fot. John Sommerville Collection
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W czwartek, 25 kwietnia, swoje 45. urodziny obchodziłby Lee Richardson, znakomity brytyjski zawodnik. 13 maja 2012 roku, podczas spotkania ligowego Betard Sparty z Marmą Rzeszów we Wrocławiu, uczestniczył on w wypadku na torze, który miał skutki najgorsze z możliwych.

 

Dziś wracamy do wydarzeń sprzed niemal 12 lat wspomnieniami osób, które były najbliżej związane z zawodnikiem i to tamten dzień tak naprawdę na zawsze odmienił ich życie.

– Byłam wtedy w ogrodzie. Zaczął dzwonić telefon. Po drugiej stronie słuchawki była Emma, żona Lee. Usłyszałam, że Lee miał wypadek i najprawdopodobniej złamał nogę i uszkodził płuco. Nie brzmiało to wtedy tak źle, jak ostatecznie się skończyło – wspominała na łamach Daily Star, Julia Richardson, mama Lee.

Dramatyczne wydarzenia rozgrywały się ponad tysiąc kilometrów dalej, na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu. To tam w swoim trzecim starcie angielski zawodnik stracił panowanie nad motocyklem i uderzył w bandę. Z mechanikami w Polsce w kontakcie był brat Lee, Craig. On miał świadomość, że wydarzyło się coś poważnego.

– Craig przyszedł do mnie do domu. Poszliśmy sprawdzić czy uda nam się dokonać rezerwacji lotu do Polski. Wtedy zadzwonił do mnie ponownie telefon… Po drugiej stronie był mechanik Lee. Przekazał mi, że Lee właśnie umarł – wspominała małżonka zawodnika. 

Lee Richardson oraz Ray Morton

Jedną z osób bardzo blisko związanych z Richardsonem, był były zawodnik John Davis. To on wziął pod „żużlową” opiekę Lee, gdy ten miał szesnaście lat. Przy jego pomocy stał się on jednym z najlepszych zawodników w kraju. 

– Zadzwonił do mnie Jason Crump. Był zapłakany. Powiedział, że muszę jak najszybciej przylecieć. Nie miałem jak się dostać. Próbowałem wszystkiego. Chciałem nawet lecieć prywatnym samolotem do Wrocławia. To był najgorszy telefon jaki w życiu odebrałem. Tego dnia nie zapomnę nigdy – wspomina były zawodnik Wybrzeża Gdańsk. 

Smykałkę do żużla Lee odziedziczył po ojcu – Colinie – który również był żużlowcem. Richardson senior zakończył karierę w wieku zaledwie dwudziestu sześciu lat po poważnym upadku. W swojej karierze doliczył się 63 złamań. To właśnie on zabrał Lee na żużel, kiedy ten miał zaledwie… trzy tygodnie. 

– W szkole podstawowej uczył się bardzo dobrze. Problem był taki, że do każdego przedmiotu starał się wnieść coś o… żużlu. Jako mały chłopak jeździł po ogródku w starych kaskach męża i udawał żużlowca. Mąż był mocno przeciwny temu, by Lee został żużlowcem, ale ustąpił. Poddał się. Uznał, że zrobi wszystko, aby Lee robił to dobrze. Syn kochał żużel. Jak można było zatem zabronić uprawiania mu tego sportu? – pyta retorycznie mama zmarłego przed blisko dwunastoma laty zawodnika. 

Już w wieku lat szesnastu zawodnik związał się profesjonalnym kontraktem z zespołem Reading. Pierwszy sezon do udanych nie należał. I to właśnie po nim, Colin poprosił o pomoc dla syna właśnie Johna Davisa. 

– Lee był na początku nerwowym i trochę przestraszonym zawodnikiem. Zacząłem go uczyć startów. Uznałem, że ten element opanowany doskonale pozwoli mu nabrać pewności siebie. Były dni, że ćwiczyliśmy kilkadziesiąt startów, tak tydzień po tygodniu. Później inne elementy, aż wyrósł na klasowego zawodnika. W żużlu są dwa rodzaje spojrzenia za siebie. Raz zawodnik ogląda się za siebie, jak jest nerwowy. Innym razem, jak się bawi jazdą. Pamiętam, jak często spoglądał ten drugi raz. W szczycie kariery bawił się jazdą na żużlu.  Bywały też czasy, kiedy patrzył za siebie nerwowo. Pomogłem mu, ponieważ był cudownym dzieckiem. Był szczęśliwy, uśmiechnięty, a niektóre z naszych wyjazdów obfitowały w salwy śmiechu z naprawdę głupich rzeczy – mówi John Davis.

Lee został mistrzem świata juniorów. Był czołową postacią w zespołach Elite League. Startował w Grand Prix. W Polsce karierę zaczynał od startów w Pile. Zakończył 13 maja 2012 roku w barwach Stali Rzeszów.

– Lee to był niezwykle sympatyczny, miły zawodnik. To, co się wydarzyło było wielkim, negatywnym zaskoczeniem chyba dla wszystkich. Nikt nie spodziewał się że to się tak skończy. Na początku Lee uskarżał się na ból nogi. Później się okazało, że są obrażenia wewnętrzne. Lekarze nie zdążyli pomóc. Tego wydarzenia nie da się niestety zapomnieć. Myślę, że wszyscy, którzy mieli – podkreślam – przyjemność pracy z nim, zapamiętają go jako ciepłą oraz bardzo pogodną osobę – mówi Marta Półtorak. 

Lee i Emma Richardson

Była prezes rzeszowskiej Stali doskonale pamięta ostatnie spotkanie z zawodnikiem. – Ja na tym meczu we Wrocławiu nie byłam. Ostatni raz spotkaliśmy się na lotnisku. Każdy leciał w swoją stronę. Rozmawialiśmy o jego problemach sprzętowych. Oferowałam mu nawet pomoc w tym zakresie, Lee był jednak przekonany, że sobie z tym poradzi – kontynuuje Marta Półtorak.

Znana działaczka żużlowa przyznaje, że po tym co się wydarzyło we Wrocławiu nastąpił moment, w którym miała dość żużla. – Tak. Szczerze mówię, że miałem wtedy taki moment. Później jakoś się trzeba było pozbierać. Zorganizowaliśmy turniej ku pamięci Lee i dla jego rodziny. Takie wydarzenia, jak tamto, proszę mi uwierzyć, zostają w człowieku na całe życie. Lee to był nie tylko doskonały zawodnik, ale rodzinny, pogodny, sympatyczny człowiek – podsumowuje Marta Półtorak.

Mało kto wie, że przez większość swojej kariery Lee startował z ukrytą kontuzją. Zawodnik cierpiał na dolegliwości związane z prostatą, które naturalnie przybierały na sile podczas wsiadania na żużlowy motocykl. – Nawet ból, którego doświadczał siedząc na motocyklu, nie był w stanie odebrać mu ochoty z jazdy. Dla niego żużel to było wszystko – mówi mama byłego zawodnika. 

Przed meczem we Wrocławiu zawodnik narzekał na problemy sprzętowe. Wcześniej jego sprzęt nie spisywał się bowiem najlepiej. – W tygodniu przed meczem zadzwonił do mnie i powiedział, że chyba nie chce się na razie ścigać. Nie wiem, czy to był strach czy może coś innego. Żużel to taki sport, że możesz się go kochać, a są momenty, w którym jako zawodnik go po prostu nie znosisz – wspomina John Davis.

Ostatnią osobą z rodziny, która rozmawiała z zawodnikiem przed meczem we Wrocławiu, był brat Craig. – Rozmawiałem z nim. Powiedział że ma pożyczony silnik z Rzeszowa. Mówił że jest szybki. Chwalił go sobie – wspomina brat zmarłego zawodnika. 

W trzecim biegu meczu we Wrocławiu, Lee Richardson spóźnił start. Przy wyjściu z pierwszego łuku najpierw zahaczył o motocykl Tomasza Jędrzejaka, później o sprzęt Fredrika Lindgrena. Następnie stracił panowanie nad swoim motocyklem po raz ostatni w swoim życiu…

W rodzinie po tragedii pozostał smutek i powracające niekiedy pytania, na które brak odpowiedzi. – Nie wiem. Jeśli startował na pożyczonym siniku, może nie do końca wiedział, jak należy wszystko perfekcyjnie robić. Nie winię żużla. Myślę, że syn miał pecha i jego świeczka, jaką ma każdy z nas, po prostu zgasła. Zostały wspomnienia i internet, w którym można oglądać filmy, jak się ścigał czy zdjęcia. To go nam jednak nie zastąpi. Lee robił coś, co kochał i tego nikt mu nie zabierze – mówi ojciec zawodnika, Collin Richardson. 

– Ja – po tym, co się stało – odsunęłam się od żużla. Kiedy widzę żużel w telewizji, czuję się wewnętrznie „chora”. Pracowałam jako prezenterka telewizyjna przy żużlu. Nawet z Lee przeprowadzałam wywiady jako z zawodnikiem, nie z synem. Gdzieś te taśmy nawet muszą jeszcze leżeć… – kończy Julia Richardson.

Spoczywaj w pokoju, Lee.

W artykule wykorzystano materiały Daily Star.

One Thought on Żużel. Kończyłby dziś 45 lat. W Hastings zadzwonił telefon…
    Beata Kowalska
    17 May 2022
     5:18pm

    Matko kochana,to już 10 lat ! A wspomnienia z izby przyjęć z wrocławskiego szpitala ciągle żywe. Na jednej sali mój mąż z zawałem serca, na drugiej Lee i jego jęki przy badaniu przez lekarzy. Jeden z najgorszych dni w moim życiu… Mojemu małżonkowi się udało, Lee nie miał tyle szczęścia.

Skomentuj

One Thought on Żużel. Kończyłby dziś 45 lat. W Hastings zadzwonił telefon…
    Beata Kowalska
    17 May 2022
     5:18pm

    Matko kochana,to już 10 lat ! A wspomnienia z izby przyjęć z wrocławskiego szpitala ciągle żywe. Na jednej sali mój mąż z zawałem serca, na drugiej Lee i jego jęki przy badaniu przez lekarzy. Jeden z najgorszych dni w moim życiu… Mojemu małżonkowi się udało, Lee nie miał tyle szczęścia.

Skomentuj