Żużel. Artur Czaja: Żużel nigdy nie był sensem mojego życia. Mama nie chciała, bym robił to na poważnie

Artur Czaja. Fot. Paweł Prochowski
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Przed laty zachwycał kibiców w Częstochowie jako junior. Dziś jego życie wygląda zupełnie inaczej. Artur Czaja, czyli popularny „Józek” zrezygnował ze startów na żużlu na rzecz pomocy w rozwoju rodzinnego interesu. Jak sam wspomina, czarny sport nigdy nie był sensem jego życia, ale dzięki niemu przeżył największą przygodę. Decyzji o zakończeniu kariery jednak nie żałuje.

Artur, urodziłeś się w Tarnowskich Górach. Licencję żużlową zdałeś w Częstochowie. Tam było Ci najbliżej?

W grę od początku wchodziły właściwie dwa ośrodki. Jednym z nich była Częstochowa, a drugim Świętochłowice. Pamiętam, że chcieli mnie w Świętochłowicach, a ja nie znałem się na żużlu, nie wiedziałem, która z tych opcji będzie bardziej korzystna.W tym samym roku zamknięta została jednak tamtejsza szkółka. Sami mi powiedzieli, że lepszym pomysłem będzie udanie się do Częstochowy. Tak więc zrobiłem.

Jak wspominasz swoje dzieciństwo? Od najmłodszych lat żużel był Twoja pasją?

Szczerze mówiąc nigdy nie interesowałem się żużlem. Od dziecka grywałem w piłkę nożną. Jeżeli chodzi o motocykle, były to zazwyczaj weekendowe zabawy.

Skąd wobec tego pomysł, aby jednak spróbować swoich sił na żużlu?

Gdy miałem 9 lat, zacząłem amatorsko jeździć na motocyklu crossowym. Koledzy mojego taty, którzy jeździli na quadach zasugerowali mi, abym zapisał się do klubu. Mnie jednak zupełnie to nie interesowało i postanowiłem się nie zapisywać. Po dłuższym czasie namysłu zmieniłem jednak zdanie. Miałem trafić do klubu motocrossowego w Bielsku Białej, jednak było to dla mnie za daleko. Do szkoły trzeba było chodzić (śmiech). Skontaktowałem się z Krzysztofem Zarzeckim, byłym żużlowcem, a prywatnie kolegą z branży mojego taty. Namówił mnie, aby spróbować swoich sił na żużlu. Długo się zastanawiałem, ponieważ zupełnie nie czułem tego sportu. W końcu tata zabrał mnie na jakiś sparing, a mnie zaczęło to kręcić. Kolejną przeszkodą była moja mama, która kategorycznie nie zgadzała się na to, abym zajął się żużlem na poważnie.

Kilka schodów po drodze musiałeś zatem pokonać…

Dokładnie tak. Na szczęście udało się.

Byłeś pilnym uczniem w szkole, czy jednak zajmowała ona dalsze miejsce na liście Twoich priorytetów?

Wiesz, gdy miałem 16 lat, zacząłem już zawodowo ścigać się na żużlu, a więc siłą rzeczy szkoła zeszła na dalszy plan. Trudno było pogodzić te dwie rzeczy. Na szczęście udało mi się dokończyć naukę w liceum.

W domu byłeś grzecznym i spokojnym dzieckiem, czy dawałeś rodzicom popalić?

Zawsze byłem spokojny i stonowany (śmiech).

Czy masz jakieś wyjątkowe wspomnienie z czasów dziecięcych?

W sumie nie wiem, nie mam pojęcia. Wydaje mi się, że moje dzieciństwo było zwyczajne, bez fajerwerków (śmiech).

Przejdźmy do żużla. Licencję zdałeś w 2010 roku w Częstochowie. Jak wyglądała Twoja droga do miejsca w podstawowym składzie Włókniarza?

Licencję zdałem, tak jak mówisz, w 2010 roku, a dokładnie w połowie roku. Wówczas startowałem w zawodach młodzieżowych. O ile dobrze pamiętam, w 2010 roku Kamil Cieślar miał koszmarny wypadek, który przekreślił jego karierę. Moje wyniki były na tyle dobre, że klub postanowił mi zaufać. Trafiłem niejako z marszu do podstawowego składu i zostałem na tej pozycji już do zakończenia wieku juniorskiego.

Trzeba Ci oddać, że jako junior spełniałeś swoje zadanie. W swoich czasach byłeś jednym z najlepszych juniorów w Polsce. Czy Ty sam z siebie byłeś zadowolony, a może oczekiwałeś czegoś więcej?

Byłem bardzo zadowolony. Okres startów dla klubu z Częstochowy wspominam jako swój najlepszy czas w karierze. Pamiętam, że jako pierwsi w historii Włókniarza wywalczyliśmy złoty medal juniorów w parach. Mnie udało się zdobyć na torze komplet punktów. Sam fakt, że mogłem ścigać się na poziomie ekstraligowym, będąc juniorem napawał mnie dumą.

Z pewnością pamiętasz wyjątkowy mecz przeciwko drużynie z Torunia… Był to półfinał Ekstraligi w 2013 roku. Pokazałeś wtedy wielka klasę, zwyciężyłeś w wyścigu nominowanym, co dało kibicom nadzieje na Wasz awans do finału. W 15. wyścigu Rune Holta zanotował jednak defekt motocykla. Jakie uczucia Ci wówczas towarzyszyły?

Ten mecz pamiętam doskonale, chyba nigdy nie zapomnę. Trudno to opisać słowami. Przez cały sezon staraliśmy się o jak najlepszy wynik. Finalnie odebrał nam tę możliwość ogromny pech. Przed meczem straciliśmy Emila Sajfutdinowa i wszyscy skazywali nas na porażkę. Zabrakło bardzo niewiele, bo jednego okrążenia. Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, co wydarzyło się później. Przegraliśmy pojedynek o brązowy medal z Unią Tarnów i finalnie zostaliśmy z niczym.

Po meczu przeciwko Unibaksowi Toruń okazało się, że Twój występ w biegu nominowanym był niezgodny z regulaminem, a Twoje punkty zostały anulowane. Być może dobrze się stało, że nie „wjechaliście” wówczas do finału? Gdybyście awansowali, a następnie odebrano by Wam punkty, ból mógłby być jeszcze większy…

Ja nie miałem pojęcia, że mój występ jest niezgodny z regulaminem, nie zajmuję się takimi sprawami. Dostałem komunikat, że mam wystartować, a więc wsiadłem na motocykl i zrobiłem swoje. Rzeczywiście, tak jak mówisz, gdybyśmy wywalczyli awans, a następnie zostałby nam on odebrany, to nawet nie chcę sobie wyobrażać… (śmiech).

Opowiedz jakąś zabawną historię związaną z Twoja karierą żużlową…

Mam taką jedną. Kiedyś pojechaliśmy do Pardubic na trening przed drużynowymi mistrzostwami świata juniorów. Trener Cieślak wahał się wówczas, kogo powinien nominować do składu. Ta decyzja miała zapaść właśnie po wspomnianym treningu. Wyjechałem na tor jako pierwszy, a pamiętam, że było wówczas mnóstwo błota po opadach deszczu. Nie zdołałem nawet dojechać do mety, ponieważ na ostatnim okrążeniu wyciągnęło mnie i wylądowałem gdzieś pod bandami, umorusany w kilogramach błota do tego stopnia, że ledwo mnie znaleźli (śmiech). Pomyślałem sobie „dobra, to już chyba po mistrzostwach dla mnie”. Stało się zupełnie inaczej. Kilka godzin później wygrałem wszystkie swoje biegi.

Było zabawnie, to teraz poproszę Cię o najgorsze wspomnienie z czasów jazdy na żużlu…

Z pewnością mecz w Gorzowie w 2012 roku. W biegu młodzieżowym wyszedłem nieźle ze startu, jechałem tuż za Bartoszem Zmarzlikiem. Nagle mój kolega z pary nie zdołał opanować motocykla, wypuścił go, a ten uderzył prosto we mnie. Skończyło się bardzo ciężką kontuzją. Miałem złamaną miednicę w trzech miejscach z przemieszczeniem.

Miałeś w swojej karierze jakiś szczególny moment?

Od momentu zdania licencji żużlowej moim marzeniem była możliwość ścigania się na najwyższym poziomie, czyli w Ekstralidze. Udało mi się to zrealizować. Następnie postawiłem sobie za cel jazdę w barwach reprezentacji Polski. Również udało mi się to osiągnąć. Kolejnym celem było wywalczenie przepustki do startów w mistrzostwach świata juniorów. I to także się spełniło. Mogę więc powiedzieć, że tych szczególnych momentów było kilka.

A moment przełomowy?

Wydaje mi się, że właśnie ten 2013 rok. Po powrocie po ciężkiej kontuzji nie wyobrażałem sobie zbyt wiele. Wyszło tak, że po najgorszej kontuzji w karierze odjechałem najlepszy sezon w karierze (śmiech). Żużel jest sportem nieprzewidywalnym.

Spędziłeś w Częstochowie kilka lat, zżyłeś się z tym otoczeniem. Czy odejście z Włókniarza było dla Ciebie łatwe?

Zacznijmy od tego, że ja nie odszedłem, ani też nikt mnie nie zwolnił. Klub miał swoje problemy i na jakiś czas zniknął z żużlowej mapy Polski. Owszem, było to dla mnie trudne. Tak jak wspomniałeś, zżyłem się z tym miastem, z ludźmi. Gdy startowałem w Częstochowie jako junior, nie ukrywam, że pojawiało się sporo ofert z innych klubów ekstraligowych (Tarnów, Wrocław, Rzeszów). Ja zawsze odrzucałem jednak te oferty. W Częstochowie dobrze się czułem, miałem blisko. Sytuacja klubu niejako wymusiła moją decyzję o odejściu, ale po roku wróciłem i zanotowałem dobry sezon w 1. Lidze.

Przed chwilą wymieniłeś kilka swoich sukcesów. Który z nich jest najbardziej szczególny?

Najbardziej w pamięci zapadło mi mistrzostwo w parach klubowych. Zdobyliśmy ten tytuł jako pierwsi, a to zawsze wyjątkowe wydarzenie. Dodatkowo ten sukces, nie chwaląc się, był w dużej mierze moją zasługą. Mój partner wywalczył bodaj 4-5 punktów, a ja 18 (śmiech).

Czas na kluczowe pytanie. Miałeś talent, umiejętności i nic nie stało na przeszkodzie, aby tę karierę kontynuować. Dlaczego zdecydowałeś się ją zakończyć?

Głównym powodem był po prostu brak czasu. Gdy startowałem w Rybniku, w międzyczasie zajmowałem się rodzinnym biznesem. Następnie podpisałem jeszcze kontrakt z klubem z Tarnowa, a także z Dackarną Malila w Szwecji. Od początku jednak obowiązki firmowe nie pozwalały mi w pełni skupić się na sporcie. Podjąłem decyzję, kierując się tym, że kariera na żużlu nie trwa wiecznie, że zakończę karierę. Tak naprawdę nigdy nie chciałem jej rozpoczynać, żużel nie był sensem mojego życia. Dzięki niemu przeżyłem jednak przygodę życia, której nie żałuję i nigdy nie zapomnę. Nauczyłem się przede wszystkim pokory oraz obowiązkowości.

Czy ta decyzja jest definitywna? Nie rozważasz już powrotu do żużla?

Ta decyzja jest definitywna. Nigdy już nie wrócę do zawodowego ścigania. Obecnie moje życie wygląda zupełnie inaczej. Tematu powrotu do żużla nie ma. Mam mnóstwo obowiązków, do tego stopnia, że w ubiegłym sezonie nie miałem czasu pojawiać się na stadionie nawet w roli kibica. Byłem na meczu dosłownie 2 razy, ponieważ zostałem zaproszony do komentowania.

Czy uważasz, że mogłeś coś zrobić lepiej, osiągnąć więcej?

„Mądry Polak po szkodzie”. Dziś, po latach, na chłodno analizując doskonale wiem, co można było poprawić, który element wymagał większej atencji. Takie rozważania nie mają jednak obecnie sensu.

Wspomniałeś, że pomagasz w rozwoju rodzinnego interesu. Czym zatem się zajmujesz?

Profilem naszej działalności jest transport ponadnormatywny. Do moich obowiązków należą kwestie związane z logistyką, pozyskiwanie zezwoleń na transport promem. Spotykam się z klientami i załatwiam bieżące sprawy.

Jaki jest Twój stosunek do żużla obecnie? Śledzisz rozgrywki w telewizji, interesujesz się, starasz być na bieżąco z wydarzeniami?

Szczerze mówiąc, gdybyś zapytał mnie o składy drużyn na nadchodzący sezon, nie potrafiłbym ci ich wymienić. Odciąłem się od tego świata. Oczywiście czasami zdarza mi się obejrzeć w telewizji zawody Grand Prix czy mecz ligowy. Czasami śledzę media w dniach meczowych, aby sprawdzić wyniki. I to by było na tyle jeżeli chodzi o moje obecne powiązania z żużlem.

Najwięcej lat spędziłeś w Częstochowie. Z kim w klubie miałeś najlepszy kontakt?

Zdecydowanie z Grigorijem Łagutą. W tym samym czasie zaczęliśmy swoją przygodę w Częstochowie. Trenowaliśmy razem, na wyjazdy jeździliśmy razem, a nawet kolację jadaliśmy razem (śmiech). Świetnie się ze sobą dogadywaliśmy. Pamiętam, że na mecz w Tarnowie pożyczyłem mu swój motocykl z mistrzostw świata w Terenzano. Grigorijowi zepsuł się bus i jego sprzęt nie dotarł na zawody w Tarnowie. Wziął zatem mój motocykl, z osłonkami w barwach reprezentacji Polski (śmiech). Znakomity kontakt miałem również ze Sławomirem Drabikiem. Dużo mu zawdzięczam. Można śmiało powiedzieć, że Sławek niejako wprowadził mnie w ten żużlowy świat, udzielał wskazówek, pomagał podczas treningów, a nawet pracował przy moim sprzęcie.

Czy któryś z kontaktów przetrwał po dziś dzień?

Owszem. Mam kontakt z Sebastianem Ułamkiem, ponieważ zawsze dobrze nam się rozmawiało. A moim najlepszym kolegą, nawet poza żużlem był i jest Oskar Polis. Okazyjnie widujemy się ze sobą, tak po prostu, aby pogadać. Ja pamiętam o jego urodzinach, a on o moich (śmiech).

Sądząc po tym, co mówisz wnioskuję, że nie żałujesz decyzji o wczesnym zakończeniu kariery…

Nie żałuję.

Zazwyczaj mam okazję pytać swoich rozmówców o ich marzenia związane z karierą sportową. Ciebie zapytam jednak o największe marzenie życiowe…

Cóż, chciałbym, aby moja praca sprawiała mi przyjemność, a także, abym osiągał w niej sukcesy. To mi wystarczy.

Jak sądzisz, czy w dzisiejszym żużlu młodym zawodnikom trudniej jest się „wybić”, zaistnieć w gronie sław?

Obecnie już nie startuję, a więc powiem jak było za moich czasów. Gdy byłem juniorem, miałem odczucie, że pomimo słabszego sprzętu istniała możliwość, aby te braki niejako nadrobić swoja pracą, talentem bądź umiejętnościami. Ja zawsze dzieliłem sobie silniki. Miałem dwa przeznaczone na starty w lidze, kilka innych na zawody indywidualne. Nie wiedziałem, czy któryś z nich był lepszy, czy dany silnik nadawał się bardziej na tor we Wrocławiu, czy w Zielonej Górze. Obecnie przyszły takie czasy, że nie można pozwolić sobie na testowanie. Jeżeli nie jesteś pewien swojego sprzętu, to choćbyś miał mistrzowskie umiejętności, przyjedziesz daleko z tyłu. Taką różnice zauważam. Sprzęt dziś odgrywa jeszcze większą rolę aniżeli miało to miejsce jeszcze kilka lat temu. Jak wiemy, młodym zawodnikom o wiele trudniej jest pozyskać sprzęt z najwyższej półki. Siłą rzeczy zatem odstają od reszty. Na takiej podstawie można wysnuć wnioski, że wybić się jest trudno.

Często zdarza się, że dany zawodnik potrafi wygrać pewnie dwa wyścigi, aby w kolejnym przyjechać kilkadziesiąt metrów za rywalami. To właśnie rola sprzętu, o której mówisz?

No przecież nie zapomniał w ciągu kilkunastu minut jak się jeździ na żużlu (śmiech).

Uważasz, że wprowadzanie coraz to nowych i bardziej wymyślnych reguł jest bez sensu?

Uważam, że tak, jak choćby niedawno wprowadzone limitery obrotów. Cierpi na tym widowisko. Przypomnijmy sobie lata 2012-2014…Żużel polegał na mijankach, na torze były emocje i walka. Jak jest dziś? Jeśli dobrze wyjedziesz ze startu, wygrałeś wyścig, o ile w trakcie nie popełnisz błędu.

Podobne zdanie masz na temat słynnych „mikroruchów” pod taśmą startową?

Mam podobne zdanie, jak wiele innych osób ze świata żużla. Bez sensu.

Czy zatem dzisiejszy żużel jest gorszy, jego wyjątkowość przymiera?

Nie chcę używać takich słów. Dawniej jednak kibice przychodzili na stadion dla tego niepowtarzalnego dźwięku oraz zapachu metanolu. Dziś nie ma ani dźwięku, ani metanolu, a silniki żużlowców są rozrywane, ponieważ się przegrzewają (śmiech).

Dziękuję za rozmowę. Powodzenia w rozwoju firmy.

Dziękuję bardzo.

Rozmawiał SEBASTIAN SIREK

5 komentarzy on Żużel. Artur Czaja: Żużel nigdy nie był sensem mojego życia. Mama nie chciała, bym robił to na poważnie
    Slawek
    28 Jan 2021
     6:03pm

    Fajny wywiad, pamiętam doskonale Artura, miał papiery na ściganie, kilka spotkań to jego duży wkład w zwycięstwa, również kilka indywidualnych tytułów ma koncie. Szkoda, że postawił na coś zupełnie innego, ale widać są rzeczy ważne i ważniejsze, stąd zapewne taki wybór. Należy Mu życzyć powodzenia i spełniania w życiu zawodowym i prywatnym.
    Miło było sobie przypomnieć Jego sylwetkę.

      GregTarnów
      28 Jan 2021
       8:04pm

      Ja go z czasów startów w Tarnowie miło będę wspominał 🙂
      Artur Pozdrawiam i dzięki za jazdę dla Unii.
      Powodzenia w nowym życiu.

        R2R
        28 Jan 2021
         9:20pm

        Artur powodzenia w życiu poza torem. Nazwisko drobnym druczkiem, ale jednak zostanie na zawsze w historii żużla.
        Solidny młodzieżowy ligowiec, ale w kilku występach bywało, że przechodził samego siebie.
        Też pamiętam tą 18-stkę w Gdańsku w MMPPK, półfinał z Toruniem w 2013 i parę innych fajnych występów.

    Mmm
    28 Jan 2021
     10:10pm

    Kurcze wyrwal mi z ust…kiedys pisalem ze na zuzel chodzi(chodzilo) sie dla zapachu metanolu ….dzwieku….teraz ani dzwieku bo tlumiki… metanolu cos tam dolatuje a mijanek????…..kto pierwszy do luku ten wygral bo tory jak beton…pozdro dla starych kibiców ktorzy pamietaja zuzel bez komercji…

    Piękny Lolo
    28 Jan 2021
     11:28pm

    2013 rok lipiec, sobota. Trening drużyny przed niedzielnym meczem z Rzeszowem. Pewnym zbiegiem okoliczności miałem przyjemność wtedy zrobić parę kółek na torze na motorze Artura. Trenerem Włókniarza był Dzikowski – równy gość, jeździł na torze obok mnie na moim moto dając wskazówki. Mechanikiem Artura był Cegła ( były mechanik starego Drabola a późniejszy młodego ) . Później ze znajomymi śmialiśmy się że wtedy ustawiłem mu motor bo od tego czasu naprawdę jego wyniki poszły mocno w górę. Do dzisiaj w firmie mam na ścianie zdjęcia z tego dnia.

Skomentuj

5 komentarzy on Żużel. Artur Czaja: Żużel nigdy nie był sensem mojego życia. Mama nie chciała, bym robił to na poważnie
    Slawek
    28 Jan 2021
     6:03pm

    Fajny wywiad, pamiętam doskonale Artura, miał papiery na ściganie, kilka spotkań to jego duży wkład w zwycięstwa, również kilka indywidualnych tytułów ma koncie. Szkoda, że postawił na coś zupełnie innego, ale widać są rzeczy ważne i ważniejsze, stąd zapewne taki wybór. Należy Mu życzyć powodzenia i spełniania w życiu zawodowym i prywatnym.
    Miło było sobie przypomnieć Jego sylwetkę.

      GregTarnów
      28 Jan 2021
       8:04pm

      Ja go z czasów startów w Tarnowie miło będę wspominał 🙂
      Artur Pozdrawiam i dzięki za jazdę dla Unii.
      Powodzenia w nowym życiu.

        R2R
        28 Jan 2021
         9:20pm

        Artur powodzenia w życiu poza torem. Nazwisko drobnym druczkiem, ale jednak zostanie na zawsze w historii żużla.
        Solidny młodzieżowy ligowiec, ale w kilku występach bywało, że przechodził samego siebie.
        Też pamiętam tą 18-stkę w Gdańsku w MMPPK, półfinał z Toruniem w 2013 i parę innych fajnych występów.

    Mmm
    28 Jan 2021
     10:10pm

    Kurcze wyrwal mi z ust…kiedys pisalem ze na zuzel chodzi(chodzilo) sie dla zapachu metanolu ….dzwieku….teraz ani dzwieku bo tlumiki… metanolu cos tam dolatuje a mijanek????…..kto pierwszy do luku ten wygral bo tory jak beton…pozdro dla starych kibiców ktorzy pamietaja zuzel bez komercji…

    Piękny Lolo
    28 Jan 2021
     11:28pm

    2013 rok lipiec, sobota. Trening drużyny przed niedzielnym meczem z Rzeszowem. Pewnym zbiegiem okoliczności miałem przyjemność wtedy zrobić parę kółek na torze na motorze Artura. Trenerem Włókniarza był Dzikowski – równy gość, jeździł na torze obok mnie na moim moto dając wskazówki. Mechanikiem Artura był Cegła ( były mechanik starego Drabola a późniejszy młodego ) . Później ze znajomymi śmialiśmy się że wtedy ustawiłem mu motor bo od tego czasu naprawdę jego wyniki poszły mocno w górę. Do dzisiaj w firmie mam na ścianie zdjęcia z tego dnia.

Skomentuj