Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W niedzielny wieczór Andrzej Rusko był z pewnością najszczęśliwszą osobą ze środowiska żużlowego. Jego klub po piętnastu latach przerwy wrócił na tron Drużynowych Mistrzostw Polski. Sternik wrocławskiej ekipy nie krył radości i przyznał, że mistrzowski zespół Betard Sparty powstawał przez wiele lat.

 

– Na ten medal czekałem nie tylko ja, ale wszyscy kibice we Wrocławiu. Wszyscy jesteśmy bardzo szczęśliwi. Przede wszystkim jestem zadowolony z tego, że jako drużyna mogliśmy dać ten medal kibicom, sponsorom i partnerom. Pogoda dla żużla we Wrocławiu jest znakomita i myślę, że ten medal jest takim uwieńczeniem pracy w ostatnich latach. Przez te lata byliśmy cały czas w play-offach. Zdobywaliśmy medale i ciągle brakowało tego najważniejszego – mówił Andrzej Rusko w Magazynie PGE Ekstraligi na antenie nSport+.

Spartanie nie mieli łatwej przeprawy w starciu finałowym. Motor bardzo długo stawiał gospodarzom drugiego finału twarde warunki. Po dziesięciu biegach to Koziołki były bliżej końcowego triumfu. W takim momencie prezesowi musiał się przypomnieć wielokrotnie wspominany finał sprzed czterech lat.

– Pamiętam, jak w 2017 roku po dziesięciu wyścigach byliśmy mistrzami, a po piętnastu Unia Leszno odbierała puchar i złote medale. To jest sport i trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że wszystko może się stać. Najlepszym przykładem, który studzi nastroje jest nasz tegoroczny występ w Grudziądzu. W pierwszym wyścigu wszystko się odwróciło. Lublin jest szalenie mocną, znakomitą drużyną, ze świetnymi juniorami. Wiedziałem, że będzie to bardzo ciężki mecz. Dużo zależało od tego, jak położyło się akcenty w tym meczu. Lublin od początku kładł na szalę wszystko. Wiedziałem, że w końcówce zabraknie im tych atutów – komentował prezes świeżo koronowanych mistrzów.

Nie ulega wątpliwości, że wrocławianom należał się tytuł. To właśnie Betard Sparta pewnie zwyciężyła rundę zasadniczą, a w całych rozgrywkach przegrała zaledwie dwa pojedynki. Co więc zadecydowało o tak dobrej postawie ekipy Dariusza Śledzia?

– Kluczem do sukcesu była cała drużyna. Ona była bardzo wyrównana i powstawała latami. Myśmy bardzo starannie dobierali każdego kolejnego zawodnika. To jest nie tylko zespół, ale też grupa przyjaciół. We Wrocławiu nie ma tak, że w jednym końcu parkingu stoi jeden zawodnik, a w drugim inny. Mimo tego, że rywalizują w Grand Prix, to podczas meczów ligowych są przyjaciółmi i zdradzają sobie sekrety – wyjaśniał Rusko.

Jednym z architektów historycznego sukcesu Spartan jest zdecydowanie Artiom Łaguta. Rosjanin został ściągnięty do klubu w listopadowym okienku transferowym. Przed tegorocznymi rozgrywkami długo zadawano sobie pytanie o to, czy Rosjanin odnajdzie się w takiej drużynie jak właśnie Betard Sparta.

– Myśmy na Artioma czekali dwa lata. On nie był człowiekiem przypadkowym. Jego przyjście wcześniej zaakceptowali i Tai i Maciek. To była też ich decyzja. Przyszedłem do nich z dwoma nazwiskami. Tai i Maciek są ludźmi bardzo otwartymi. Oni znają swoją wartość i nie muszą na siłę tego udowadniać. Miałem troszkę obaw, że coś może nie zagrać. Wiedziałem, że Artiom przyszedł z drużyny innej, gdzie wymagano, żeby wygrywał swoje biegi. U nas liczą się punkty drużyny, jazda zespołowa, pomoc koledze na torze. Artiom musiał się przystosować – tłumaczył prezes wrocławian.

Kolejną ważną postacią okazał się Greg Hancock. Amerykanin wzmocnił sztab szkoleniowy i został konsultantem do spraw szkolenia. Pracę czterokrotnego mistrza świata szczególnie widać, gdy patrzy się na występy najmłodszych zawodników zespołu ze stolicy Dolnego Śląska.

– Szukając tego, kto może być autorytetem dla tej grupy zawodników pojawił się Greg Hancock. To osoba, która przyspieszyła o dwa czy trzy lata rozwój tych młodych zawodników – Dana czy Gleba. To, że Gleb pojechał w taki sposób w Lublinie, to jest duży wkład Hancocka. To jak Dan dzisiaj startował, to też ręka Hancocka – przyznał szef wrocławskiego klubu.

– Jest duża pomoc ze strony doświadczonych teamów Maćka, Artioma czy Taia. Jacek Trojanowski, Rafał Haj czy Rafał Lewicki to są ludzie, którzy dali bardzo dużo, aby pomóc kolegom, którzy jeszcze nie mają takich teamów. Żużel coraz bardziej przypomina Formułę 1. Tam na torze pracuje 60 facetów, a w siedzibie firmy następnych 200. Żużlowiec ma trzech. Trzeba być w środku, aby zrozumieć ich rolę – kontynuował.

Na koniec prezes Betard Sparty Wrocław uderzył się w pierś. Przyznał on bowiem, że po serii sukcesów w latach dziewięćdziesiątych, medale Drużynowych Mistrzostw Polski nieco mu spowszedniały.

– Być może w latach dziewięćdziesiątych popełniłem grzech pychy. Gdy te medale przychodziły jeden po drugim, zacząłem marzyć o indywidualnym mistrzostwie świata. Przyszedł chociażby tytuł Protasiewicza w roku 96. Trochę zlekceważyłem wagę medalu drużynowego. Później tyle razy było pukanie do drzwi i gdzieś to uciekało – podsumował Andrzej Rusko.