień emocji, zwrotów akcji i godnych oka kamery widowisk. Również skandali. Przedtem trzeba jednak zaliczyć pięć roboczych dniówek na szychcie, rozpamiętując i gorąco dyskutując o wydarzeniach poprzedniego weekendu. Czego i wam życzę.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI