Żużel. Brzytwa Sieraka: Ile w tym biznesie zostało jeszcze sportu? Żużel nie jest pępkiem świata

Przemysław Sierakowski, autor tekstu
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Kopacze polegli, jak należało się spodziewać. Do igrzysk jeszcze czas. Jest więc ponownie okazja, by wypromować speedway medialnie, zarazić nim „Warszawkę” i zasilić grono zacnych darczyńców kolejnymi, z półki Orlenu, nie zaś firm „Ojciec i syn warsztat w garażu”. Potrzeba ekspansji, dobrego PR-u i przemyślanego marketingu, czyli… znowu nic z tego. Potem będą igrzyska i nikt już się nawet nie zająknie o żużlu. A teraz medialna pustynia. Lepszej sposobności prędko nie będzie. Niewykorzystane okazje zaś szybko się mszczą. Pytanie tylko, kto miałby to wyzwanie podjąć i skutecznie zwieńczyć dzieło?

 

Zastanawiam się ostatnio, ile jeszcze w tym żużlowym biznesie zostało sportu? Refleksje nie są optymistyczne. Zawodnicy robią tylko za małpy w tym cyrku. Taka atrakcja dla spragnionych adrenaliny. Ten, czy inny – bez znaczenia. Fakt. Bez nich nie można się obejść. Skoro więc „muszą być”, to należy ich skutecznie spacyfikować. Najlepiej metodą kija i marchewki. Dostaniesz super kasiutkę, dołoży bez czyjejkolwiek kontroli sponsor, o ile wypłaci i będziesz żył jak pączek w maśle, ale… gęba w kubeł. Wychylisz się z „mądrościami”, to najpierw pogrozimy ci finansowo, a jeśli nie poskutkuje – zdegradujemy w otchłań speedwaya. Mamy zatem kult ligi. Dodam – polskiej Ekstraligi. Niżej to już inny świat. Niby rajderzy utyskują, że brakuje im objeżdżenia, startów, ale za kawałek szkła, czy uścisk dłoni, nikt nie chce się mordować. I nie dziwota.

Kto by ryzykował trzosik ligowych srebrników za… prestiż i satysfakcję. SGP to odrębny temat. Tu płacą nie najgorzej, a do tego budujesz markę na kolejne sezony. Tak w klubach, jak u poważnych mecenasów. Zatem inwestycja w świetlaną przyszłość. Pozostałe turnieje, to już nie ten szczebel i nie ten kaliber. Jeśli coś się uda – nie zawadzi, ale porażka bywa wkalkulowana od początku w udział. Zmuszeni regulaminem startują, choćby w IMME, zwykle jednak „testując” sprzęt i przesadnie się nie wysilając. Chyba, że akurat mają dołek i nagle trzeba kopać studnię, gdy pożar już pokaźnych rozmiarów. Szukać formy na… gwałt. No bo przyszłoroczny kontrakt ucieka. W każdych takich zawodach nawet złamanie paznokcia, niestety „uniemożliwia” niektórym start, bądź kontynuowanie zawodów. No bo ileż można symulować defekty?

Kluby też nie pomagają. Wręcz odwrotnie. Chuchają, dmuchają, pieszczą, nawet ptasie mleko podsuwają pod nos. Nie patrzą przy tym przychylnie na starty liderów w zawodach o warzywo. Drugi garnitur jeszcze jakoś zdzierżą, czasem są nawet zainteresowane, by nie zawalić wyniku drużyny… w lidze. Ale gwiazdy mają się „szanować”. Jak mówił niedawno Jurek Mordel; – Jedno zwichnięcie palca i cały plan na sezon wali się w gruzy. A że przy tym nie szanują siebie i kibiców? Nie ma znaczenia dla sprawy. Kult ligi coraz bardziej uwiera. Startów podobno za mało, a gdy okazja – najwybitniejsi dobrowolnie rezygnują, bądź udają tylko poważne ściganie. To gdzie leży prawda? Może zatem liga płaci zbyt dobrze?

Bardziej chyba jednak sponsorzy, w ramach kontraktów indywidualnych. A wystarczą kontrakty, jak w każdej innej dyscyplinie zespołowej – na kwotę. I nikt nie musiałby przejmować się drobną kontuzją, bo strat finansowych by nie ponosił. Ci ze ścisłej czołówki, to obecnie prawdziwi krezusi i nie żebym miał im to za złe. Pod warunkiem, że mnie, jako kibica, nie olewają. Bez względu na to, z czyjego polecenia, bądź na czyją sugestię. Skoro decydujesz się brać udział, to się ścigaj, a nie udawaj. Jedynie tam, gdzie sukces daje kolejny horrendalny kontrakt sponsorski jadę serio, bo o własny tyłek i przyszłość. Reszta jest milczeniem. To gdzie w tym czysty sport? Rywalizacja, adrenalina, emocje. No cóż. One nie dadzą zarobić. Starty – tak, ale jedynie za dobre pieniądze, albo możliwość ich uzyskania. Pozostałe mogą się gonić, bo ze splendoru nikt nie wyżyje. Mamy więc biznes nie sport i taka jest przykra prawda. Chyba, że zgadzamy się na ten wariant i nie protestujemy, przyjmując, że taki mamy klimat, jak mawiała pewna wieszczka.

Rozmawiałem ostatnio z nie przebierającym w słowach Józefem Jarmułą. Po tej słodko-gorzkiej pogadusze, nawet skłonny byłbym nieco życzliwiej i ze zrozumieniem spojrzeć na postawę dzisiejszych gwiazd. Protoplaści żyją ze skromnych rent, czasem emerytur, sponiewierani zazwyczaj przez tor, na czym cierpi zdrowie. Trudno połatać od pierwszego do pierwszego. A kiedy już wybiorą się na mecz, to miast estymy i szacunku, czują się jak żebracy, wypłakując bezpłatne wejściówki. W tym kontekście współcześni zawodnicy nie mają się czego wstydzić, ignorując nic nie znaczące turnieje. Szkoda zdrowia i zachodu. Tylko. Wniosek z opowieści pana Józka. Aż prosi się o wprowadzenie czegoś na kształt „Karty weterana sportu żużlowego”. Niech to będzie rodzaj legitymacji, przydzielanej obligatoryjnie przez PZM, a uprawniającej dwie osoby do wejścia, dodam bezpłatnego, na trybuny w każdym miejscu nad Wisłą. Ilu ich jeszcze? Ilu skorzysta? A gest byłby zacny i spektakularny. Do nagłośnienia.

No i miał być żużlowy telefon zaufania. Z dyżurnym, aktywnym psychologiem sportu, pomagający nie tylko poszkodowanym, ale też, a może przede wszystkim, tym nieporadnym życiowo. Gdy ideę promowano, także medialnie, większość miała usta pełne frazesów, zapewniając o zrobieniu „wszystkiego”, by jak najpilniej zmaterializować inicjatywę. I co? Ano… jak widać, czy raczej – nie widać.

Ceniłem i nadal cenię sobie opinie Grega Walaska. Ostatnio chyba jednak trochę popłynął. W czasie transmisji meczu Gorzowa z Grudziądzem był ociupinę… nieelegancki, żeby to dyplomatycznie ująć. Uparł się rzeczony „ekspert” przy wykluczeniu, nie wiedzieć za co i dlaczego, bo tego nie wyłuszczył – Przema Pawlickiego. To sytuacja, kiedy Przemo padł na tor, po ewidentnym faulu Thomsena, słusznie wykluczonego potem przez arbitra. Greg twierdził inaczej. Fajnie, że ponownie na przekór, tylko nie fajnie, że bez wytłumaczenia czemuż to tak uważa. Na uwagi dziennikarza, odparł ni mniej ni więcej, tylko sugerując adwersarzowi obejrzenie jeszcze wielu spotkań. Oj, poniosło i do tego nader niegrzecznie. Taki to wielki pan Walas myślałby kto. Ja wiem, ale nie powiem, a ty czep się psiego ogona, albo obejrzyj ze zrozumieniem jeszcze dużo, dużo wyścigów, bo na razie za głupiś, by ci cokolwiek wyjaśniać, skoro sam nie rozumiesz. No to zasłużony mega Snickers Walas. Nie przystoi, tym bardziej, że mylić się rzeczą ludzką, a w tym przypadku, śmiem twierdzić, mylił się „ekspert” nie zaś arbiter pospołu z żurnalistą. Kąśliwe uwagi personalne, bez związku z konkretnym wydarzeniem chwały wygłaszającemu także nie przynoszą.

I jeszcze jedna obserwacja z ostatnich dni. Trwa przemożna władza tunerów. Kto znajdzie „coś”, trafi, o włos wyprzedzi konkurencję – ten rozdaje karty i medale. Spójrzcie tylko na Pitera Pawlickiego. Nagle przypomniał sobie i na nowo naumiał ścigać? Nie. Teraz po prostu ponownie ma na czym. Ot, cała tajemnica. To nie zawodnicy osiągają rezultaty na torze. Te dobre wyniki przywożą… motocykle. Potrafiących ścigać się na podobnym poziomie techniczno-taktycznym jest w Elidze przynajmniej kilkunastu. Smutny wniosek.

Wracając zaś na początek dzisiejszych wywodów. Do igrzysk speedway znowu ma szansę zaistnieć. Pomogli kopacze nadmuchanej skóry, zgodnie z przewidywaniami rozsądnych, odbębniając bezskutecznie trzy mecze i nie rozpakowując przy tym przezornie walizek, bo nie warto przed „zasłużonymi” wakacjami. Przeciągnąłbym chętnie przez zęby Kowala, za bezczelne teksty i głupkowate „porównania”, po sukcesie Zmarzlika w plebiscycie PS sprzed dwóch lat. Ale tego nie zrobię. Z dwóch przynajmniej przyczyn. Przede wszystkim nieetycznie jest, nomen omen… kopać leżącego. A po za tym, cytując Sqrę: – Co to za frajda pokonać kogoś, kto niedomaga? Dla mnie żadna. Wróćmy jednak do wątku. Mamy więc ponownie okazję, jako dyscyplina, wkroczyć na salony i powalczyć o kilka jeszcze Orlenów. Tylko kto? Rządzący zaścianek, stosujący metody rodem z podręcznika dla akwizytorów i domokrążców? Od momentu rozpoczęcia igrzysk znowu będzie medialnie i marketingowo na kilka tygodni przynajmniej, a po ewentualnych sukcesach, nawet na kilka miesięcy – pozamiatane. Zginiemy z żużlem w tłumie. Czasu nie ma wiele i działać.. . Otóż to. Tu jest pies pogrzebany. Działać, to słowo – klucz. Działać należy błyskawicznie, merytorycznie i skutecznie zarazem. Inaczej jedna z ostatnich, być może, szans bezpowrotnie przepadnie. Tylko czy tu ktokolwiek, za cokolwiek rzeczywiście odpowiada? Reputacją, majątkiem, głową? Jak uważacie?

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI