Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Adam Pawliczek na żużlu ścigał się bez mała 30. lat. Większość kariery spędził w rodzinnym Rybniku. Miał też udane epizody w Grudziądzu i Opolu. To o nim śpiewają śląskie Beboki. To jego bączki pamiętają kibice GKM-u. W Opolu zaś do dziś z uśmiechem wspominają filmik, w którym uśmiechnięty od ucha do ucha zawodnik przystawia do kamery zabłocone gogle. Adasia znają, cenią i wspominają życzliwie wszędzie, bo każdy kocha wojowników z ambicją zakodowaną w genach. Mimo, że nie miał szczęścia do tytułów, dał się pozytywnie zapamiętać fanom w całym kraju.

Adam, po raz pierwszy zetknęliśmy się w 1983 roku, gdy byłeś świeżo po licencji i startowałeś w drugoligowej potyczce Rybnika z GKM-em w Grudziądzu. Pamiętasz jak się skończył Twój występ?

Pamiętam. Dwa razy byłem wykluczony i wreszcie do końca meczu. Tor był ekstra śliski mimo upału i pewnie mnie kojarzyłeś, bo dwa razy wyglebiłem zawodników z Grudziądza (śmiech).

Ojciec fedrował na grubie. Dziadek fedrował na grubie. A Adaś biegał po familokach i kombinował. Jak oni od poniedziałku do soboty, to może ja tylko w niedzielę i z lepszym skutkiem?

Faktycznie moje życie i cała rodzina związane było z górnictwem. Ja też pracowałem, a obecnie nadal pracuję w tej branży. Dopiero teraz jednak poznałem wszystkie kopalnie w naszym regionie, bo rozwożę towar produkowany dla przemysłu wydobywczego przez mojego dawnego sponsora. Niektóre zagraniczne regiony górnicze też poznałem, bo towar również eksportujemy. 

Miałeś jednak 30-to letnią przerwę od wydobycia węgla?

Na stadion trafiłem w sumie z powodu mojej rodzinnej miejscowości – Niedobczyce. Tam mieliśmy takie żużlowe zagłębie. Antoni Skupień, Frost, Szymański, Brachmański, później Henio Bem. Ja byłem od nich młodszy. Obserwowałem i podziwiałem. Któregoś dnia, bodaj w 1976 roku, wybrałem się na żużel i… zostałem. Musiałem być na każdych zawodach. Nie tylko w Rybniku. Pasja rosła. Wkręciłem się głównie za sprawą sąsiada. Podpatrywałem Antoniego Skupienia. On uprawiał judo – ja musiałem też się zapisać. Byłem za młody żeby jeździć, więc robiłem to, co mój idol i wzór. Od 14-tego roku życia dwa lata sekcji judo, a potem egzamin na prawo jazdy i mogłem wreszcie zapisać się do szkółki. W domu były opory. Jak to zazwyczaj, głównie ze strony mamy, ale obyło się bez podrabiania podpisu. Po pewnym czasie rodzice pojechali ze mną na stadion do Rybnika i tam parafowali zgodę. 

Po tylu latach kariery niektóre blachy w kościach już powoli rdzewieją?

Nie, ja sobie wszystko wyciągnąłem. Miałem pręt w udzie, ale go sobie usunąłem, bo mnie uwierało strasznie w d..ę (śmiech). Przeszkadzało też przy zawiązywaniu butów, to co było robić? Pozbyłem się. Na razie jest w porządku. Ten pręt to właściwie jedyna taka metalowa sprawa. Tak to miałem jakieś złamania, zwichnięcia, szycia – nic wielkiego (śmiech). Parę rozcięć zostawiło jednak blizny i wymagało długiego leczenia. 

W IMP medale Cię nie kochały. Bardzo Ci zależało?

No pewnie. Każdy chce wygrywać. Najlepszy pod tym względem był chyba rok 1990. Gdybym wtedy miał dobry sprzęt… Na finale w Lublinie jechałem na zużytym tłoku, który przebrnął ligę i wcześniejsze eliminacje i tam się ostatecznie rozpadł. Potem dojechałem zawody na motocyklach kolegów. Egona (Eugeniusz Skupień – dop.red), który był rezerwowym i Henia Bema. Rok później w Toruniu mechanik z Opola, od słynnego Wojtuli, pierwszy raz widział na oczy GM-a. Źle założył sprężynkę od oleju, ale na szczęście udało się to zrobić przed startem. Zacząłem nieźle. 2,2,2 i później silnik zaczął gwałtownie słabnąć. Pech. Zaliczyłem niezłe wyścigi z czołówką, a gdy zostali do pokonania ci tego dnia słabsi, mnie skończył się silnik i zdobyłem w dwóch startach tylko oczko. Okazało się, że w podstawowym silniku wypalił się tłok. Za niska dysza i poszło. Musiałem kurczę przesiąść się na starą Jawkę i zdobyłem tylko punkt. 

Zanim jednak GM-y, to wraz z Romanem Niemyjskim i Martinem Dugardem pojawiły się w Rybniku Goddeny?

Powiem szczerze, że Godden to był mój najlepszy silnik w karierze. Pierwszy dostałem po Martinie Dugardzie. Został w klubie i w 1992 roku mogłem na nim startować. Kolejny to był prezent od sponsora – lokalnego browaru, który wspierał wtedy mnie i Egona Skupienia. Na tym Goddenie praktycznie dojechałem do półfinału IMP, ale zbiegło się to w czasie z wypadkiem i kontuzją. Tak kolejna szansa uciekła. Niepotrzebnie. Ćwierćfinał w Rzeszowie, miałem 3,3,3, upadek i wykluczenie. Skończyło się urazem obojczyka. Na półfinał do Gorzowa nie zdążyłem się wyleczyć. Mimo to pojechałem. Spróbowałem bieg czy dwa, ale musiałem się wycofać. Na tym Goddenie startowałem jeszcze w 1995 roku w Grudziądzu, podczas pamiętnego, wygranego meczu o awans z Unią Leszno. Zrobiłem wtedy na nim 12 punktów, a większość już przesiadała się na leżaki. Mój znany mechanik Jan Nowak, który potem też chwilę pracował w GKM jako trener, zrobił mi ze stojącego Goddena leżaka. W sezonie 1997 przyjechałem na mecz do Grudziądza w barwach ROW-u i na tej przeróbce wygrałem z aktualnym mistrzem świata Billym Hamillem. Wierzysz w to? Ja tam miałem specjalnie dorabianą rurę wydechową, bo oryginalnej do leżącego Goddena nie można było kupić. Ona była spawana. Po drugim starcie spawy puściły i nie mogłem dalej jeździć na tym silniku, ale mistrza świata ograłem. To był ostatni dobry moment tego Goddena. Obniżano głośność, tłumiono silniki i angielska marka nie nadążyła. Nie była już tak dobra. 

W sezonie 1997 nie było Cię już w Grudziądzu, ale był Twój sprzęt?

Miałem wtedy dobry sezon. Niestety w finale IMP w Częstochowie znowu nie wziąłem udziału z powodu kontuzji ręki. Wcześniej bawiłem się jazdą. Wygrywałem eliminacje. Dwa tygodnie później, po dacie finału, miałem operację tej ręki i wtedy zadzwonili do mnie działacze z Grudziądza. Poprosili o wypożyczenie sprzętu na MDMP. Pożyczyłem wtedy dwa motocykle, na których startowali Ośkiewicz i bodajże Basiński. Potem jeszcze wypożyczałem sprzęt na ligę. Markuszewski i Dados spisywali się na tych motocyklach bardzo dobrze. To była taka życzliwa, przyjacielska pomoc. Od jednego ze sponsorów dostałem wtedy szampana i było pięknie. Nikt nie oczekiwał niczego więcej. Byłem na chorobowym, przyjechałem z tymi motocyklami i cieszyłem się, że mogłem wspomóc grudziądzki zespół. 

Starsi kibice do dziś wspominają Twoje słynne bączki, a z tamtego okresu pozostało wiele przyjaźni?

To prawda. Nie wszystkie jednak przetrwały, bo niektórych serdecznych ludzi nie ma już wśród nas. Myślę tu głównie o Jacku Zielińskim z klubowej restauracji i hotelu Adriano. Bardzo się nasze rodziny zaprzyjaźniły. Nawet gdy już nie startowałem w GKM nadal mieliśmy serdeczne relacje, takie przyjacielskie. Bawiliśmy z żoną na Andrzejkach, raz na Sylwestra w Grudziądzu. Na wczasy do Łeby pojechaliśmy rodzinnie. Obok nas, rodziny Zielińskich, był też Jacek Rempała ze swoimi najbliższymi. Mieliśmy chwilę przerwy w lidze i pojechaliśmy tam na 5 dni. Krystian był jeszcze w wózku, a dziś niestety świętej pamięci. Czas płynie nieubłaganie. Byliśmy też naturalnie z żoną, na pogrzebie Jacka. Nie mógłbym inaczej. To był wspaniały okres. Szkoda, że tak przykro i przedwcześnie się zakończył. Nie zmienia to faktu, że bardzo, bardzo mile wspominam grudziądzki klub. To były piękne chwile. 

Wspomniałeś Janka Nowaka, ale też długi czas byłeś jeźdźcem fabrycznym Mirka Dudka?

To było za czasów Jeanette. Roman Niemyjski przejął Jawę w Polsce, a ja byłem fabrycznym zawodnikiem tej marki i wtedy Mirek bardzo mnie wspomagał. W tamtym czasie Jawa bardzo się jeszcze liczyła i robiłem na niej bardzo dobre wyniki. Z Mirkiem wiąże się jeszcze jedna historia. O takim moim słynnym wypadzie na Niemcy, kiedy zostałem parę dni dłużej (śmiech). Wróciłem, a przez ówczesne władze zostałem ukarany. Swoje musiałem odpokutować. Nie startowałem więc. To były najlepsze lata mojej żużlowej młodości 1986 i 87. Potem jakoś się odbudowałem na szczęście. Mirek trafił wtedy do klubu jako mechanik, który przyszedł z warsztatu samochodowego. Myśmy zaczęli współpracować i… eksperymentować. Sporo było z tego pożytku. Choćby próby z przekładkami alu. Wtedy w sprzęgłach tego  nie było, dziś jest powszechne. Mirek Dudek stworzył mi to z tarczek dociskowych, ja dałem to przetoczyć w fabryce. Jako chyba pierwsi jeździliśmy na początku lat 90-tych na aluminiowych tarczkach. Te nasze nie były jednak hartowane i wcierały się w te ferrodowe pod wpływem temperatury. Z czasem się ścierały. Ale sprzęgło kleiło zajebiście. Start był taki, że na wejściu w łuk rozglądałem się czy bieg nie jest przerwany (śmiech). Potem przyszły z Zachodu nowe technologie. Ale to już inna historia.

Refleks to element który można wytrenować, tylko po co we współczesnym żużlu?

Dla mnie i to powtarzałem nie jednemu i nie raz, to jakby stanęło naprzeciw siebie dwóch rewolwerowców. I co? Za szybko wyciągnąłeś – powtarzamy. Tylko przeciwnika już nie ma. Kiedyś mieliśmy specjalne maszynki do ćwiczenia refleksu. Imitowały start. Zielone światło i czerwone jako taśma. Ty miałeś tylko dźwignię sprzęgła. Precyzyjnie mierzyła czas reakcji. Można było trenować. A teraz po co ci to? Wystartujesz za szybko, to cię wykluczą. Dla mnie ten przepis jest chory. Te przerwania biegu, warningi, wykluczenia. Wyobraź sobie, że przychodzi na zawody kibic z ulicy, który pierwszy raz jest na żużlu. Zawodnicy startują, ale zamiast się ścigać, bieg jest przerwany, sędzia wyklucza – to niezrozumiałe i zbyt zagmatwane dla przeciętnego kibica. Tego  nie powinno być. Dotknięcie taśmy to rozumiem. Ale jeśli trafiłeś idealnie – za co karać? Za refleks? To po co go ćwiczyć? Według mnie ten przepis zabija żużel.

Skoro już tak szeroko rozmawiamy. Za Twoich czasów mieliśmy dwa poziomy rozgrywek w Polsce, teraz są trzy, które rozwiązanie było lepsze?

Jeżeli w związku z pandemią, nadal kibice nie będą mogli wchodzić na stadiony, to ja tej drugiej ligi zupełnie sobie nie wyobrażam. Według mnie powinniśmy wrócić do dwóch szczebli. Nie byłoby tylu problemów i takich różnic. Przy dwóch poziomach ta druga liga coś znaczyła. Teraz trzeci poziom to taka trochę amatorka, schowana za parawanem. Zawodników też będzie coraz mniej. Jakoś w ogóle nie widzę przyszłości dla drugiej ligi w obecnym kształcie. Wmawiano nam, że w drugiej lidze ma się szkolić młodzież, ale to się zupełnie nie sprawdza. Przede wszystkim żeby ktoś mógł się szkolić, to w klubie muszą być pieniądze. Jaka jest praktyka nikogo chyba nie trzeba przekonywać. Swego czasu jeździłem w drugoligowym Opolu i były nawet takie historie, że nie miałem z czego zapłacić podatku od wystawionej, a nie zapłaconej przez klub faktury. Pieniądze w drugiej lidze są generalnie mizerne. Sam to przeżyłem. Startowałem za drobne można powiedzieć, a mimo to moja kariera zanikała. Gdyby nie pomoc starych, sprawdzonych sponsorów z Rybnika, dzięki którym mogłem „coś tam” inwestować w sprzęt, pewnie w ogóle nie miałbym szans dojechać do końca choćby sezonu. 

To co porabiasz teraz? Do emeryturki jeszcze trochę?

A nie. Ja mam lata przepracowane w górnictwie i dzięki temu już wypracowałem emeryturę. Teraz dla zabicia czasu jeżdżę wokół komina, u jednego z byłych sponsorów, rozwożąc po kopalniach jego wyroby. Rodzinę mam blisko siebie. Wszystkie córki albo mieszkają w pobliżu, albo jak najmłodsza jeszcze z rodzicami. Najstarsza jest policjantką, wyszła za policjanta. Więc zięć też z branży. Ale na taryfę ulgową liczyć  nie mogę. Nie ma tak łatwo. Mam też fryzjerkę i menadżerkę. Czwarta, najmłodsza chodzi do liceum i znakomicie śpiewa. Powiem szczerze, że moim zdaniem jest tak dobra, że powinna wystartować w Voice of Poland.  Jestem pewien, że będzie o niej głośno. W ubiegłym roku wygrała konkurs dla śląskich liceów, śpiewając „Kocham cię życie” Edyty Geppert, a dumny tata ocierał za kulisami łzy wzruszenia. I to nie pierwszy raz. Mam nadzieję, że w swojej dziedzinie zdobędzie mistrzostwo, którego mnie się nigdy nie udało i spełni w ten sposób marzenia i ambicje ojca. Spójrz kiedyś na facebooku – Anna Pawliczek i posłuchaj. 

Ty nie śpiewasz, ale o Tobie śpiewają śląskie Beboki?

To moi przyjaciele. Skomponowali i zaśpiewali tę piosenkę na moja pięćdziesiątkę. W tamtym teledysku można zobaczyć mój znak firmowy, czyli słynne bączki, których nikt inny nie robił. Pamiętam, że w 1994 roku na bankiecie przed ćwierćfinałem IMŚ w Pile śp. Krzysztof Hołyński poprosił, żebym wykręcił – on to nazywał „beczki” i ja zakręciłem bączka…  na sali bankietowej. Potem podchwycił je ode mnie Zorro Zetterstroem, ale w Polsce byłem pierwszy i długo jedyny, który to potrafił. 

Adam – dziękuję za rozmowę i trzymajcie się z rodziną ciepło.

Tylko zrób to tak, żeby było fajnie. Nie będę tego sprawdzał (śmiech). A wszystkim życzę zdrówka i również pozdrawiam.

Rozmawiał PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI

12 komentarzy on Żużel. Adam Pawliczek: U rewolwerowców nikt nie przydziela warningów
    ROW Sharks
    10 Feb 2021
     11:34am

    I to powinien być trener ROW a nie jakiś emeryt z Częstochowy.
    Kiedy wreszcie w rybnickim żużlu będzie normalnie?
    Jak zmieni się władza…

    Darek
    10 Feb 2021
     12:08pm

    Adam Pawliczek. Mirek Korbel. Egon Skupień. Antek Skupień. Henio Bem. Piotrek Pyszny. Bronek Klimowicz. Andrzej Tkocz. Antoni Woryna. Andrzej Wyglenda. Jerzy Gryt. Joachim Maj. Stanisław Tkocz. To są ikony czarnego sportu w Rybniku. Ich pamięć nigdy nie zaginie. Ludzie zawsze ich szanowali i będą szanować. Za te wszystkie lata jazdy w zielono-czarnych barwach. Za medale i sukcesy.

    Sprostowanie
    10 Feb 2021
     3:05pm

    Panie Sierakowski filmik o goglach nie ma być wspólnego z Opolem. Został nagrany w Zielonej Górze a Adam jeździł dla Rybnika.

    stonowany
    10 Feb 2021
     4:50pm

    Adam nigdy nie odpuszczał. Szacunek Adaś za kawał serducha na torze. Ogladać Ciebie to była przyjemność. Miałeś potencjał na sukcesy indywidualne, tylko szczęścia brakowało. Dla kibiców byłeś kawał dobrego żużlowca. Pozdrawiam

    Kibice ROW
    10 Feb 2021
     6:31pm

    „Paweł” wracaj do klubu. Razem z Gienkiem. My pogonimy Mrozka a Wy zrobicie prawdziwy Speedway Rybnik.

Skomentuj

12 komentarzy on Żużel. Adam Pawliczek: U rewolwerowców nikt nie przydziela warningów
    ROW Sharks
    10 Feb 2021
     11:34am

    I to powinien być trener ROW a nie jakiś emeryt z Częstochowy.
    Kiedy wreszcie w rybnickim żużlu będzie normalnie?
    Jak zmieni się władza…

    Darek
    10 Feb 2021
     12:08pm

    Adam Pawliczek. Mirek Korbel. Egon Skupień. Antek Skupień. Henio Bem. Piotrek Pyszny. Bronek Klimowicz. Andrzej Tkocz. Antoni Woryna. Andrzej Wyglenda. Jerzy Gryt. Joachim Maj. Stanisław Tkocz. To są ikony czarnego sportu w Rybniku. Ich pamięć nigdy nie zaginie. Ludzie zawsze ich szanowali i będą szanować. Za te wszystkie lata jazdy w zielono-czarnych barwach. Za medale i sukcesy.

    Sprostowanie
    10 Feb 2021
     3:05pm

    Panie Sierakowski filmik o goglach nie ma być wspólnego z Opolem. Został nagrany w Zielonej Górze a Adam jeździł dla Rybnika.

    stonowany
    10 Feb 2021
     4:50pm

    Adam nigdy nie odpuszczał. Szacunek Adaś za kawał serducha na torze. Ogladać Ciebie to była przyjemność. Miałeś potencjał na sukcesy indywidualne, tylko szczęścia brakowało. Dla kibiców byłeś kawał dobrego żużlowca. Pozdrawiam

    Kibice ROW
    10 Feb 2021
     6:31pm

    „Paweł” wracaj do klubu. Razem z Gienkiem. My pogonimy Mrozka a Wy zrobicie prawdziwy Speedway Rybnik.

Skomentuj