Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Sporo pisze się o liderach w kategorii oczekiwań finansowych od nowych pracodawców. Jak ogólnie wiadomo, wysoko „cenią” się Grzegorz Zengota oraz Adrian Miedziński. Nieoficjalnie mówi się, że pierwszy z nich oczekiwał 500 tysięcy za podpis pod kontraktem i 5 tysięcy za punkt. Drugi z zawodników jest nieco łatwiejszy do pozyskania. Oczekuje „tylko” 400 tysięcy za podpis i 4 tysięcy za punkt. Co ciekawe, swoje niemałe stawki mają też niektórzy menedżerowie-trenerzy. 

 

Jak udało nam się ustalić, jeden z menadżerów, który spędził ostatni sezon w zespole ekstraligowym niedawno rozmawiał na temat współpracy z pierwszoligowym klubem . Trener pojawił się na negocjacjach umowy z potencjalnym pracodawcą i złożył – jak twierdził – bardzo przemyślaną propozycję. Jego oferta opiewała na 18 tysięcy złotych brutto, nienormowany czas pracy oraz oczywiście samochód służbowy dostarczony przez klub. Nic dziwnego, że kontroferta złożona przez potencjalnego pracodawcę nie spotkała się z aprobatą i obie strony zakończyły negocjacje . 

– Wiem doskonale o kim pan mówi. Powiem tyle, że takie pieniądze to są może adekwatne przy nazwisku Marek Cieślak i klubie ekstraligowym, gdzie jest miejsce na etaty, a nie w drużynie z pierwszej ligi. Zawodnicy mają z żądaniami „namieszane” w głowach, a teraz biorą z nich przykład ci, którzy jeszcze niedawno ich sami krytykowali. W parkingu podczas meczu zamiast prowadzić zespół nie wiedzą co ze sobą zrobić – komentuje jeden z ekstraligowych prezesów.

Nieco inaczej na tę kwestię spogląda Jerzy Kanclerz, prezes bydgoskiej Polonii. – To jest zawsze kwestia dogadania się dwóch stron. Klubu i trenera. Jak klub stać, może robić co chce. Ja wiem jedno, że na pewno bydgoski klub za takie pieniądze w „układ” z trenerem by nie wszedł. Osobiście myślę, że to bardzo duże żądania, a kwota powinna być na warunki pierwszoligowe zmniejszona co najmniej o połowę. Wtedy miałoby to sens – podsumowuje Jerzy Kanclerz.