Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W środę – 25 listopada – w wieku 67 lat odszedł jeden z najlepszych polskich żużlowców w historii, Zenon Plech. Były zawodnik Stali Gorzów i Wybrzeża Gdańsk był multimedalistą, zarówno na arenie polskiej, jak i zagranicznej, drużynowo oraz indywidualnie. – Niczego absolutnie ze swojej kariery nie żałuję. Uważam, że mam za sobą wspaniałe lata, które spędziłem ścigając się na żużlu – mówił w wywiadzie dla naszego portalu w kwietniu 2020 roku. Oddając hołd mistrzowi przypominamy tę rozmowę… Cześć Jego pamięci!

***

Materiał oryginalnie opublikowany 11 kwietnia 2020 roku.

***

Ośmiokrotnie występował w finale Indywidualnych Mistrzostw Świata, zdobywając dla Polski dwa medale. Pięciokrotnie wywalczył tytuł Indywidualnego Mistrza Polski. O kim mowa? Oczywiście o Zenonie Plechu, z którym rozmawiamy o jego karierze na żużlowych torach, ale nie tylko. 

Panie Zenonie, zacznijmy od tego, że bardzo ciężko Pana telefonicznie złapać…

Zgadza się, wyprowadziłem się z Gdańska. Mieszkam teraz w Sulminie pod Gdańskiem, a tu po prostu bardzo często nie ma zasięgu. Stąd wynikają problemy, aby mnie – jak Pan to mówi – złapać. Wytrwałym jednak się udaje. 

A jak Pańskie zdrowie?

Odpowiem ogólnikowo. Zdrowie mam stosowne do mojego PESEL-u (śmiech).

Dzwonię, aby porozmawiać o Pana karierze, choć z racji jej obfitości będzie to w formie krótkiego wywiadu niezwykle trudne. Żałuje Pan czegoś ze swojej kariery? Coś by Pan zmienił, gdyby miała ona rozpocząć się jeszcze raz?

Niczego absolutnie ze swojej kariery nie żałuję. Uważam, że mam za sobą wspaniałe lata, które spędziłem ścigając się na żużlu. Może nie żal, ale, powiem panu, mam pewien niedosyt, który wynika z dwóch rzeczy. Kiedyś miałem podczas kariery propozycję ze Związku Radzieckiego, aby ścigać się na lodzie, ale Polski Związek Motorowy się na to nie zgodził i ostatecznie to jedyna odmiana żużla, w jakiej po prostu nie startowałem. Druga rzecz to fakt, że nie było mi dane mocniej próbować swoich sił na długim torze. Tam wtedy, w latach mojej kariery zawodniczej, też ścigali się mistrzowie jak Mauger czy Müller. To były fajne imprezy, głównie organizowane w Niemczech i do tego dobrze płatne. 

Żużlowcem ponoć został Pan przypadkiem?

Tak, to się zgadza. Było w tym wszystkim trochę przypadku. Ja uczęszczałem w Gorzowie do „ogólniaka” przy ul. Przemysłowej, a niedaleko był warsztat żużlowy. Pewnego razu z kolegami wybrałem się na żużel i było ogłoszenie o naborze i zapisach do szkółki żużlowej. Z jednym kolegą postanowiliśmy się zapisać, a raczej chyba uległem namowom kolegi. Inni jak to usłyszeli, to się z nas śmiali. Więc nie wypadało się wycofać z postanowienia. Postawiłem na swoim, zapisałem się i jak widać, coś tam później na tym żużlu lepiej lub gorzej jeździłem. 

Pan pochodził ze Zwierzyna, a lata młodości spędził Pan w Gorzowie sam. Jak wtedy dawał sobie Pan radę w obcym mieście?

Nie było tak źle. Musiałem sobie radzić i radziłem. Byłem sam, ale to były inne czasy. Mieszkałem w internacie obok ogólniaka i tak to się wszystko ułożyło. Dawałem sobie radę.

Podczas pierwszego Pana treningu ówczesny trener Andrzej Pogorzelski nie wierzył, że tak filigranowy chłopak poradzi sobie na motocyklu…

Tak było. Pamiętam, że spytano się mnie, czy utrzymam kierownicę. Twardo powiedziałem, że tak. Proszę mi wierzyć, że wtedy na nabór zgłosiło się jakieś 150 osób. Byliśmy podzieleni na trzy grupy. Jedna w poniedziałek, druga we wtorek, trzecia w środę.Trener stał na torze. My w parkingu się przebieraliśmy w to, co było wówczas dostępne i wyjeżdżaliśmy po kolei na tor. Jechaliśmy i była naturalna selekcja. Trener mówił – ty do domu, a ty możesz przyjść w środę. Tak ja usłyszałem i wzbudziło to we mnie cień nadziei, że może coś z tego będzie.

Świętej pamięci mechanik Stali, Edward Pilarczyk wspominał, że młody Plech talent miał niesamowity, ale na początku kariery przy Pana sprzęcie pracy było co niemiara… Był taki trening, na którym leżał Pan ponoć siedem razy. Nie zniechęcało to Pana do żużla?

Bywało tak, bywało. Byłem, jak to mówili o mnie, mistrzem gięcia kół i różnych innych rzeczy przy motocyklu. I faktycznie Edek miał trochę pracy, ale było warto. Absolutnie mnie to nie zniechęcało. Po prostu się uczyłem, próbowałem. Raz wychodziło lepiej, a raz gorzej i trzeba było pewne części prostować.

Losy się tak przewrotnie potoczyły, że swoją licencję zawodniczą zdawał Pan podczas meczu Stali Gorzów z Wybrzeżem Gdańsk, klubu, do którego Pan z Gorzowa odszedł…

Tak, to prawda. Widzę, jest pan mocno przygotowany i to bardzo miło z pana strony (śmiech). Wie pan co, zaraz będzie równe pięćdziesiąt lat od mojej licencji, to było dokładnie 10 maja 1970 roku. Z tą licencją, mało kto wie, to było tak, że najpierw musiałem podciągnąć się w szkole, aby w ogóle do tej licencji przystąpić. Był taki układ pomiędzy trenerem, prezesem klubu a dyrektorem ogólniaka, że jak będzie lepiej z ocenami w szkole, to będę mógł zdawać na licencję. Jakimś orłem w szkole, przyznaję, nie byłem. Boguś Nowak przykładowo zdawał licencję wcześniej. Licencja faktycznie była podczas meczu z Wybrzeżem. Musiałem przejechać cztery okrążenia w limicie czasu. Limit na tor w Gorzowie wynosił wtedy 78 sekund. Później z Andrzejem Pogorzelskim pojechałem zdawać licencję z teorii do Leszna, do pana Olejniczaka. Oba sprawdziany: teoretyczny oraz  praktyczny zaliczyłem i bardzo szybko zacząłem startować dla Gorzowa. 

Niebagatelny wpływ na Pana, nazwijmy to, podejście do żużla miał finał IMŚ we Wrocławiu w 1970 roku, na który wybrał się Pan jako kibic…

Tak, byłem na tym finale. Pojechałem na finał z kibicami z Gorzowa i obserwowałem jako zwykły widz. To był pierwszy rok moich startów i bilet na te zawody dostałem od przewodniczącego GKSŻ Rościsława Słowieckiego. Siedziałem na wejściu w pierwszy łuk i widziałem jak Mauger po wygraniu wszystkich biegów podbiegł do siatki do swojej żony. Wtedy tak na to patrzyłem i pomyślałem sobie, że chciałbym kiedyś osiągać największe sukcesy.

W Gorzowie z roku na rok szło Panu coraz lepiej. Już w drugim sezonie swoich startów miał Pan średnią około dwóch punktów na bieg…

Tak było. Choć trzeba też przyznać, że początki najłatwiejsze w moim wykonaniu nie były. Na samym początku kariery miałem jeden taki trening, na którym faktycznie leżałem bodajże siedem razy. Jednak z roku na rok szło lepiej i stawałem się silnym punktem gorzowskiego zespołu.

W 1972 roku był na Wielkanoc mecz Gorzowa w Świętochłowicach. Uczestniczył Pan w wypadku z Janem Muchą. Doznaje Pan wstrząsu mózgu i zanosi się na dłuższy pobyt w szpitalu. Z tego, co mi wiadomo, następnego dnia odwiedził Pana Jarmuła i porwał ze szpitala. Skończyliście u Jarmuły w domu przy zastawionym stole. Zaalarmowano milicję, która Pana odnalazła, a szpital w Świętochłowicach po paru dniach postanowił pozbyć się niesfornego pacjenta….

Nie do końca tak było. Musimy sprostować. Mecz był na starym stadionie przy Hucie Florian. Tam ten łuk przy hucie był bardzo twardy. Ja tam wjechałem i jechałem jak w beczce śmierci. Skończył się łuk. Upadłem. Na mój motocykl najechał Janek Mucha. Także wypadku z Muchą jako takiego nie było. Zabrali mnie do szpitala. Przyjechał do mnie z kolegą Józek Jarmuła. Powiedział lekarzowi, że musi ze mną koniecznie porozmawiać. Wyszliśmy jakoś chyba na korytarz i zabrał mnie Józek do siebie do domu. Szpital wszczął alarm. Szukała mnie milicja, aż znalazła. Pamiętam jeszcze, że Józek jeździł wtedy żukiem, który służył do nauki jazdy. Dał się wtedy przejechać. Wróciłem do szpitala, wezwał mnie od razu ordynator i dał mi skierowanie do szpitala w Gorzowie, które, jak pamiętam, podarłem, bo chciałem jak najszybciej wrócić na tor. Wie pan, było tak wiele tych historii, że można by było bardzo długo wspominać, choć pewnie też nie wszystko do opowiadania się nadaje (śmiech).

Derby lubuskie też budziły przed laty takie emocje jakie budzą wśród kibiców dzisiaj?

Derby to zawsze były derby. Od zawsze te mecze rządziły się swoimi prawami. Ja też się zawsze cieszyłem, jak wygrywałem plebiscyty na najlepszego Lubuszanina. Także jakiś smaczek rywalizacji Zielona Góra – Gorzów zawsze był.

Z Gorzowa przeniósł się Pan do Wybrzeża. Nieoficjalnie mówi się, że doszło do nieporozumień związanych z Pana startami w Anglii.

W 1976 roku startowałem w Anglii i miałem nadzieję, że dostanę z Gorzowa zgodę na dalsze starty na Wyspach. Promotor Len Silver oferował, że opłaci wszystkie przejazdy na mecze do Polski. Gorzów postanowił jednak inaczej i nie był chętny na moje eskapady do Anglii. Zostałem postawiony więc pod ścianą i wybrałem Wybrzeże Gdańsk jako kolejny klub. W grę, o czym też mało kto wie, wchodziła też Polonia Bydgoszcz, ale skończyło się na Gdańsku. Obiecali mi złote góry, ale obietnicy okazały się nie do końca spełnione. 

Ponoć Gorzów dostał za Zenona Plecha pięć kompletnych motocykli?

Jest taka legenda, ale czy to prawda, to nie mam, szczerze mówiąc, bladego pojęcia. Wylądowałem w Gdańsku i tu już jeździłem do końca swojej kariery zawodniczej.

Jak to się stało, że Zenon Plech wylądował na angielskich torach?

W Anglii startowaliśmy w Lidze Światowej jako reprezentacja Polski. W ogóle pierwszy raz jechałem tam chyba w 1973 roku w jakimś turnieju dziennika Daily Mirror. Miałem tam całkiem dobre występy i propozycję startów dostałem od promotora Hackney – Lena Silvera, któremu najwyraźniej moja jazda przypadła do gustu. Przystałem na nią i tak się zaczęła moja przygoda w Anglii. 

Legenda mówi, że po zawodach o Drużynowe Mistrzostwo Świata w Norden w 1975 roku Len Silver „zapakował” Pana w samochód i bez wizy przemycił jako pasażera ukrytego pod kocem do Hackney…

Następne pytanie poproszę (śmiech).

Przez lata startów był Pan kluczową postacią tego zespołu…

Tak. Czasy w Hakcney wspominam bardzo fajnie. O ile się nie mylę, sięgnęliśmy po wicemistrzostwo Anglii a to była wtedy, proszę pamiętać, najsilniejsza liga na świecie. 

O ile dobrze pamiętam, uplasował się Pan wysoko w zapomnianym już turnieju o Indywidualne Mistrzostwo Londynu, w którym mogli startować zawodnicy reprezentujący barwy londyńskich klubów…

Chyba w 1980 roku zdobyłem wicemistrzostwo Londynu. Te przepisy się zmieniały i tam mogli też startować zawodnicy z innych klubów. Był chyba taki okres, że sam w Londyn miał cztery czy pięć zespołów. Proszę popatrzeć, jak te czasy się zmieniły i geografia żużla.

Podczas startów w Anglii miał Pan takie myśli, żeby zostać za granicą na stałe?

Wie pan, bardzo dobre pytanie. Powiem całkiem szczerze, że to były wtedy, można powiedzieć, dwa światy. Ja jakoś nigdy nie brałem tego pod uwagę, aby pozostać za granicą. Myślę, że gdyby takie pomysły były w mojej głowie, to pewnie zrobiłbym to już wcześniej, bo do tego nie brakowało okazji. Było wtedy jak było, ale Polska to była Polska. 

Starty w Anglii to było zupełnie inne wyzwanie aniżeli teraz. Podróżowało się głównie samochodami bez sztabu mechaników czy pomocników…

Starty w Anglii to była dla nas zawodników tak naprawdę wówczas ciężka praca. Stanowiło to swojego rodzaju wyzwanie i człowiek się po prostu hartował i rozwijał. Tam były zupełnie inne tory. Czarne, czerwone, białe o różnej geometrii i nawierzchni. W Polsce można było odkręcić gaz i się jechało, a tam na krótkich torach człowiek się uczył operowania gazem i kontrolowania wyścigu. Anglia to była doskonała szkoła życia i okazja do kontaktów z najlepszymi zawodnikami na świecie. Tam wtedy w każdym klubie było paru bardzo dobrych zawodników. Nie sposób ich w krótkiej rozmowie wszystkich wymienić. U nas wtedy obcokrajowcy nie startowali i tylko tam była możliwa rywalizacja na najwyższym poziome. 

No i płacili nie w złotówkach, a w funtach brytyjskich…

To się też zgadza oczywiście. Warto jednak mieć świadomość, że kokosy to też wtedy nie były.  Jak dobrze pamiętam, to na początku dostawałem tak zwane „bicycle money” za start, to było 2,40 funta za start w meczu plus miałem 3,60 funta za zdobyty punkt. Proszę wierzyć, że to było wszystko, co zawodnik mógł zarobić w meczu. Była też inna częstotliwość startów. Na Wyspach Brytyjskich niekiedy było tak, że od poniedziałku do niedzieli dzień w dzień się jechało mecz. W 1976 roku, o ile dobrze pamiętam, to w Polsce odjechałem tylko dwa mecze. Resztę czasu spędziłem w Anglii. 

Z kim Pan wtedy się trzymał najbliżej?

Myśmy wtedy mieli tam fajną ekipę chłopaków i tak naprawdę można powiedzieć – trzymaliśmy się wszyscy razem. Był Dave Morton, Barry Thomas czy Trevor Hedge. Zgrana paczka chłopaków.

Po Hackney było z kolei Sheffield…

Tak. Odszedłem z Hackney tak naprawdę z jednego powodu. Działacze Hackney mieli problem, aby dogadać się z działaczami Wybrzeża Gdańsk odnośnie mojego przyjazdu do Anglii. Promotor klubu ostatecznie postanowił mnie sprzedać do Sheffield. Bywało tak, że będąc jednym z liderów klubu w Hackney przyjeżdżałem do Anglii i z dwa miesiące później, bo nie było porozumienia na linii Hackney – klub w Polsce. Takie były kulisy odejścia z Hackney do Sheffield. 

Jedna z podróży z Anglii do Polski skończyła się wypadkiem…

Tak. Wyjechałem z Sheffield w czwartek wieczorem na ligę do Gdańska. Miał być w niedzielę mecz mecz z Unią Leszno. Do momentu tego wypadku przejechałem 1900 kilometrów w 26 godzin. W pewnym momencie zasnąłem za kierownicą i uderzyłem w drzewo. Miałem wtedy mercedesa 300, pewnie to mnie uratowało. Pamiętam, że jakiś przypadkowy kierowca podwiózł mnie do Gdańska. Kolega pojechał ściągnąć samochód, a ja zadzwoniłem po karetkę i zawieźli mnie do szpitala. 

Mało kto wie, że Zenon Plech jako polski zawodnik pierwszy prowadził  popularny dziś wśród zawodników marketing w postaci gadżetów dla kibiców. Miał Pan swoje czapki, zdjęcia czy nalepki…

Czy jako pierwszy Polak ? Może i tak. Jak startowałem w Anglii, miałem tam swój fanklub. Oni wymyślali te gadżety, gdzieś tam zamawiali, a ja to rozdawałem i robiło to faktycznie efekt marketingowy czy duże wrażenie w Polsce. Ale w Anglii to było wtedy zupełnie normalne. 

Osiem razy startował Pan w finale Indywidualnych Mistrzostw Świata…

Zgadza się. 

Dwa razy wywalczył Pan medal IMŚ. Jak Pan uważa, kiedy był Pan bliżej złota – w 1973 roku w Chorzowie, kiedy wywalczył Pan brązowy medal czy w 1979, kiedy wywalczył Pan srebrny krążek?

Teoretycznie każdy powie, że w 1979 roku, bo skończyło się srebrem, ale faktycznie trzeba brać pod uwagę cały przebieg rywalizacji i inne okoliczności. W 1973 roku może i byłem faworytem, skończyło się jednak  na brązie. Wygrał Jurek Szczakiel. W 1979 roku byłem chyba bardziej już nastawiony, że to ten właściwy czas, aby zdobyć złoty medal. Byłem wtedy po prostu zdecydowanie bardziej dojrzałym zawodnikiem. 

O braku złota być może zdecydował wtedy jeden bieg. Przegrał Pan swój drugi start z późniejszym mistrzem Maugerem i Kelly Moranem…

Dokładnie tak było. Do szczęścia zabrakło jednego biegu. Wtedy mógł być bieg barażowy o złoto. Pamiętam doskonale ten moment, że byłem już przed Moranem, w pewnym momencie stało się jak się stało. Za delikatnie wtedy, myślę, trochę pojechałem, ale po prostu bałem się, że zostanę wykluczony za ewentualne spowodowanie upadku i za bardzo wówczas  odpuściłem. 

Pięć razy stawał Pan w karierze na najwyższym stopniu podium Indywidualnych Mistrzostw Polski. Czterokrotnie tytuł ten zdobywał Pan na torze gorzowskiej Stali, klubu z którego Pan odszedł. Startował Pan przed nie do końca przychylną sobie wówczas publicznością…

Dokładnie tak było. Wie pan, przy takich imprezach jak finał IMP starałem się kompletnie nie reagować na gwizdy publiczności. Nie należałem też do zawodników, którzy się za bardzo nakręcali. Zawsze starałem się jechać na chłodno, po prostu robić swoje. Tak było właśnie podczas tych finałów w Gorzowie. 

Były takie zawody, w których startował Pan z poranioną nogą, a z buta ponoć lała się krew. Nie wszyscy czytelnicy ten epizod znają….

To były Drużynowe Mistrzostwa Świata rozgrywane na White City w 1976 roku. W swoim pierwszym biegu podwinęło mi nogę, zahaczyłem chyba o bandę. Chciałem do końca turnieju występować, nie osłabiać zespołu. Nikomu nic nie mówiłem, choć czułem, że w bucie robi się mokro. Dopiero po zawodach w szatni ściągnąłem but i trochę krwi faktycznie było.

Jako polscy zawodnicy oprócz wicemistrzostwa świata dokonaliście jeszcze wtedy pamiętnego wyczynu z flagą narodową.

Tak. Bardzo się cieszyliśmy ze srebrnego medalu. Ściągnęliśmy z masztu flagę i przyrzekliśmy sobie, że będziemy ją wozili do momentu aż zdobędziemy tytuł mistrzowski…

Skąd się wziął pseudonim „Super Zenon”?

Ta ksywka to powstała podczas moich startów w Anglii. Przedtem mówili też na mnie Golden Boy, ale jakoś na długo zostało wszystkim w głowach to Super Zenon. 

Egon Müller mówił mi ostatnio, że gdyby Zenek urodził się dwadzieścia lat później, to ze swoim talentem zdobywałby seryjnie medale w Grand Prix…

Wie pan, to są dywagacje Egona. Nie można porównywać tamtych czasów do tych. Może byłoby tak jak mówi Egon, a może inaczej. Tego nie wiemy i się już nie dowiemy. Ja się cieszę z jednego – że jakimiś tam literami na pewno w historii polskiego żużla się zapisałem. 

Po zakończeniu kariery wziął się Pan za trenerkę. To głównie dzięki Panu do Wybrzeża trafiali tacy zawodnicy jak John Davis, Marvyn Cox.

Tak. Jak wiadomo, po zakończeniu kariery zawodniczej pracowałem jako trener. Tę przygodę zakończyłem w klubie z Bydgoszczy. Żużel wtedy już też się zmienił. Do Wybrzeża paru zawodników z zagranicy  sprowadziłem. Ściągnąć ich do Polski było mi po prostu, z racji znajomości, łatwiej. Davis polecił Coxa, ten z kolei polecił Schofielda i tak to się kręciło. 

Wiele razy startował Pan ze śp. Edwardem Jancarzem…

Oczywiście. Startowaliśmy w jednym klubie czy reprezentacji. Dużo razem ze sobą czasu spędzaliśmy, pomimo że Edek był siedem czy osiem lat starszy ode mnie. Edek to był w porządku człowiek. Bardzo wiele przygód razem przeżyliśmy na torze oraz poza nim. Szkoda, że jego losy potoczyły się tak, a nie inaczej. 

Edward Jancarz mówił, że ma Pan talent niesamowity i taką gibkość ciała, że często skutecznie ratował się Pan tym „wygimnastykowaniem” z różnych opresji na torze…

Hm. Pewnie coś w tym było. Faktycznie, wie pan, byłem nieźle wygimnastykowany. W ogólniaku miałem zajęcia fizyczne z profesorem Kwiatkowskim i byłem u niego wyróżniającym się chłopakiem. Potrafiłem przejść dwie długości sali gimnastycznej na rękach i później w żużlu pewnie to też mi dużo pomogło. Trzeba też sobie powiedzieć, że ja mam niski wzrost, a im człowiek niższy, tym lepsza gibkość.

Podczas eliminacji Indywidualnych Mistrzostw Świata w Gorzowie w 1972 roku nie odmówił Pan koleżeńskiej pomocy najpierw właśnie Edkowi Jancarzowi, a później Antoniemu Worynie

Jak to między kolegami bywa. Edek wtedy był świeżo po kontuzji, dochodził do siebie. Poprosił mnie o pomoc w naszym wspólnym biegu. Oczywiście nie odmówiłem, choć i tak dla awansu nie miało to znaczenia. Ale całe zawody wygrał, o ile pamiętam, właśnie Edek. Ja byłem drugi

Przejdźmy do weselszego wątku. Był taki zawodnik, który koledze z toru polecił przeciekający bak do auta zakleić gumą do żucia czy całej ekipie przebywającej poza granicami Polski schował paszporty… 

Domyślam się, o kim pan mówi (śmiech). Wie pan, nie będę robił z siebie świętego. Przy każdym sporcie trzeba mieć odskocznię. Jakieś wygłupy się robiło, żeby było wesoło i często tak właśnie było. Tych zabawnych historii było co niemiara.

Popularność czy powodzenie u kobiet jakoś kiedyś Panu przeszkadzało? 

Nie. Powiem szczerze, że nie. Wydaje mi się, że zawsze podchodziłem do wszystkiego normalnie na tyle, na ile było to potrzebne. Przy zawodach też, jak wspominałem, jakoś zbytnio nie wywierałem na siebie presji czy się nie denerwowałem. Wie pan co? Mnie to po prostu jakoś samo przychodziło. Może, jak mówią, miałem talent, ale najlepszy talent, proszę pamiętać, musi być poparty pracą. Talent bez pracy niewiele daje i tak jest w każdej dziedzinie życia. 

Jak porówna Pan obecny żużel do tego sprzed czterdziestu lat?

Ciężka sprawa. Na pewno zmienił się dostęp do sprzętu. Teraz jest o wiele łatwiej kupić to czy tamto niezbędne do żużla. Następna kwestia to tory, które są w tej chwili proste i łatwiejsze, bo dbają o to komisarze. Ostatnia kwestia to zarobki, których nijak nie można porównać. Jedno się nie zmieniło. Żużel jest fajnym, widowiskowym sportem. 

Cieszą Pana sukcesy polskich zawodników?

Oczywiście, że cieszą. Mamy mistrza świata – Bartka Zmarzlika, który startuje jak ja kiedyś dla Gorzowa i oprócz Bartka wielu młodych perspektywicznych zawodników. 

Pana obecna aktywność w żużlu to?

Wie pan, ja już obserwuję to wszystko z boku. Otrzymuję telefony od dziennikarzy czy innych osób i co mogę to powiem czy komuś doradzę. Jedna rzecz mnie smuci, powiem szczerze. Tak oglądam sobie telewizję i zastanawiam się, jak, na jakiej zasadzie, przypisuje się rolę eksperta w programach. Widzę na przykład Tomasza Golloba i obok niego inne osoby, które trudno nazwać znawcami, a co dopiero ekspertami tego sportu. Przy jednym i drugim – tytuł ekspert. To mnie smuci i zastanawia. 

Siódemka najlepszych polskich zawodników w historii żużla wedle Zenona Plecha. Przepraszam piątka. Miejsce dla Pana i Tomka Golloba zarezerwowane z urzędu…

Samemu siebie oceniać nie wypada. Może być jednak i tak. Plech, Gollob, Jancarz, Szczakiel, Woryna, Mucha, Waloszek. Już mamy siedmiu, a gdzie reszta? Glucklich, Pogorzelski, Cieślak. Ta lista musiałyby być zdecydowanie dłuższa. Wie pan, najważniejsze jest to w tym wszystkim, aby rozwijając ten sport pamiętać o tych, którzy kiedyś go rozwijali. Pamięć o byłych zawodnikach nie powinna ginąć. 

Dziękuję za rozmowę, życząc spokojnych Świąt Wielkanocnych. 

Dziękuję również. Pozdrawiam wszystkich kibiców. Życzę również spokojnych Świąt i aby jak najszybciej znów można było śledzić rozgrywki żużlowe. 

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA

23 komentarze on Żużel. Ostatni wywiad Zenona Plecha dla Po Bandzie: Jarmuła porwał mnie ze szpitala
    Boley
    11 Apr 2020
     11:21am

    Świetny wywiad , Zenon był moim idolem . To najlepsz żużlowiec , żywa legenda Gorzowa , Gdańska i Hackney . Dużo zdrowia Panie Zenku .

    Żuzel moja miłość
    11 Apr 2020
     1:21pm

    Mój idol po wsze czasy. Kochałem Zenka od dziecka, a kiedy przyszedł do mojego Gdańska byłem nie do opisania szczęśliwy. Byliśmy nawet sąsiadami i wiele razy stykaliśmy się w parkingu, czy jak to mówią, na mieście.Zdrowia Panie Zenonie.

    ROW4LIFE
    11 Apr 2020
     3:59pm

    I to jest portal żużlowy ! Super wywiad. Pozdrawiam.

      Gedania
      13 Apr 2020
       2:39am

      Servus, pamiętam wyjazdowy mecz Wybrzeża w Rybniku jakoś 83,84 rok przy okazji wczasów na południu krainy. Tata skodą 105s zrobił wypad. U nas Zeno dla 8,9latka istny Gladiator! W Rybniku na prezentacji gwizdy i szok młodego kibica nie mogącego się przeciwstawić tubylcom. Zenek ty pijoku.. wrzeszczeli niemal wszyscy wkoło?! Przegraliśmy jakoś 42:48 i to była lekcja co to są mecze wyjazdowe. Alleluja

    BChF
    11 Apr 2020
     5:53pm

    Aż chce się czytać takie wywiady! Dziennikarz ma wiedzę, jest przygotowany do rozmowy – czego chcieć więcej? Wizyta na Waszym portalu, to dla mnie już codzienny obowiązek. Mam tylko nadzieję, że z czasem nie zagości tutaj „syf” znany z branżowych (hehe) mediów.. Trzymam za Was kciuki.

    mirek
    11 Apr 2020
     6:15pm

    I to sa wlasnie wywiady prima sort!!! a nie gorace krzesla z dupy wziete barana ostafinskiego. Brawo!!!!

    Rysio-z-Klanu
    11 Apr 2020
     7:55pm

    Wspaniały wywiad. Aż chce się czytać, czytać i czytać.
    Nie to co na syfach. Panowie z redakcji, świetna robota. Tak dalej.Pozdrawiam.

    Mirek
    12 Apr 2020
     2:22pm

    Droga redakcjo robicie swietna robote! Jeszcze gdyby byla mozliwosc zalozenia konta uzytkownika to byloby cacy!!
    Pozdrawiam

    BIG LEBOWSKI
    12 Apr 2020
     11:48pm

    Świetny wywiad. Doskonała dziennikarska robota. Przy okazji muszę pocisnąć Leszka Tyllingera, że „spaprał” sprawę Zenka. Wówczas Henas Glucklich miał obiecane Wyspy. Gdańsk miał to szczęście, że nie miał nikogo. Jaki pech… Pzdr!

    Rosemary Stenson
    29 May 2020
     5:18pm

    I remember Zenon from Wembley in 1973 I think it was. I fell in love with him at first sight. My hero then and now 47 years later. He was staying at a hotel in Ealing with his team-mates. Still in love and wishing him well in his life.

    Slawek
    25 Nov 2020
     3:22pm

    Panowie Redaktorzy z tego portalu, bez względu czy artykuł pisze doświadczony redaktor, czy też młodszy adept tej sztuki, to Wielki Szacunek dla Was – Super artykuły, felietony oraz wywiady z ludźmi żużla. Mega poziom – uczciwe, zgodnie z prawdą i na bieżąco, a co najważniejsze ciekawie. Brawo.
    Panie Zenonie, każdy kibic, a szczególnie ten nieco starszy, ale i młodzi zapewne również, nigdy nie zapomną Pana – tacy ludzie żyją wiecznie…

      wojciech
      25 Nov 2020
       7:27pm

      To jest jeden z lepszych wywiadów jakie czytałem a czytam ponad dwadzieścia lat. Zenon spoczywaj w pokoju a dla autora wielkie gratulacje. To się czyta przez duże CZ. Puka Ostafiński powinni się uczyć jak pisać normalnie z klasą i bez sensacji. Pozdrawiam z Londynu

    Żużel. Bogata kariera Zenona Plecha na fotografiach. Takim go zapamiętamy (GALERIA) | PoBandzie
    25 Nov 2020
     8:11pm

    […] Żużel. Ostatni wywiad Zenona Plecha dla Po Bandzie: Jarmuła porwał mnie ze szpitala Zenon Plech i Len Silver Zenon Plech i Kelly Moran Finał IMS Chorzów 1973 Zenon Plech i Wiktor Kuznetsov Z Edwardem Jancarzem 1980 Wrocław Zenon Plech i Bary Thomas Zenon Plech z aktorką Carol Hawkins Plech, Peter Collins,Chris Pusey Michael Lee […]

    zibly
    26 Nov 2020
     12:49am

    Super wywiad. A tak zupełnie z innej beczki co się stało z audycją P. Sierakowskiego Wieczorne Magnata Rozmowy? Powinna być w środę ale nigdzie nie nie mogę znaleźć odnośnika linka

    Jochn. Carmont
    26 Nov 2020
     7:40pm

    Powiem tak, chodziłem na Żużel 40 lat, widziałem wszystkich na żywo i Pan Zenek był najlepszy w Historii, pierwszą pikę jaką widziałem to Plech zrobił, jak jechał to ciary przechodziły, i do tego był mądry bo myślał na torze. Niestety nie miał szans na więcej bo nie miał sprzętu takiego jak mieli na zachodzie

Skomentuj

23 komentarze on Żużel. Ostatni wywiad Zenona Plecha dla Po Bandzie: Jarmuła porwał mnie ze szpitala
    Boley
    11 Apr 2020
     11:21am

    Świetny wywiad , Zenon był moim idolem . To najlepsz żużlowiec , żywa legenda Gorzowa , Gdańska i Hackney . Dużo zdrowia Panie Zenku .

    Żuzel moja miłość
    11 Apr 2020
     1:21pm

    Mój idol po wsze czasy. Kochałem Zenka od dziecka, a kiedy przyszedł do mojego Gdańska byłem nie do opisania szczęśliwy. Byliśmy nawet sąsiadami i wiele razy stykaliśmy się w parkingu, czy jak to mówią, na mieście.Zdrowia Panie Zenonie.

    ROW4LIFE
    11 Apr 2020
     3:59pm

    I to jest portal żużlowy ! Super wywiad. Pozdrawiam.

      Gedania
      13 Apr 2020
       2:39am

      Servus, pamiętam wyjazdowy mecz Wybrzeża w Rybniku jakoś 83,84 rok przy okazji wczasów na południu krainy. Tata skodą 105s zrobił wypad. U nas Zeno dla 8,9latka istny Gladiator! W Rybniku na prezentacji gwizdy i szok młodego kibica nie mogącego się przeciwstawić tubylcom. Zenek ty pijoku.. wrzeszczeli niemal wszyscy wkoło?! Przegraliśmy jakoś 42:48 i to była lekcja co to są mecze wyjazdowe. Alleluja

    BChF
    11 Apr 2020
     5:53pm

    Aż chce się czytać takie wywiady! Dziennikarz ma wiedzę, jest przygotowany do rozmowy – czego chcieć więcej? Wizyta na Waszym portalu, to dla mnie już codzienny obowiązek. Mam tylko nadzieję, że z czasem nie zagości tutaj „syf” znany z branżowych (hehe) mediów.. Trzymam za Was kciuki.

    mirek
    11 Apr 2020
     6:15pm

    I to sa wlasnie wywiady prima sort!!! a nie gorace krzesla z dupy wziete barana ostafinskiego. Brawo!!!!

    Rysio-z-Klanu
    11 Apr 2020
     7:55pm

    Wspaniały wywiad. Aż chce się czytać, czytać i czytać.
    Nie to co na syfach. Panowie z redakcji, świetna robota. Tak dalej.Pozdrawiam.

    Mirek
    12 Apr 2020
     2:22pm

    Droga redakcjo robicie swietna robote! Jeszcze gdyby byla mozliwosc zalozenia konta uzytkownika to byloby cacy!!
    Pozdrawiam

    BIG LEBOWSKI
    12 Apr 2020
     11:48pm

    Świetny wywiad. Doskonała dziennikarska robota. Przy okazji muszę pocisnąć Leszka Tyllingera, że „spaprał” sprawę Zenka. Wówczas Henas Glucklich miał obiecane Wyspy. Gdańsk miał to szczęście, że nie miał nikogo. Jaki pech… Pzdr!

    Rosemary Stenson
    29 May 2020
     5:18pm

    I remember Zenon from Wembley in 1973 I think it was. I fell in love with him at first sight. My hero then and now 47 years later. He was staying at a hotel in Ealing with his team-mates. Still in love and wishing him well in his life.

    Slawek
    25 Nov 2020
     3:22pm

    Panowie Redaktorzy z tego portalu, bez względu czy artykuł pisze doświadczony redaktor, czy też młodszy adept tej sztuki, to Wielki Szacunek dla Was – Super artykuły, felietony oraz wywiady z ludźmi żużla. Mega poziom – uczciwe, zgodnie z prawdą i na bieżąco, a co najważniejsze ciekawie. Brawo.
    Panie Zenonie, każdy kibic, a szczególnie ten nieco starszy, ale i młodzi zapewne również, nigdy nie zapomną Pana – tacy ludzie żyją wiecznie…

      wojciech
      25 Nov 2020
       7:27pm

      To jest jeden z lepszych wywiadów jakie czytałem a czytam ponad dwadzieścia lat. Zenon spoczywaj w pokoju a dla autora wielkie gratulacje. To się czyta przez duże CZ. Puka Ostafiński powinni się uczyć jak pisać normalnie z klasą i bez sensacji. Pozdrawiam z Londynu

    Żużel. Bogata kariera Zenona Plecha na fotografiach. Takim go zapamiętamy (GALERIA) | PoBandzie
    25 Nov 2020
     8:11pm

    […] Żużel. Ostatni wywiad Zenona Plecha dla Po Bandzie: Jarmuła porwał mnie ze szpitala Zenon Plech i Len Silver Zenon Plech i Kelly Moran Finał IMS Chorzów 1973 Zenon Plech i Wiktor Kuznetsov Z Edwardem Jancarzem 1980 Wrocław Zenon Plech i Bary Thomas Zenon Plech z aktorką Carol Hawkins Plech, Peter Collins,Chris Pusey Michael Lee […]

    zibly
    26 Nov 2020
     12:49am

    Super wywiad. A tak zupełnie z innej beczki co się stało z audycją P. Sierakowskiego Wieczorne Magnata Rozmowy? Powinna być w środę ale nigdzie nie nie mogę znaleźć odnośnika linka

    Jochn. Carmont
    26 Nov 2020
     7:40pm

    Powiem tak, chodziłem na Żużel 40 lat, widziałem wszystkich na żywo i Pan Zenek był najlepszy w Historii, pierwszą pikę jaką widziałem to Plech zrobił, jak jechał to ciary przechodziły, i do tego był mądry bo myślał na torze. Niestety nie miał szans na więcej bo nie miał sprzętu takiego jak mieli na zachodzie

Skomentuj