Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Tradycje sportu żużlowego w słowackiej Żarnowicy sięgają 1953 roku. I choć nigdy (jeszcze) nie zawitał tam cykl Grand Prix, to w minioną sobotę odbyła tam się jedna z ważniejszych imprez w całym sezonie – Grand Prix Challenge. Jednocześnie była to największa impreza w historii klubu, a dzięki niej tysiące widzów z całej Europy mogły się naocznie przekonać, jak wygląda żużel w tym niespełna siedmiotysięcznym słowackim miasteczku znanym z ruin zamku Reviste. Niezwykle malowniczym miasteczku, dodajmy.

 

– Na pewno zrobimy wszystko, aby impreza, którą przygotowujemy była udana pod każdym względem. Wydarzenia takiej rangi jeszcze w historii naszego klubu nie organizowaliśmy – mówił nam parę dni przed zawodami głównodowodzący słowackiego klubu, Marin Buri. W podobnym tonie wypowiadała się Alenka Neuschlova, odpowiedzialna za pracę mediów podczas sobotniej imprezy. Działaczka dbała, by relacjonujący zawody mogli to robić w jak najlepszych warunkach. – To dla nas takie małe święto, dlatego wszystko musi być przygotowane – przyznała Alenka Neuschlova.

Organizacja zawodów z pewnością Słowakom się powiodła. Na stadionie zasiadło około pięciu tysięcy kibiców spragnionych żużla i… występu Martina Vaculika. Nawet plakaty zapraszające na to wydarzenia informowały, że to będą zawody z udziałem najlepszego słowackiego żużlowca. Ten ostatni na torze się jednak nie pojawił ze względu na kontuzję obojczyka, ale oczywiście był obecny na stadionie. Tym razem Vaculik wcielił się w rolę komentatora dla słowackiej telewizji RSTV, która na żywo relacjonowała zawody. 

– Komentowanie wcale nie jest takie łatwe. Pochodziłem do swojej pracy komentatora na pełnym luzie i mam nadzieję, że wypadłem fajnie. Na pewno jednak od komentowania wolę motocykl i swój czynny udział w zawodach – mówił po zawodach Słowak. 

A jeśli napiszemy, że był witany jak król, to chyba nie przesadzimy. Zawodnik Stali Gorzów musiał przemierzyć drogę do stanowiska telewizji, a wiodła ona przez trybuny pełne kibiców. Niektórzy zagadywali Vaculika, inni przybijali piątki, kolejni zadowolili się uściskiem dłoni. Nie zabrakło gromkich braw i pozdrowienia, a jedno szczególnie zapadło nam w pamięć – „ahoj, Martinie!”. Można było odnieść wrażenie, że właśnie na trybunie pojawił się król Żarnovicy. Albo chociaż prezydent.

– Nie przesadzajmy. Faktycznie, zostałem bardzo mile przywitany, ale wiesz, Żarnovica to po prostu moje miasto. Ja się tu urodziłem, wychowałem. Mam tu bardzo dużo kolegów i znajomych. To przejście trybuną, mimo że było miłe ze względu na serdeczność kibiców, to wcale nie było dla mnie łatwe. To było bardziej bolesne, niż cała kontuzja. Bardzo chciałem wystąpić w tej najważniejszej i największej w historii klubu imprezie, ale niestety nie mogłem. Wiem też, że kibice chcieli obejrzeć mnie na torze, ale mam nadzieję w przyszłości jeszcze będzie do tego okazja – podsumował Martin Vaculik. 

Czy Martin Vaculik jest znany w Żarnowicy? Oczywiście, że tak. Sondowaliśmy w paru miejscach nazwisko Vaculik i tubylcy nie mieli jakichkolwiek problemów z właściwą odpowiedzią na pytanie o uczestnika cyklu Grand Prix.

– Martin Vaculik. Nasz Martin z Żarnovicy. Tu się wychował, tu zaczynał przygodę z żużlem. Wiele dla klubu zrobił jego ojciec. Ja na zawody dzisiaj się nie wybieram, ale Martin swoim występami sprawia, iż Żarnovica jest z żużla znana, a tutejszy klub wciąż działa – mówił nam przygodnie spotkany mieszkaniec miejscowości w pobliskim sklepie.

Nie sposób nie było zauważyć na samym stadionie że żużel w Żarnowicy związany nierozerwalnie  jest z nazwiskiem Vaculik. Przed laty na żużlu ścigał się tutaj ojciec Martina, Zdeno, teraz wszyscy kibicują Vaculikowi juniorowi. Organizatorzy przygotowali na okazję Grand Prix Challenge specjalne koszulki z wizerunkiem Słowaka w cenie 15 euro, które cieszyły się naprawdę sporym zainteresowaniem. 

– Martin to nasz chłopak. Kibicujemy mu tutaj wszyscy. Zaczynał od małego chłopaka, teraz jest czołowym zawodnikiem świata. To niezwykle sympatyczny chłopak, który jak tylko ma czas to znajdzie chwilę dla każdego. Jestem pewien, że to on będzie pierwszym Słowakiem, który wygra tytuł mistrza świata na żużlu – mówił nam jeden z kupujących koszulkę z wizerunkiem Słowaka.

Oczywiście okolice stadionu w malowniczo położonej Żarnovica z biegiem czasu szybko się zapełniły, ale na trzy godziny przed zawodami – po oficjalnym treningu – zawodnicy byli „ogólnodostępni”. Przykładowo braci Holderów można było spotkać w pobliskim markecie, a Paweł Przedpełski wybrał się na krótki odpoczynek do kawiarni. W Żarnovicy gołym okiem była widoczna „Vaculikomania”, jednak kibice – również miejscowi – nie stronili od zdjęć i autografów od innych żużlowców.

– Takie gwiazdy speedwaya na naszym stadionie to nowość – komplementował Zdenek, naturalnie wielki fan Martina Vaculika, ale i… Patryka Dudka. – Musi wrócić do Grand Prix i wierzę, że niedługo znów zdobędzie medal mistrzostw świata – mówił kibic przed zawodami. Inni pokonywali kilkaset kilometrów, by oglądać swoich ulubieńców. Nie brakowało delegacji z Gorzowa Wielkopolskiego, Torunua, Wrocławia czy Zielonej Góry. Fani z tego ostatniego miasta mieli trochę powodów do zadowolenia przed gorzką pigułką w niedzielę. – Dzisiaj awansuje Patryk Dudek, a jutro utrzymujemy się w ekstralidze. Nie ma innej opcji! – zaznaczała zielonogórska delegacja.

Same ceny biletów na zawody były z kategorii tych „dopasowanych” do możliwości kibiców. Najtańszy bilet uprawniający do obejrzenia zawodów z popularnych trybun trawiastych kosztował 10 euro. Bilet kategorii lux, uprawniający do wejścia na trybunę główną kosztował 20 euro. Program sobotnich zawodów to wydatek rzędu 5 euro i co warte podkreślenia, został przygotowany bardzo przyzwoicie. Co ciekawe, za kasy służyły dwa plastikowe stoliki z parasolem, a biletami były opaski na rękę. Każda z nich miała wypisany numer rzędu i miejsca, na którym kibic powinien usiąść. Choć oczywiście nie brakowało miejsc nienumerowanych, w klimacie szwedzkim czy niemieckim, na trawiastych wałach.

kasy przed zawodami

„Kasy” biletowe to jedno, bardzo oryginalnie wyglądało również zaplecze dla mediów, które zostało przygotowane skromnie, ale z największą starannością. W „press roomie” nie brakowało stanowisk dla fotoreporterów, choć mała salka pewnie niejedno już widziała, wszak obiekt w Żarnovicy to nie tylko żużel. Choć oczywiście można odnieść wrażenie, że jest najważniejszy.

Na brak atrakcji nie mogli narzekać również fani stadionowej gastronomii. Stoiska z jedzeniem były wręcz oblegane, a furorę robiła – również wśród polskich dziennikarzy –  klasyczna gięta, czyli pieczona, pikantna kiełbasa za sześć euro. 

– Jak Pan widzi, na nudę nie narzekamy i sporo dzisiaj sprzedamy. Nie pamiętam, kiedy tak dużo ludzi tu ostatni raz było. Co „schodzi” najlepiej? Oczywiście nasza lokalna kiełbasa i frytki. Gdyby jechał Martin, ludzi byłoby jeszcze więcej – mówiła nam jedna z osób obsługujących gastronomię. Choć nie do końca można było odczuć żal w głosie, wszak z Martinem Vaculikiem na torze pracy byłoby jeszcze więcej.

Na brak zainteresowania nie narzekał również obecny na zawodach Marcin Gortat. Polski koszykarz tym razem głównie rozdawał autografy i pozował do zdjęć. Po zawodach na temat występu swojego przyjaciela, Rohana Tungate’a, rozmawiać nie chciał. – Możemy pogadać o czym tylko sobie chcecie, ale nie o żużlu. Jestem tu dzisiaj tylko w roli kibica. Nic poza tym – mówił nam były zawodnik Washington Wizards. 

Czego można zazdrościć działaczom z Żarnowicy? Na pewno pięknego położenia stadionu i to w dwójnasób. Przede wszystkim – pod kątem krajobrazowym, bo leżący pośród pobliskich wzgórz i dalszych gór obiekt, robi wielkie wrażenie. Logistycznie – jest położony przy samej autostradzie. A technicznie można podziwiać go za nietypowe rozwiązanie w parkingu, który jest zlokalizowany niejako na dachu budynku klubowego. Z jednej jego strony zawodnicy zjeżdżają do biegu, z drugiej do niego po zakończonym starcie wjeżdżają. Rozwiązanie nad wyraz bezpieczne i sprytne, umożliwia sprawne przeprowadzenie zawodów. Chociaż kiedy po prezentacji zawodnicy zostali przy linii startu, a mechanicy odstawiali maszyny do startu, niejeden członek teamu miał problemy, żeby pod słowacką górkę wjechać.

– Fajna rzecz. Rzadko spotykana, choć wydaje mi się, że gdzieś jeszcze coś takiego widziałem. Na pewno szybciej można dzięki temu jechać zawody. Jedni zjeżdżają, drudzy już wyjeżdżają – mówi nam Martin Smolinski. I faktycznie – ledwo jedni zjechali po bardziej lub mniej udanym biegu, a już kolejni wyjeżdżali.

Jest jeszcze jedna rzecz, o której warto wspomnieć. W momencie rozpoczęcia się ostatniego okrążenia każdego biegu, na stadionie rozlegał się charakterystyczny gong (czy raczej dzwonek), alarmujący o tym, że zaczęło się ostatnie kółko. Rozwiązanie to – rodem z wyścigów konnych – wydaje się rzeczą banalną, a jednak… skuteczną. Po sygnale dźwiękowym można było zaobserwować, że wielu kibiców zaczyna skupiać swoją uwagę na wydarzeniach na torze ze zdwojoną koncentracją.

Ahoj, Żarnovico! Będziemy tęsknić i zrobimy wszystko, by jeszcze tam powrócić.

ŁUKASZ MALAKA, PAWEŁ PROCHOWSKI