Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Jest prezesem Lotto Superligi Tenisa Stołowego. Wiceprezesem Polskiego Związku Tenisa Stołowego. Zaangażowanym w działalność klubu ZOOLESZCZ Gwiazda Bydgoszcz. Niedawno jednak usiadł obok Tomasza Golloba i Jerzego Kanclerza, deklarując wsparcie dla żużlowej Polonii Bydgoszcz, stając się jej sponsorem tytularnym. O tym jaka jest różnica pomiędzy tenisem stołowym a ping pongiem, co powinni osiągnąć bydgoscy żużlowcy w nadchodzącym sezonie oraz o zarobkach żużlowców i tenisistów stołowych rozmawiamy ze Zbigniewem Leszczyńskim, właścicielem firmy ZOOLESZCZ.

Nazwa Pana firmy kojarzy się głównie kibicom tenisa stołowego. Jest to sport, który uprawia bardzo wiele osób, jednak medialnie czegoś mu wciąż brakuje. Proszę powiedzieć, jak długo jest Pan z bydgoską drużyną i czy był to pierwszy sponsoring sportowy.

Drużynę wspieram dziewięć lat, od rozgrywek trzeciej ligi, jeśli dobrze pamiętam. Wtedy objąłem zespół swoim patronatem. W rozgrywkach tenisa stołowego mamy sześć lig, była zatem w połowie. W ciągu następnych pięciu sezonów awansowaliśmy do ekstraklasy, czyli Superligi Tenisa Stołowego. Jeśli chodzi o sponsoring sportowy, wcześniej zdarzały się jakieś epizody. Pojedyncze historie, wydarzenia sportowe, drobne sprawy.

Drażni Pana, jeśli ktoś mówi ping pong na tenis stołowy, w takim dość lekceważącym tonie?

Teraz już ping pong został odmianą tenisa stołowego. Tak jest od bodajże siedmiu lat. W Anglii powstały mistrzostwa świata właśnie w ping pongu, jest to teraz bardzo medialna sprawa. Niedawno dowiedziałem się, że finał mistrzostw świata, właśnie w ping pongu, obejrzało w telewizji więcej ludzi niż finał rugby. Patrząc na tę sytuację zatem, trzeba zauważyć, że tenis stołowy może na rosnącej popularności ping ponga skorzystać. Nie mogę więc obrażać się na nazwę ping pong. Sam byłem wicemistrzem Polski w tej dyscyplinie, zdobyłem także dziewiąte miejsce w mistrzostwach świata, które odbyły się trzy lata temu w Londynie. Więc jako tenisista stołowy brałem udział w rozgrywkach w ping pongu. Nazwa mnie nie drażni i nie mam z tym problemu.

Proszę krótko wyjawić kibicom żużla, jakie są więc różnice pomiędzy tenisem stołowym a ping pongiem?

W ping ponga zawodnicy grają jednakowymi paletkami, wykonanymi z tego samego drewna, oklejonymi takim samym papierem ściernym z obu stron. To jest taka próba powrotu do klasycznego tenisa stołowego, kiedy nie ma handicapu sprzętowego, tylko wszyscy zawodnicy w turnieju, a więc sześćdziesięciu czterech, gra takim samym sprzętem i nawet po każdym secie zawodnicy wymieniają się rakietką. Jest to zatem stworzenie sytuacji sportu tak bardzo opartego na zasadach fair, że nie ma chyba drugiego rodzaju zmagań, w których szanse pod względem sprzętowym są tak wyrównane. Gra się do piętnastu punktów, a nie, jak w tenisie stołowym, do jedenastu. I gra się dwa sety.

Teraz wchodzi Pan do świata fenomenu, jakim jest polski żużel. Z jego popularnością, dużymi pieniędzmi, największymi wydarzeniami. Proszę powiedzieć kibicował Pan dotąd zawodnikom Polonii, oglądał Pan speedway w telewizji?

Oczywiście. Jeszcze za czasów Polonii, która wygrywała i zdobywała medale mistrzostw Polski, za czasów Tomasza Golloba, Piotra Protasiewicza, Henrika Gustafssona czy Jacka Golloba, nie opuściłem żadnego meczu. Bycie na stadionie w niedzielę, to jak wyprawa do kościoła. Należało być, bo nie było innego wyjścia. Później, gdy ten poziom już był niższy, zdarzało mi się pewne mecze opuścić. Ale wiadomo, że Grand Prix i rozstrzygnięcia w Ekstralidze śledzę cały czas i jestem na bieżąco. Poza tenisem stołowym żużel jest dla mnie na drugim miejscu.

Sezon żużlowy 2019 będzie dla Pana wyzwaniem? Powrót Tomasza Golloba, zaangażowanie w sprawy klubu Zbigniewa Bońka, obietnice samorządu dotyczące podjęcia prac na stadionie. W końcu Pana firma jest mocno związana z Bydgoszczą.

Bez wątpienia. To jest tak jak z sytuacją, w której byłem kilka lat temu. Sekcja tenisa stołowego była niemal rozwiązana w klubie Gwiazda. Wyciągnąłem wtedy rękę do sekcji z zamiarem jej ratowania. W przypadku żużla jest podobnie. Polonia zakończyła ubiegły sezon na przedostatnim miejscu w drugiej lidze, więc wiadomo… Może być tylko lepiej, no bo gorzej być nie może. Próbujemy pracować z Tomaszem Gollobem, Zbigniewem Bońkiem czy Jurkiem Kanclerzem. Im wszystkim zależy na dobru klubu, na dobrych relacjach i na dobrym poziomie sportowym. To mnie przekonało, by dołączyć do tej grupy i próbować tworzyć historię na nowo i odbudować Polonię. Ten klub na to zasługuje. Polonia w Bydgoszczy to jest wartość. Więc dla mnie jest to wyzwanie, by spróbować odbudować klub.

Zdefiniowaliście sobie Panowie cele na 2019 rok? Walka od razu o awans czy ta perspektywa będzie dłuższa, bo najpierw zbudowanie solidnych podstaw funkcjonowania sekcji, a dopiero potem wyzwania sportowe?

Z pewnością awans do play-offów uznamy za pierwszy sukces. To już minimum dwa mecze więcej. Chcemy, by Polonia jeździła o stawkę, wtedy kibice nam także pomogą. To jest plan, który chcielibyśmy osiągnąć. To jest jednak sport. Ja swoją decyzję o dołączeniu do grona wspierających klub podjąłem w momencie, gdy skład był zamknięty. Nie było dużego pola manewru. Ale wiem, że współpraca z Tomkiem Gollobem, który wszystkim zawodnikom może pomóc, w każdej kwestii, jest taką wartością dodatkową. Mogę mówić tylko za siebie, bo przecież każdy ma swoje ambicje, ale jeśli będą play-offy, będę się cieszyć.

Jest Pan sponsorem Polonii. Na tym się skończy, czy zasiądzie Pan we władzach klubu?

Jestem sponsorem, mogę oczywiście wesprzeć dobrą radą. Jestem prezesem Lotto Superligi Tenisa Stołowego, wiceprezesem Polskiego Związku Tenisa Stołowego, prowadzę swoją firmę. Jeśli chodzi o zagadnienia marketingowo-sportowe, gdy ktoś uzna, że mogę pomóc, to na pewno bezinteresownie pomogę. Ale mojego udziału formalnego nie będzie.

Bierze Pan pod uwagę ograniczenie swojej działalności w świecie tenisa stołowego?   

Nie, na tę chwilę nic takiego nie wchodzi w rachubę. Tak się szczęśliwie składa, że w momencie, gdy kończy się sezon tenisa stołowego, zaczyna się żużel. Gdy kończy się jazda, zaczyna się tenis stołowy. Tutaj można na spokojnie poukładać jedną i drugą dyscyplinę. Patrzyłem w kalendarz, będzie można to połączyć.

Działa Pan od lat w sporcie. Teraz będzie Pan zaangażowany w dwie dyscypliny. O ile żużel jest droższy od tenisa stołowego, jeśli chodzi o budżet klubowy i honoraria?

Powiem tak. Weźmy pod uwagę rozgrywki Lotto Superligi Tenisa Stołowego i posiadając jakąś tam wiedzę na temat zarobków żużlowca jeżdżącego w drugiej lidze, głównie chodzi mi o Polonię, to żaden tenisista stołowy będący liderem drużyny – to ważne – nawet nie odebrałby telefonu, słysząc kwotę, którą zarabia żużlowiec. Mówię cały czas o stawkach w drugiej lidze żużlowej. Tutaj przewaga zarobków jest na korzyść tenisa stołowego, ale ustalmy, że w tym najlepszym wydaniu. W tej chwili polska Superliga Tenisa Stołowego jest jedną z najmocniejszych w Europie. Grają w niej zawodnicy, którzy potrafią zarobić do stu tysięcy euro za sezon. Nie mówię o moim klubie, bo akurat jesteśmy niżej w tabeli, ale pierwsze cztery lub pięć klubów musi budować całkiem duży budżet.

To niespodziewane. Mówi się, że żużlowcy przyjeżdżają do Polski, by zarabiać. Czy Superliga Tenisa Stołowego dorobiła się już takiej renomy, że do Polski przyjeżdżają zawodnicy, którzy podnoszą poziom całych rozgrywek? Trzeba przyznać, że i organizacyjnie, i marketingowo, tenis stołowy staje się coraz lepszym produktem. Jest sponsor tytularny, teraz Lotto, a wcześniej Wschodzący Białystok…

Tak. Jeżeli Lotto nie widziałoby w tym dobrego produktu, to by w to nie wchodziło. Poziom rozgrywek rośnie. Ale jest przepis, by w trzyosobowym zespole był jeden Polak. Więc wiadomo, że gra tych dwunastu najlepszych. Ale też pojawił się klub z Grudziądza, który składa się jedynie z Polaków. Mogą grać z najlepszymi zawodnikami z Europy i ze świata, a w innych turniejach nie byłoby im dane zmierzyć się z dziesiątą lub piętnastą rakietą na świecie. Przypomnijmy, że w samych Chinach w tenisa stołowego gra trzysta milionów ludzi. To zupełnie inny świat. Ale trzeba mówić, że w tenisa stołowego gra najwięcej ludzi na świecie. To dyscyplina, w której niezwykle trudno jest się przebić, jest tak zdominowana przez Chiny. Nie ma chyba drugiej dyscypliny sportu zdominowanej tak przez reprezentantów jednego kraju. Ciężko przebić się Europejczykom, zdobyć tytuł mistrzowski na świecie. Polscy zawodnicy, dzięki występom w Superlidze, mają możliwość grania z najlepszymi, więc to prędzej czy później musi przynieść jakieś efekty. Tak samo było przecież w żużlu. Pojawili się obcokrajowcy, pojawiły się pytania czy to dobrze, że jest ich tylu. A dzisiaj mamy najsilniejszą ligę na świecie, a reprezentacja jest tak mocna, że pewnie jakiś drugi skład mógłby walczyć o złoto w czempionacie światowym. Z perspektywy czasu, myślę, że możliwość podpatrywania zawodników takich jak Hans Nielsen, Tony Rickardsson czy nasz Tomasz Gollob, przyniosła wymierne efekty. Jeśli tenis stołowy obierze tę samą drogę, też będzie dobrze. W klubie młody Artur Grela może patrzeć na tuzów z Europy i ze świata, może czerpać korzyści. To idzie w dobrym kierunku.

Ten związek sponsorski z Polonią to na dłużej, czy na rok?

Umowa jest na jeden sezon. Ale drzwi są otwarte, zobaczymy, co dalej z tego wyjdzie. Jeśli to wszystko będzie dobrze funkcjonować, rozwijać się we właściwym kierunku, to wtedy usiądziemy i będziemy rozmawiać. Nikt nikomu drzwi nie zamyka. Nastawiam się na współpracę i partnerstwo. Tak to traktuję. Jestem cały czas bardziej partnerem niż sponsorem. Bo, przyznam, nie lubię tego określenia. A tu wszystkim zależy, by pomóc Polonii. Trzeba trzymać kciuki i nam dopingować.

Jest Pan właścicielem firmy z naprawdę długą tradycją.

Tradycja jest ponadstuletnia. Przeglądając dokumenty rodzinne doszukaliśmy się papierów mających prawie sto piętnaście lat. Zresztą klub Gwiazda (gdzie działa sekcja tenisa stołowego – JK) jak i Polonia będą w 2020 roku świętować setną rocznicę powstania. Zatem, jak widać, moja firma, jedna z najstarszych w Bydgoszczy, wkomponowała się w działalność klubów sportowych z piękną tradycją.

Asortyment firmy zapewne się zmieniał przez te lata? Dzisiaj oferujecie sporą ofertę dla psów, które żyją z człowiekiem. Dawniej pewnie więcej było produktów dla koni, które dla człowieka i z człowiekiem, współpracowały.

Jeszcze dziadek produkował w stu procentach rzeczy dla koni. Kantary, siodła. Kiedyś było tego bardzo dużo i były to rzeczy potrzebne. Dopiero mój tata przebranżowił trochę i, że tak powiem „zszedł na psy” (śmiech). Był jednym z pierwszych, jeżeli nie pierwszym, który zaczął produkować akcesoria dla psów i kotów. Tak jest do dzisiaj. Nie robimy już nic dla koni, tylko dla zwierząt domowych. Nie ukrywam, że moda na jazdę konną wraca, więc może wrócimy do korzeni. Zobaczymy.

Lubi Pan zwierzęta?

Pewnie. Dziwne, gdybym nie lubił. Mam psa. Amstafa. Do niedawna miałem dwa psy, ale teraz jestem ojcem dziesięciomiesięcznego syna, więc jeden z psów został oddany w bardzo dobre ręce. Nie wyobrażam sobie, żeby w domu nie było psa. Zawsze był, zmieniały się tylko rasy. Tak mam.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał JANUSZ KOZIOŁ