Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W 1992 roku jedyny raz wystartował w jednodniowym finale mistrzostw świata. Ma za sobą również starty w Grand Prix oraz polskiej lidze. O karierze, a także o tym, co dziś w żużlu jest najważniejsze rozmawiamy z duńskim tunerem silników – Brianem Kargerem. 

 

***Wywiad pierwotnie opublikowano 3 marca 2021 roku***

Brian, jak to się stało, że zostałeś żużlowcem, a nie zawodnikiem motocrossu?

Od małego interesowałem się motocyklami. Jeździłem na motorkach już w wieku sześciu czy siedmiu lat. Później, od trzynastego roku życia, poważnie wziąłem się za motocross i tak by pewnie zostało, gdyby nie mój tato. On zasugerował, abym spróbował żużla i tak to się potoczyło. Powiem ci, że pierwszy sezon był koszmarny, miałem dużo upadków i dobrze, że się nie poddałem. 

Które osiągnięcie uważasz za swój największy sukces w żużlowej karierze?

Jak doskonale wiesz, nie byłem zawodnikiem z pierwszych stron gazet. Byłem mistrzem Danii, dwa razy drużynowym mistrzem świata, były też medale w mistrzostwach juniorów. To chyba największe powody do dumy. Nie było wielkich sukcesów, ale też nie należałem do słabych zawodników. Tak mi się przynajmniej wydaje. Cieszę się też bardzo z faktu, że startowałem w reprezentacji Danii, a w moich czasach konkurencji do składu nie brakowało. 

W 1992 roku, we Wrocławiu, zaliczyłeś swój jedyny występ w finale indywidualnych mistrzostw świata. Nie były to zawody, o których pewnie chciałbyś pamiętać…

To nawet nie był występ. To była katastrofa. Na pewno nie było tak, że brakowało mi formy. Okazało się, że przygotowane motocykle kompletnie, ale to kompletnie nie pasowały do długiego toru we Wrocławiu. Skończyło się zatem katastrofą. 

Kilka lat później awansowałeś do cyklu Grand Prix. Tam jednak też, powiedzmy sobie szczerze, „szału” nie było. 

Na pewno sam udział w cyklu traktuję jako świetne doświadczenie. Pamiętaj, że to były takie czasy, że po dwóch „lewych” biegach szukało się prysznica. Nie wiadomo co by było, gdyby funkcjonował wtedy obecny system. 1999 rok potraktowałem jako naukę. Przed sezonem 2000 trenowałem bardzo mocno, bo czułem, że albo teraz albo już nigdy. Popełniłem jeden fatalny w skutkach błąd. Zdecydowałem się na podpisanie umowy z firmą Mask, która zajmowała się silnikami. Przez cały sezon brakowało mi prędkości i mocy. Przełożyło się to jednocześnie na „głowę”. Jako zawodnik straciłem pewność siebie na torze. Później mocno się zastanowiłem i doszedłem do wniosku, że jeżeli kosztuje mnie to sporo finansowo, frustruje a wyników brak, to trzeba sobie dać spokój z wysokimi aspiracjami. Tak też zrobiłem. 

Przez parę lat startowałeś w Polsce. W którym klubie czułeś się najlepiej?

Wspomnieniami do Polski wracam bardzo miło. Nie powiem ci jednak, że jeden klub był lepszy od drugiego. W Polsce jest jedna zasada od kiedy są tam obcokrajowcy. Jesteś dobry, to jedziesz i wszystko gra. Jesteś słaby, to wypadasz. Z tego trzeba sobie zdawać sprawę startując w Polsce. Powiem dyplomatycznie, że w każdym klubie czułem się dobrze.

Masz za sobą również epizod w lidze angielskiej…

Nie tylko. Starowałem też w Szwecji, Danii czy Niemczech. Trochę tych biegów przejechałem w karierze. Do Anglii pojechałem po raz pierwszy w sezonie 1986. Swindon potrzebowało zawodnika i się dogadaliśmy. Nie mówiłem po praktycznie po angielsku, ale bardzo mi się podobało. Starty w Anglii dają zawodnikowi sporo doświadczenia, które później można wykorzystać.

Kto zajmowałem się przygotowaniem Twoich silników podczas kariery?

Przez pierwsze lata robił to Finn Jensen. Później ja sam zacząłem się coraz więcej uczyć i poświęcać coraz więcej czasu na przygotowywanie silników. Od chyba 1995 roku wszystko ze swoimi silnikami „od A do Z” robiłem już ja sam. 

Wyczuwałeś „podskórnie”, że po zakończeniu kariery będziesz zajmował się tuningiem?

Być może trochę tak. Moje silniki jechały całkiem dobrze. Po sezonie 2000 zacząłem robić silniki pierwszym zawodnikom. Z roku na rok klientów było coraz więcej. W sezonie 2004 i 2006 pomagałem z silnikami Jasonowi  Crumpowi. Sezony 2007 i 2008 to był Nicki Pedersen. Oprócz nich było kliku zawodników z cyklu Grand Prix i wielu, powiedzmy, mniej „znanych”.

Silniki przygotowujesz nadal. Twoje nazwisko nie jest jednak tak „głośne”, jak innych tunerów… 

Nigdy nie przywiązywałem do tego wagi. Nie nazwisko ma być głośne, a silniki mają być dobre. W tej branży raz jest górka, a raz dołek. W zeszłym roku dobre silniki mieli ode mnie Markus Birkemose, Kenneth Hansen czy Mathieu Tresarrieu na długim torze. Miałem bardzo dobre wyniki z silnikami dla klasy 250cm. Obecnie kończę „działania” nad nowym elektronicznym układem zapłonowym i widzę, że przy odpowiedniej konfiguracji silnika działa on doskonale. Jestem przekonany, że niedługo zawodnicy z Grand Prix będą z niego korzystali. 

Co jest ważniejsze dzisiaj w żużlu. Sprzęt czy talent?

To się rozkłada 50 na 50 w moim odczuciu. Dzisiaj nic nie jest ważniejsze od tego, jak Twój silnik spisuje się na starcie. 80-90 procent wyścigów wygrywa się obecnie startem. Jest spora grupa zawodników, która „z uporem maniaka” twierdzi, że najważniejsza jest prędkość. Jeśli jednak masz mocny silnik, to ciężko Ci o to, aby w zawodach pięć razy idealnie „zabrał” się on ze startu. Dla mnie ten, kto chce wygrywać powinien mieć silnik szybki ze startu. Taki jest dziś żużel. Tutaj nikt mnie nie przekona do innego zdania. To jest jedyna recepta na sukces.

Jak bardzo żużel zmienił się na przestrzeni lat?

Sam żużel niewiele. Zmieniły się silniki. Są one coraz szybsze. Zmienili się mocno zawodnicy. Dziś nieprofesjonalnie podchodzący do żużla zawodnik nie odegra w tej dyscyplinie znaczącej roli. Większy profesjonalizm zawodników, aniżeli kiedyś to akurat pozytywna zmiana. 

Kiedy duński żużel wyjdzie z kryzysu, w którym się obecnie znajduje?

Myślę, że powoli pojawiamy się na dobrej drodze. Mamy utalentowaną młodzież. Musimy zrobić wszystko tak, aby mieli jak najwięcej okazji do startów w zawodach. Mają sporo treningów. To się zgadza. Jednak żaden trening nie zastąpi ci zawodów żużlowych. 

Żałujesz czegoś ze swojej sportowej kariery?

Absolutnie nie. Miałem marzenia o mistrzostwie świata, jak każdy, ale niewielu zawodników nimi na końcu zostaje. Jak tak sobie niekiedy myślę i patrzę na niektórych żużlowców, to może nie zdobyłem tytułu, bo nie byłem jego aż tak mocno „głodny”. Nie wiem. W każdym razie, przeżyłem na żużlu fajne lata i, co ważne, wciąż jestem przy tym sporcie. 

Dziękuje za rozmowę.

Dziękuje i pozdrawiam kibiców w Polsce.