Swoją karierę zawodniczą zaczynał w połowie lat 70. ubiegłego wieku. W 1980 roku na zapleczu ówczesnej „Ekstraligi” osiągnął średnią biegopunktową na poziomie 2,7 punktu na bieg, a jego klub, Kolejarz Opole, mógł cieszyć się z upragnionego awansu do najwyższej klasy rozgrywkowej. O kim mowa? Oczywiście o jednej z legend opolskiego żużla, Alfredzie Siekierce. Cztery dni temu świętował on swoje okrągłe, 70. urodziny. O startach w Kolejarzu, najlepszym biegu z Józefem Jarmułą oraz o tym, dlaczego z zawodów w Niemczech nie wrócił do kraju w poniższej rozmowie.
Panie Alfredzie, na początku rozmowy proszę przyjąć najlepsze życzenia z okazji urodzin.
Bardzo dziękuję za pamięć i telefon. Nie ukrywam, jest mi miło.
Korzystając z okazji, powspominajmy trochę „stare” opolskie, ale nie tylko, czasy. Jest Pan uznawany za jedną z legend Kolejarza. W plebiscycie na najlepszych zawodników z okazji 50-lecia klubu zajął Pan piąte miejsce. Proszę powiedzieć zatem, jak Pan w ogóle rozpoczął swoją przygodę z żużlem?
Najłatwiej odpowiedzieć, że żużlowcem chciałem być już tak naprawdę od dziecka. Swego czasu w Groszowicach, gdzie była restauracja Villa Park, znajdował się obok taki, nazwijmy, tor na którym ścigaliśmy się na rowerach. „Laczka” robiliśmy sobie nabijając na buty blachę po konserwach. Takie to były czasy. Żużel na opolskim torze oglądałem na żywo jak jeszcze jeździli tacy zawodnicy jak Filip czy Kozubski. Szybko, jako młody chłopak, złapałem żużlowego bakcyla.
Jak po latach wspomina Pan swoją przygodę z żużlem?
Zawsze wspominam i będę wspominał miło. Żużel był dla mnie wszystkim. Taka jest prawda. To się wiązało i z przyjemnością, i z wynikami. Jedno szło z drugim w parze. Były treningi, była przyjemność i z tego były, myślę, całkiem niezłe wyniki. Były czasy, że był trening na torze, a później, tego samego dnia, motocrossowy. Żużel i Opole znaczyły dla mnie wszystko.
Żużel. Śledź mówi o wejściu Kurtza do Sparty! „Już jest nasz!” – PoBandzie – Portal Sportowy
Barw Kolejarza Opole bronił Pan w latach 1975-1982. Indywidualnie zaczynał Pan jako zawodnik młodzieżowy i szło całkiem dobrze. W 1976 roku to Pan właśnie wygrał bodajże pierwszą edycję Brązowego Kasku na torze w Łodzi, po dodatkowym biegu z Andrzejem Huszczą.
Tak dokładnie było. Wygrałem zawody w Łodzi, pokonując Andrzeja w biegu dodatkowym. Trzykrotnie startowałem w finałach Indywidualnych Młodzieżowych Mistrzostw Polski. Najwyżej byłem bodajże podczas finału rozgrywanego w Opolu w 1976 roku. Skończyłem wtedy, jak się mylę, na szóstym miejscu. To było za czasów jeszcze Bogumiła Grudzińskiego, który zajmował się szkółką. Podszedł do mnie przed zawodami, mówi coś w stylu: „A co Ty się ich Fred boisz?”. „Nabuzowany” podjechałem pod taśmę. W pierwszym starcie świeca, w kolejnych czterech dziesięć punktów i gdyby nie ten pechowy pierwszy wyścig, to byłoby pewnie lepiej. Być może byłby medal dla Opola? Kto wie.

Dwukrotnie, już jako senior, startował Pan w finałach Indywidualnych Mistrzostw Polski. Tu ponownie najwyżej uplasował się Pan na szóstej pozycji. Klątwa szóstek najwyraźniej w finałach prześladowała. W debiucie, na torze w Gorzowie, zajął Pan jedenaste miejsce. W finale leszczyńskim, trzy lata później, wykluczenie spowodowało, że zabrakło Pana w biegu barażowym o brązowy medal…
Ja tego finału w Lesznie sędziemu nie zapomnę (zawody sędziował Lechosław Bartnicki – dop.red.). Po czterech startach miałem bodajże dziewięć punktów na swoim koncie. W tym ostatnim, najważniejszym, prowadziłem przed Zenkiem Plechem. Zenek się wywrócił, nie było kompletnie żadnego między nami kontaktu i sędzia postanowił że ja nie stanę do powtórki… Powiem więcej, Roman Jankowski wtedy przejechał dwoma kołami krawężnik i powinien być wykluczony, ale… było jak było. Ja, wie Pan, byłem taką trochę żużlową „czarną owcą”.
Ostatecznie jednak medal Mistrzostw Polski trafił na Pana konto. Z Jackiem Goerlitzem wywalczyliście brązowy medal w Mistrzostwach Polski Par Klubowych
Zgadza się. 1981 rok. Uzyskałem chyba 12 punktów, ale mi nie do końca te zawody wyszły. Uważam, że Jacek pojechał lepiej, ale finalnie tak, medal brązowy pojechał do Opola. Wygrali wtedy Towalski z Rembasem z Gorzowa.
Wracając do wspomnianej przez Pana „czarnej owcy”. Ponoć mówiono, nawiązując do nazwiska, że jeśli „Fred” jest na torze, to będzie istna siekierezada (ciężka praca przy wyrębie – dop.red.). Nie należał Pan do tych, którym można było odmówić woli walki.
(śmiech – dop.red.). Dobre. Opowiem Panu jedną historię. Kiedyś jechaliśmy mecz w Częstochowie. Prowadzę jakiś bieg i widzę kątem oka jak 20, 30 tysięcy kibiców wstaje z miejsc. Myślę sobie szybko: „Oho, wstają, znaczy muszę mieć za sobą Józka Jarmułę”. Pan wie przecież doskonale, jak Józek jeździł (śmiech – dop.red.). Zaczynamy czwarte okrążenie. Zostawiłem mu miejsce pod bandą, Józek mnie „okroił” raz dwa w swoim stylu i kibice ryczą z radości. Ostatni wiraż. Józek z kolei zostawił jakieś „pół metra” przy samej siatce i tamtędy ja go „okroiłem” niemal dosłownie na mecie. Myślę, że ta wygrana z Józkiem w Częstochowie to był chyba jeden z najlepszych biegów w karierze, o ile nie najlepszy. Przynajmniej dla mnie samego. Ja zawsze starałem się walczyć i przywozić jak najlepsze punkty dla zespołu. Starałem się też zawsze jeździć fair.
Żużel. Oni posędziują PGE Ekstraligę 2025! Jest nowe nazwisko! – PoBandzie – Portal Sportowy
Odnośnie jazdy fair czytałem, że podczas meczu z Gorzowem zgłosił się Pan do sędziego z reklamacją. Stwierdził Pan, że to rywal był pierwszy na mecie. Owacje od kibiców były na stojąco.
Nie potwierdzę po latach ani nie zaprzeczę. Tak naprawdę na tę rozmowę się zbytnio nie przygotowywałem. Zaczęliśmy od życzeń, a rozmawiamy dalej. (śmiech – dop.red.).
Kolejarz Opole. Barw kolejarskich nigdy Pan w lidze polskiej nie zmienił. Nie było w czasie Pana kariery podchodów pod tak dobrego zawodnika ze strony innych klubów?
Po latach mogę powiedzieć, że, jak to się mówi, chętni na Siekierkę byli, ale ja nigdy nie miałem najmniejszego zamiaru ruszać się z Opola. Za żadne skarby. Nigdy. Byłem Opolaninem i czuję się nim nadal.

W 1980 roku Kolejarz Opole wywalczył awans do najwyższej klasy rozgrywkowej, a Pan osiągnął w II lidze niebotyczną średnią biegową – 2,7 pkt na bieg, będąc jednocześnie najlepszym zawodnikiem ligi.
Mieliśmy dobry sezon zakończony awansem. Powiem Panu tak. Wtedy wszyscy byli z Opola, czy z wiosek w jego okolicach. Byliśmy zgraną „paczką”, można powiedzieć, taką prawdziwą żużlową rodziną. Myślę, że sporo nam brakowało wtedy po względem psychiki. Nikt nam wtedy nie tłumaczył, jak ważną rolę odgrywa ona w żużlu. Jak dziś sobie patrzę na żużel, to tak niekiedy sobie myślę „Czemu w tamtych czasach nikt mi nie powiedział: „Fred” a może spróbuj i tamto zrób tak, a tamto tak”. To były zupełnie inne czasy od tych, które mamy obecnie. Ja byłem takim „łobuzem”. Dawałem z siebie wszystko, a wynik był, jaki był. Raz taki, a raz taki. Mogło być czasami o wiele lepiej, ale człowiek wie po latach, że sam był sobie niekiedy winien. Wiadomo, w młodości głowa jest zawsze, jak to się mówi, „gorąca”.
Sprzęt?
Zawsze musi być jak najlepiej podpasowany pod danego zawodnika.Tak było za moich czasów i zostało po dziś dzień Jedyna recepta na dobry wynik. Dzisiaj wiadomo – liczy się szybkość. Pamiętam, że kiedyś pojechaliśmy na mecz do Poznania. To było krótko po tym, jak za granicą pozostał Jacek Goerlitz. Zrobiłem wtedy, nie pamiętam, ale chyba coś koło 12 punktów. Wyprzedzałem zawodników jak chciałem. Pożyczyłem podczas meczu Frankowi Stachowi swój motocykl, to się modliłem, aby on, jadąc czwarty, sto metrów z tyłu, się nie przewrócił. Zawsze, bez względu na czasy jakie są, jak się nie ma dobrze dopasowanego motocykla, to niewiele się zdziała. To nie jest tak, że się weźmie motocykl, który dobrze jedzie koledze i będzie to samo.
Nie sposób nie zapytać też o klubowego kolegę, pierwszego naszego mistrza świata, Jerzego Szczakiela.
Jurek to był w moim odczuciu taki zawodnik „sam dla siebie”. Spokojny, nikomu w drogę, jak to się mówi, nie wchodził, skupiał się na samym sobie i chciał jeździć jak najlepiej. Jako, że rozmawiamy sobie szczerze, nie zawsze patrzył na innych. Jurek miał niestety ze mną pecha. Prawda jest taka, że Jurek przestał jeździć przeze mnie. 1979 rok. Przyszły do klubu dwa motocykle Weslake i Jawa czterozaworowa. To były pierwsze motocykle czterozaworowe, jakie trafiły do Kolejarza. Jurek miał prawo wybierać motocykl dla siebie jako pierwszy. Wybrał Weslake, mi została Jawa. Był trening. Raz byłem lepszy. Drugi i trzeci też. Los chciał, że za kolejnym razem ponownie prowadziłem, niestety Jurka ten jego Weslake jakoś poniósł, wjechał w moje „plecy” i po tym upadku na treningu na tor nie wrócił. Postanowił ostatecznie zakończyć swoją przygodę z żużlem.
Z kim najlepiej jeździło się Panu w parze?
Nie miało to dla mnie większego znaczenia z kim startowałem. Zawody drużynowe to były drużynowe. Jechało się dla zespołu i ja z nikim problemu nie miałem.
W 1982 roku Kolejarz Opole przegrywa brązowy medal DMP małymi punktami. Mówiono wówczas, że gdyby do końca sezonu w Opolu był Siekierka, to na pewno byłby brąz. Pan wystartował 13 czerwca 1982 roku w półfinale kontynentalnym w Abensbergu, z którego do Polski Pan nie powrócił. Został Pan w Niemczech. Wyjeżdżając na zawody do Niemiec wiedział Pan, że to właśnie jest emigracja i zaczyna się kompletnie nowy rozdział w Pana życiu?
Z pełną odpowiedzialnością mówię, że moim zamiarem był powrót do Opola. Nie było nawet myśli, że ja gdzieś w tych Niemczech zostanę. Sprawy jednak potoczyły się jednak inaczej. Pojechałem na eliminacje. Podczas zawodów zahaczyłem kołem Wojtka Żabiałowicza. Upadek, szpital, złamany obojczyk. Ekipa polskiej reprezentacji była, można powiedzieć delikatnie, mocno zainteresowana samym pobytem na Zachodzie, zakupami w sklepach i po prostu mnie samego sobie w tym szpitalu zostawiła. Pojawili się szybko przy mnie jednak koledzy z klasy, którzy wyjechali wcześniej do Niemiec. I od słowa, do słowa namówili mnie, abym w RFN został na stałe. Tak też się ostatecznie stało. Zostałem i choć na żużlu w Opolu przeżyłem piękne lata, to nie żałuję. Jestem zdrowy, a ciężką pracą, tak jak w sporcie, tak później w Niemczech myślę dobrze sobie poradziłem i radzę. Czasami pracowałem 25 godzin na dobę, która ma 24 godziny. Ciężką pracą doszedłem w Niemczech do tego, że szybko miałem tutaj dobrze. Pracuję pomimo tej „siedemdziesiątki” na karku po dziś dzień.
Zanim odszedł Pan definitywnie od żużla, to w Niemczech kontynuował jednak swoją karierę.
Tak. Wie Pan, żartobliwie mogę powiedzieć, że pierwszy Niemiec, którego spotkałem to był oszust. Facet mówił, że będzie moim menadżerem, pomoże mi w karierze, a był czas, że dysponowałem motocyklem, którym można było jeździć „do kiosku po papierosy”, a nie walczyć z rywalami na torze. Startując w klubie z Norden korzystałem z motocykla użyczonego przez Holendra, Kroeze. Po dwóch latach powiedziałem swojemu „menadżerowi” podczas spotkania, że albo kupi mi w Danii dwa motocykle, albo wyjdzie, zamknie za sobą drzwi, a ja daję sobie z żużlem spokój, bo bez sprzętu robienie żużla na siłę nie ma sensu. Wyszedł i zamknął drzwi. Co ciekawe, to był ten człowiek, który postawił stadion w Norden, a po jego budowie skończył z wielomilionowym długiem.
Odnalazł się Pan w Niemczech w branży…
Budowlanej. Parę lat temu firmę przekazałem synowi. Doskonale sobie radzi, a ja zawsze służę pomocą, kiedy jej tylko potrzebuje. Nie narzekamy. W sobotę świętujemy moje urodziny w naszym nowym biurze w Niemczech, które z synem otworzyliśmy. Przyjdzie na nie burmistrz miasta, będzie łącznie około 300 osób. Czyli ten Siekierka jakoś sobie radzi – radził w żużlu, radzi w życiu (śmiech – dop.red.). Wszystko, powtarzam, wymaga chęci i ciężkiej pracy.
Opole.
Tak, jak mówiłem wcześniej. Moje miasto. Byłem tam teraz sporo czasu. Zawsze chętnie przyjeżdżam. Mam dom, motorówkę na jeziorze Turawskim, czas na ryby jest, a zdrowie też, co najważniejsze, zostało.
Kiedy Kolejarz Opole wróci do lat chwały?
Dobre pytanie. Życzę, aby jak najszybciej, ale rad udzielał nie będę.
Jest coś, czego Pan żałuje patrząc wstecz z perspektywy tych 70 lat?
Nie. Absolutne nie. W Opolu przeżyłem piękne czasy. Minęły tak, jak wszystko mija w życiu. Każdy kiedyś kończy karierę. Jeden, kiedy jest na jej szczycie, a drugi ze względu na wiek. Ja skończyłem ją tak, że sam byłem tym zaskoczony. Gdyby ekipa reprezentacji mnie w tym szpitalu nie zostawiła samego sobie, powtarzam raz jeszcze, najnormalniej bym wrócił do Polski i nie wiadomo co byłoby z tą karierą dalej. Byłem młody, decyzję pod jakimś wpływem kolegów podjąłem. I nie żałuję, choć już zawodniczej kariery, w przeciwieństwie do zawodowej, w Niemczech nie zrobiłem. Można powiedzieć, że zaczynałem w Niemczech od zera, a do czegoś doszedłem. Pieniędzy do grobu nikt przecież z nas nie zabierze. Staram się cieszyć tym, na co ciężko zapracowałem. Pozwalam sobie na wiele przyjemności. Podczas urodzin mam zamiar odpalić motocykl kupiony od Pedersena, a polujemy z synem także na motor Bartosza Zmarzlika. Jednak nasz mistrz się ceni (śmiech -dop.red.). Spadkobiercy na pewno coś dostaną, ale nie będzie też tak, że powiedzą dziadek to był d…, bo tylko siedział i liczył kasę (śmiech -dop.red.).
W planach świta nam, przy okazji turnieju o Złoty Kask 21 kwietnia w Opolu, kolejne spotkanie żużlowych opolskich legend. Jeśli tylko dojdzie do skutku, proszę czuć się zaproszonym. Istnieje szansa, że Alfred Siekierka jeszcze raz przejedzie się po opolskim owalu?
Bardzo dziękuję za zaproszenie. W Opolu mam dom i na święta będę oczywiście w swoim mieście. Pewnie, że szansa istnieje i to wcale nie jest żart. Fajny pomysł. Tylko na pewno musiałbym wcześniej parę razy potrenować, aby opolskim kibicom pokazać się z jak najlepszej strony, a nie jak d…W końcu odległa przeszłość i nazwisko zobowiązują (śmiech – dop.red.).
Dziękuję za rozmowę.
Ja dziękuje za telefon oraz pamięć. Miło było powspominać. Przy okazji pozdrawiam wszystkich kibiców, tych opolskich w szczególności.
Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA

Żużel. Błysk formy Lebiediewa w Danii. Świetni Czugunow i Tarasienko
Żużel. Realny powrót legendarnego ośrodka! To byłby sukces!
Żużel. Derby bez tłumów? Prezes Stali szczerze o zainteresowaniu!
Żużel. Chomski powinien… zaoferować pomoc Stali? „Nie robi łaski”
Żużel. Łodzianie z problemami u progu sezonu. „Poważnie rozmawiamy”
Żużel. Piotr Żyto wybrał skład na Motor. „Musimy być realistami”