Andrzej Zieja z córką, Dominiką.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Wytrawni kibice świetnie wiedzą, że pierwszym Polakiem, który pokonał w naszej lidze Hansa Nielsena, był Eugeniusz Skupień. Świadkowie siedzieli wówczas na trybunach stadionu Motoru i okolicznych drzewach. Niewielu jednak pamięta, że ostatnim Polakiem, który strzelił na odchodne wielkiego Hansa, tuż przed jego odejściem na emeryturę, pozostaje Andrzej Zieja. Wtedy ostatnia prosta była jego. Dziś niespełna 40-letni wrocławianin wciąż nie może wyjechać z ostatniego łuku.

„Andrzej Zieja, w Tobie nadzieja”. Tak to leciało na Olimpijskim?

Coś takiego. Ale już dawno tego nie słyszałem.

Ponoć nadzieja umiera ostatnio.

Ja jej nie straciłem. Choć ciężko jest się wykopać z tego wszystkiego.

Co dziś porabiasz?

W tej chwili jestem w trakcie poszukiwania pracy. A ogólnie to w dołku życiowym. Kurczę, generalnie to miałem problemy ze sobą. Z alkoholem. No a alkoholikiem jest się do końca życia. Ja nim jestem na pewno. Ale, oczywiście, teraz nie piję. Pewnie, że człowieka nachodzi ochota, jednak staram się to odrzucać.  

Dużo straciłeś?

Wszystko. Od rodziny po jakiś tam majątek. Wynajmuję we Wrocławiu mieszkanie, ale słabo jest. Tyle dobrego, że mam dobry kontakt z córką, 12-letnią Dominiczką. Uczy się bardzo dobrze, dużo rozmawiamy. Zresztą z byłą żoną, Natalią, też mam lepszy kontakt jak wcześniej, gdy byliśmy małżeństwem. Teraz już się nie ma o co kłócić. A wtedy to była, oczywiście, moja wina.  

Kiedy zaczęło się popijanie?

Wiesz co, trudno określić. Mniej więcej od 21. roku życia. Po śmierci ojca, on by na to nie pozwolił. Coraz częściej zaliczałem imprezki, podobało się i popadłem w nałóg.

A miało być tak pięknie. We Wrocławiu szło niespecjalnie, ale gdy 18-letniego Andrzejka wypożyczono do Opola, to wypuszczał motocykl aż miło. Pamiętam taki mecz Północ – Południe i sześć punktów na Twoim koncie, wygrane biegi w gwiazdorskiej obsadzie. Z Dobruckim, Okoniewskim, zdaje się…

Z Jackiem Gollobem też. Tomka wtedy nie było. Zresztą, ja się nigdy nie spotkałem z nim na torze. Nigdy nie stanęliśmy obok siebie pod taśmą, choć występowaliśmy w tych samych meczach. Albo byłem na rezerwie, albo coś. Tak wyszło. Ale jestem ostatnim Polakiem, który pokonał Hansa.

FOT. KS KOLEJARZ OPOLE

Faktycznie. 1999 rok, finał drużynowych mistrzostw Polski w Pile. Deszczowy.

Pierwszy bieg wygrałem, później były dwie zerówki i na koniec znów trójka. Ta wygrana z Nielsenem.

Bywały i takie perełki w Twoich występach w macierzystych barwach.

Ale sporadycznie. Nie dał Rusko w tę ligę mocniej się zagłębić.

Może nie pomogłeś szczęściu na tyle. Masz do kogoś pretensje?

Nie mogę mieć pretensji. Widocznie tyle mi było pisane.  

W Rawiczu i Gnieźnie, w niższych ligach, zdarzały się jednak i występy wybitne, a średnia trzymała się na poziomie dwóch punktów.

W Gnieźnie byłem liderem, w Rawiczu też zaliczyłem fajny czas.

Tylko że już nie pomagałeś szczęściu.

Nie da się pogodzić sportu z alkoholem. Pracy też. Niczego się nie da pogodzić z alkoholem.

A w 2007 roku, podczas rawickich Mistrzostw Polski Par Klubowych, doszło do kraksy z Huszczą.

Prowadziłem, a Huszcza wjechał mi w plecy. Polecieliśmy, i jeszcze Trojanowski. Tragiczny wypadek. To mnie skończyło.

Sporo gnatów było połamanych?

Siedem złamań. Kręgosłup – pęknięty jeden kręg. Złamana kość udowa, nadgarstek, żebra. I jeszcze obojczyk, ale tego nie zdiagnozowano. Po trzech tygodniach się okazało, że źle zrośnięty. Do dziś widać, że krzywy. Lekarz powiedział – „pan już ożeniony, to nie będziemy łamać na nowo”. A wszystko zdarzyło się trzy tygodnie po narodzinach Dominiki. Natalia miała wtedy trochę na głowie.

Do dziś odczuwasz skutki?

Najbardziej to udo ześrubowane. Jakieś następne złamanie to noga do amputacji. Mam podłużny pręt przez całe udo i cztery rygle – na dole i na górze, żeby się udo nie okręciło. A ostatnio to kolano w drugiej nodze wysiada. Więzadła rozwalone. Już trzeci miesiąc kuleję.

Dzwonił wtedy Huszcza, po jakimś czasie, zapytać o zdrowie?

Nie, nie dzwonił.

Skoro nabroił, to mógłby.

Takie sytuacje chyba się nie zdarzają.

Zdarzają się. I powinny. W 2008 roku próbowałeś jeszcze wrócić w barwach Kolejarza Rawicz.

Nawet w jednym sparingu komplet punktów zrobiłem, pokonałem Sajfutdinowa. Ale jak pojechałem na pierwszy mecz ligowy do Gdańska, to głowa zupełnie mi odmówiła. Nie potrafiłem ze startu wyjechać, musiałem najpierw wszystkich przepuścić. Powiedziałem wtedy Jaskowi, że głowa nie pracuje i wysiadam z tego pociągu. To był koniec.

To był 2008 rok. Co porabiałeś przez ten czas?

Trochę jeździłem na taksówce, trochę byłem w Szkocji, w Edynburgu. Popracowałem na budowie, spędziłem tam wakacje, poznałem fajną dziewczynę.

Długo jesteś bez pracy?

No długo… No kilka lat. Miałem też problemy z prawem, nie było mnie przez półtora roku. Bo nie żyłem tak, jak trzeba. Trafiłem na Kleczkowską do Wrocławia, gdzie się zresztą wychowałem, do Strzelina, do Koszalina na terapię. Wyszedłem 19 września 2018 roku i od tamtego czasu mam problem z pracą. Jeszcze to kolano. Biednie jest.

Z czego się utrzymujesz?

Trochę tu, trochę tam… Miałem jakieś oszczędności. Jest źle, jestem sam. Choć poznałem wrocławiankę, która przyjechała do mnie na Boże Narodzenie z Rotterdamu. Jest tam fryzjerką. Więc chociaż na święta nie byłem sam. Nie wiem, co będzie dalej. Czy pojechać do niej i spróbować nowego świata, poznać innych ludzi, czy może ona zjedzie tu. Ciężko podjąć decyzję. Pucha mnie złamała. Byłem niby w pięcioletnim związku, ale z tego cztery lata pijany. Dziewczyna mówiła, że jestem, ale mnie nie ma. Odeszła. Potrzebuję kogoś bliskiego, bo puszka rozbija. Stajesz się innym człowiekiem. Wtedy nie wiedziałem, że o związek trzeba dbać. Że to nie jest na wieki. Nie podlewasz, to uschnie. U mnie uschło przez gorzałę.

Słyszałeś o Fundacji PZM lub Stowarzyszeniu Metanol? Szukałeś jakiejś pomocy w środowisku, albo ktoś Ci taką proponował?

Nie, nic nie było. Nie słyszałem o takich instytucjach.

O czym dziś marzysz?

O stabilizacji. Móc wrócić do domu, w którym będzie pachniało obiadem. Dawno tego nie było, oj, dawno. Tego bym sobie życzył. Ja nie mam planów nawet na jutro.

Rozmawiał WOJCIECH KOERBER