Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Dwukrotnie wystąpił w finale Indywidualnych Mistrzostw Świata, choć w 1992 roku we Wrocławiu był tylko zawodnikiem rezerwowym. Doskonale pamiętany jest za to ze swoich bardzo dobrych występów w Gorzowie Wielkopolskim. O czasach gorzowskich – i nie tylko – rozmawiamy z Węgrem, Antalem Kocso.

 

Antal, jak to się stało, że zostałeś żużlowcem?

Zacząłem uprawiać ten sport dzięki rodzicom. To oni, jak byłem małym chłopcem, zabrali mnie na zawody żużlowe. Speedway na tyle mi się spodobał, że w pewnym momencie, jak już byłem starszy, sam postanowiłem spróbować swoich sił na torze. Rodzicie nie mieli nic przeciwko, ponieważ żużel bardzo lubili i tak się zaczęła moja przygoda.

Co uważasz za swój największy sukces w karierze? 

Na pewno występy w finale Mistrzostw Świata Par wraz z Zoltanem Adorjanem. To była duma móc wraz z nim w finale reprezentować Węgry. Sukcesów wielkich nie odnieśliśmy, ale sam fakt ścigania się z najlepszymi zawodnikami świata to było dla nas bardzo dużo. Kto wie, czy nie bylibyśmy lepsi, gdybyśmy dysponowali lepszym sprzętem. Indywidualnie najlepiej wypadłem w finale mistrzostw świata w Vojens w 1988 roku, gdzie zająłem jedenaste miejsce. Był jeszcze finał we Wrocławiu, ale tam już byłem tylko zawodnikiem rezerwowym. Myślę, że właśnie udział w finałach  światowych najlepiej pokazuje, że swego czasu byłem naprawdę niezłym żużlowcem.

Jak to się stało, że trafiłeś do polskiej ligi i  podpisałeś kontrakt w Gorzowie?

O ile dobrze pamiętam, byłem pewnego razu w Danii i tam na jakimś spotkaniu byli ludzie związani z polskim żużlem. Był Marian Spychała, który pracował kiedyś na Węgrzech i dobrze znał nasz język. W rozmowie wspomniałem mu, że chciałbym startować w Polsce.  Pan Spychała późnej chyba zadzwonił do kogoś znajomego w Polsce. Nie jestem w stanie sobie już precyzyjnie przypomnieć, jak to wszystko dokładnie było, ale skończyło się tak, że podpisałem umowę w Gorzowie i startowałem tam trzy lata.

Antal Kocso z najbliższymi

W polskiej lidze byłeś naprawdę solidnym zawodnikiem. Wielu fanów do dziś Cię wspomina jako zawodnika, który imponował niesamowitą walecznością na torze.

Zawsze, przez całą swoją karierę, starałem się jechać jak najlepiej. Z taką myślą wyjeżdżałem na tor. Tak było też podczas startów w Polsce. Przyjeżdżałem i chciałem się odwdzięczyć  za zaufanie, które mi okazano, stawiając na mnie. Nie bez znaczenia był też fakt, że w Polsce są szerokie i szybkie tory. Mi one wtedy doskonale pasowały, więc moje wyniki były chyba nie najgorsze. 

Czy jakieś spotkanie szczególnie zapadło Ci w pamięć?

Tak naprawdę to… raczej nie. Minęło bardzo wiele lat. Raz chyba w Zielonej Górze wygrałem ważny bieg z Huszczą i wygraliśmy mecz. Dobry mecz zaliczyłem też we Wrocławiu. Pamiętam, też że w polskiej lidze potrafiłem wygrać z samym Hansem Nielsenem na jego torze w Lublinie. Zwyciężałem z Perem Jonssonem czy Tomaszem Gollobem, który już wtedy był bardzo dobrym zawodnikiem. 

Chyba jako jedyny zawodnik w parkingu zamiast mechanika z prawdziwego zdarzenia miałeś żonę, która pomagała Ci przy motocyklach.

Dokładnie tak. Żona zawsze pomagała mi przy żużlu i w pełni mogłem jej zaufać. Była z pewnością lepsza od niejednego mechanika. Doskonale nam się razem pracowało. Tak zresztą jest po dziś dzień. Jesteśmy naprawdę zgranym duetem. 

Podczas swoich startów w Gorzowie miałeś propozycję startów w innych polskich klubach?

O ile dobrze pamiętam, raz pojawiła się propozycja z Torunia, ale z niej  nie skorzystałem. W Gorzowie czułem się doskonale i nie było potrzeby jakichkolwiek zmian. Bardzo lubiłem również tamtejszych kibiców, którzy tłumnie przychodzili na stadion i znakomicie dopingowali zawodników.

Pamiętasz jeszcze swoich polskich kolegów z gorzowskiego zespołu?

Może Cię zaskoczę, ale pamiętam. Był Piotr Świst, Marek Hućko, Ryszard Franczyszyn czy Piotr Paluch. 

Kto był Twoim najlepszym tunerem?

Najlepszym moim tunerem byłem… ja sam. Kiedy ktoś mi przygotowywał silniki, nigdy nie byłem z nich do końca zadowolony. Postanowiłem zatem przygotowywać je sobie sam. Nie było to na początku łatwe. Musiałem na to poświęcić wiele czasu, którego zawsze mi brakowało. Po meczu zawsze się spieszyłem do domu, aby pracować nad swoimi silnikami i należycie je przygotować na kolejne zawody. 

Było też tak, że do Gorzowa na zawody nie dotarłeś przez śnieżycę…

Dokładnie tak było. Pamiętam, że jechałem na mecz do Polski z Debreczyna. Pomiędzy Czechami i Polską rozpętała się śnieżyca. Nie miałem szans podjechać pod górę swoim samochodem. Co zacząłem podjeżdżać, to się ślizgałem i stawałem w miejscu. Spaliśmy w aucie. Dopiero następnego dnia rano droga została jako tako odśnieżona i ruszyliśmy dalej. Jednak warunki były takie, że można było jechać maksymalnie pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Nie było szans, by – naturalnie mimo chęci – zdążyć na mecz. Jeszcze raz po latach mogę tylko za to przeprosić. 

W swojej karierze ścigałeś się również w lidze angielskiej. Jak do niej trafiłeś?

Po finale mistrzostw świata w Bradford promotor klubu z tego miasta zapytał mnie, czy bym nie pościgał się w tamtejszej lidze. Na propozycję przystałem i podpisałem umowę. Z perspektywy czasu nie był to najlepszy wybór, ponieważ nie do końca radziłem sobie na tamtych torach, trudnych technicznie. 

W swojej karierze próbowałeś również sił na długim torze. Twoją karierę zakończył wypadek właśnie w tej odmianie speedwaya.

To prawda. Długi tor wydawał mi się prostszy i równie ciekawy jak klasyczny żużel. W 1993 roku zająłem czwarte miejsce w finale mistrzostw świata. Brązowy medal przegrałem z nie byle kim, bo Marcelem Gerhardem. Rok później podczas zawodów w Niemczech na torze w Dingolfing próbowałem nowych rozwiązań w motocyklu. Po starcie w jednym z biegów okazało się jednak, że nie mogę zmienić biegu z pierwszego na drugi. Straciłem ostatecznie kontrolę nad motorem i doprowadziłem do groźnego upadku. Miesiąc leżałem w Niemczech w szpitalu. Później w Budapeszcie i tak naprawdę obrażenia głowy, jakie wówczas odniosłem, zakończyły moją karierę. 

Co dziś porabia Antal Kocso? Nadal interesujesz się żużlem?

Dziś prowadzę sklep z oponami i punkt ich wymiany. Oczywiście, tak jak było w żużlu, w prowadzeniu biznesu pomaga mi żona. A samego speedwaya za bardzo nie oglądam. To raczej zamknięty rozdział mojego życia. 

W tym roku Stal Gorzów obchodzi jubileusz 75-lecia istnienia. Jeśli zostaniesz zaproszony, pojawisz się w Gorzowie?

Jeśli ktoś mnie zaprosi, to oczywiście, że tak. Gorzów wspominam bardzo dobrze i chętnie się pojawię. Korzystając z okazji, bardzo serdecznie pozdrawiam kibiców i działaczy oraz zawodników klubu. Wspaniale było się dla Was ścigać!

Dziękuje za rozmowę. 

Dziękuje.

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA