Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Leigh Adams, oprócz długiej przygody z Unią Leszno, spędził także wiele lat w zespole Swindon Robins. Nic zatem dziwnego, że wycofanie się Rudzików z Premiership było dla zawodnika z Mildury zaskoczeniem. 

– Nie ma co ukrywać, że wycofanie się Swindon było zaskoczeniem dla wszystkich. Kibiców, działaczy czy samych zawodników. Na pewno działacze wiedzą, co robią. Jeśli dodamy do tego remont stadionu, to trzeba uszanować ich decyzję. Wierzę, że Swindon wróci mocniejsze. Żal mi na pewno kibiców, wytrzymali już rok bez żużla, a teraz okazało się, że znów żużla nie będzie. Niestety czasy są takie, że trzeba akceptować to, co się dzieje – mówi Adams na łamach angielskiego Speedway Stara.

Australijczyk w wywiadzie podkreśla również, że do swoich największych sukcesów zalicza wygraną w finale indywidualnych mistrzostw świata juniorów rozegranych w 1992 roku na torze w niemieckim Pfaffenhofen. Co ciekawe, tego sukcesu prawdopodobnie by nie było, gdyby nie pomoc jego rodaka – Steve’a Bakera. 

– Prawda jest taka, że wtedy sporo pomógł mi Steve, który był sponsorowany przez Otto Weissa. W 1983 roku Baker zdobył w Lonigo tytuł mistrza świata juniorów. Weiss, pewnie za jego namową, zadzwonił do mnie i zaproponował pomoc. Wtedy na jego silnikach startował przecież nie kto inny, jak mistrz świata – Jan Osvald Pedersen. Możliwość współpracy z Otto w tak młodym wieku to było coś. Na pewno mocno pomógł mi on w wygraniu w Pfaffenhofen. Inna sprawa, że po opadach deszczu zmieniła się nawierzchnia i mocno mi odpowiadała. W dodatkowym biegu pokonałem Marka Lorama – wspomina Adams. 

Leigh Adams za kierownicą Sprintcara

Były triumfator juniorskiego czempionatu po raz kolejny potwierdził, że w Polsce najlepsze wspomnienia łączą go z Lesznem. 

– Zaczynałem od Lublina. Tam Hans Nielsen był numerem jeden. Ja byłem tym zawodnikiem zagranicznym numer dwa. To były fajne czasy. Później poszedłem do Wrocławia, ale tam pojechałem chyba jedno czy dwa spotkania. Totalne nieporozumienie. Później trafiłem do Leszna i tam spędziłem wspaniałe piętnaście lat. Cały czas jesteśmy w kontakcie i pomagamy sobie nawzajem. Super człowiekiem jest Piotr Rusiecki. Najważniejsze, że czuje ten sport, bo jest po prostu jego pasjonatem. Uwielbiałem się tam ścigać. Tor był doskonale przygotowany do dobrej jazdy – wspomina były zawodnik Byków. 

Wiele osób spodziewało się, że syn Adamsa, Declyn, pójdzie w ślady ojca. Przewidywano to tym bardziej, że Adamsa juniora w pewnym momencie „ciągnęło” do uprawiania żużla.

– Obecnie Declyn pracuje w sklepie KTM i ściga się w enduro. Zaczynał przygodę z żużlem, ale jak się okazało, to nie dla niego. Miał doskonały balans i sylwetkę. Jednak na żużel nigdy nie był do końca zdecydowany. Po jednym z upadków stracił pewność siebie. Wcale nie boleję nad tym, że skończył z żużlem. Uważam, że dzieci powinny robić to, co przynosi im satysfakcję i uśmiech, a nie coś na silę – kontynuuje Adams. 

Legenda Unii Leszno nie żałuje niczego z całej swojej kariery. – Być może zawsze brakowało mi tych dziesięciu czy piętnastu procent ponad 100, aby być najlepszym i wygrywać mistrzostwa świata. Może niekiedy też za mało w siebie wierzyłem. Jednak uważam, że tyle, ile mogłem, to z żużla wyciągnąłem. Najwięcej zawdzięczam swojej żonie, która przez wiele lat znosiła trudy bycia razem z żużlowcem – podsumowuje Adams. 

CZYTAJ TAKŻE:

Żużel. 24-godzinna przejażdżka rowerowa Woffindena. Wszystko, by pomóc chorym dzieciom