Wojciech Żabiałowicz i wieloletni kapelan toruńskich żużlowców Piotr Prusakiewicz, fot. Marta Gajewska
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Było ich z pewnością wiele. Jedne organizowane jednorazowo, inne „przy okazji”. Memoriały, imprezy propagandowe, mistrzostwa okręgów. Były jednak też takie, które funkcjonowały, bądź nadal funkcjonują i cieszą się dobrą renomą. To turnieje pamiętane przez kibiców, tak z racji widowiska, jak też wieloletniej historii. Część. Niestety, większa część, przeszła do historii. O jednym z nich teraz opowiem.

W latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku Toruń nie był potentatem na żużlowym podwórku. Sekcja, działająca w ramach Ligi Przyjaciół Żołnierza, borykała się z problemami organizacyjnymi i finansowymi. Wówczas to, by zbudować modę na żużel, ówczesny kierownik oddziału Ilustrowanego Kuriera Polskiego, Józef Ryczkowski, postanowił ufundować jako gazeta, nagrodę przechodnią i zorganizować pokazowy turniej. By cel osiągnąć musiał zjednać sobie przychylność sekretarza KM PZPR Bolesława Różyckiego. Ten okazał się kibicem żużla i nie tylko zgodził na organizację zawodów, ale też „przekazał” sekcję pod skrzydła Pomorskich Zakładów Wytwórczych Aparatury Niskiego Napięcia (PZWANN), późniejszego, wieloletniego sponsora, jak byśmy to dziś nazwali, pod nową nazwą „Ema-Apator”.

Sam puchar swym kształtem także nie przypominał typowego „kawałka szkła”. Oryginalny projekt stworzył Aleksander Sysko – artysta grafik, zaś wykonaniem zajęły się pospołu toruńskie zakłady rzemieślnicze i niektóre, naturalnie państwowe, bo innych wówczas nie było, zakłady pracy. W trofeum znalazło się miejsce dla stylizowanego fragmentu gazety-fundatora, ale też akcesoriów znanych z motocykla żużlowego. Jak na owe czasy prezentowało się niekonwencjonalnie, acz gustownie. Pomysł chwycił. W ciągu kilku lat turniej zyskał renomę i stałych kibiców. Uczestniczyli w nim najlepsi polscy żużlowcy, choć nie tylko, bowiem w edycji z 1967 roku pojawili się za żelazną kurtyną Szwedzi, pierwszy raz tworząc z Ostrogi zawody międzynarodowe. Początkowo trzynastu uczestników rywalizowało według 13-biegowej tabeli. Z czasem wprowadzono współczesną tabelę 20-biegową i 16 uczestników. Rozgrywany zwykle na zakończenie sezonu turniej, wpisał się na długie lata do kalendarza sportu żużlowego w Toruniu. Ilustrowany Kurier Polski – inicjator ścigania – wydawany był od października 1945 roku jako organ Stronnictwa Pracy, później stał się organem Stronnictwa Demokratycznego. W dobie cenzury i propagandy „Mały Kurierek” jak nazywano dziennik w regionie, uchodził za tytuł w miarę niezależny. 

Trofeum wręczane zwycięzcy Turnieju o Srebrną Ostrogę Ilustrowanego Kuriera Polskiego, fot. archiwum prywatne W. Ruhnke

Inauguracyjna edycja miała miejsce w 1959 roku. 8 listopada (sic!) na torze w Toruniu wygrał bezbłędny lesznianin, ojciec trenera Falubazu, dziś już nieżyjący pan Henryk Żyto. Wtedy… junior. Z 12 oczkami (wszyscy jechali po cztery razy) o punkt wyprzedził klubowego kolegę Stanisława Bautę. Najlepszy z gospodarzy, Ligi Przyjaciół Żołnierza Toruń, okazał się Marian Rose, współczesny patron Motoareny, z dorobkiem 10 punktów. Na dzień dobry turniej miał zupełnie niezłą obsadę. Obok gospodarzy wystąpili bowiem zawodnicy z pierwszoligowego Leszna, czy reprezentanci drugoligowych Skry Warszawa i Tramwajarza Łódź. Co ciekawe, Stanisław Bauta, krótko później związał się z Aniołami i reprezentował coraz lepiej radzący sobie w rozgrywkach klub. Istotne, że pomysł chwycił, a kibice długo rozpamiętywali szarże lokalnego jeszcze wówczas matadora – Mariana Rose.

Drugi turniej był już w Toruniu imprezą sezonu. Tym razem patron zawodów, Ilustrowany Kurier Polski, wraz z organizatorami, postarał się o jeszcze zacniejszą obsadę, na czele z polskimi uczestnikami europejskiego finału Indywidualnych Mistrzostw Świata. Wygrał, z kompletem 12 punktów i nowym rekordem toru, Jan Malinowski, startujący wtedy w Rzeszowie. Za jego plecami także godne nazwiska. Norbert Świtała z Bydgoszczy i Edmund Migoś z Gorzowa. Gospodarze nieco słabiej tym razem. Bez podium. Rose leżał w pierwszym starcie i straty były zbyt duże. Błysnął Bogdan Sargun, który z 7 oczkami uplasował się tuż za pierwszą trójką i zaimponował publiczności nieustępliwością oraz sercem do walki. W trakcie zawodów zadbano również o licznych (około 6 tys.) kibiców. Wśród widzów losowano rowery, aparaty radiowe i fotograficzne czy choćby… torty. Nie była to wówczas powszechna praktyka, a cenne na owe czasy fanty miały dodatkowo zachęcić i przekonać do odwiedzin na stadionie. Po turnieju, znany już i utytułowany Mieczysław Połukard miał stwierdzić, że Ostroga może kandydować do miana najbardziej prestiżowego turnieju żużlowego nad Wisłą. 

Skoro się więc przyjęło, byli kibice i środki na organizację, zaś obsada dopisywała – pomysł kontynuowano. W 1966 roku wreszcie zwycięstwa doczekali się gospodarze. Wcześniej triumfy odnosili, oprócz Henryka Żyto i Jana Malinowskiego, choćby Edward Kupczyński, Marian Kaiser bądź Joachim Maj. Sezon 1966 należał jednak do Mariana Rose. To był jego rok. Niemal gdzie się nie zjawił, zgarniał całą pulę. Trzeba jednak uczciwie dodać, że tym razem nazwiska już nie powalały. Drugi był Janusz Kościelak – także Piernik, zaś trzeci brat Norberta, Rajmund Świtała z Bydgoszczy. Większość miejsc na liście startowej zajęli jednakowoż gospodarze. 

Z lewej toruńska gwiazda, Marian Rose.

W 1967 roku i na to znaleziono sposób. Do Torunia zawitali Szwedzi na czele z Berndtem Perssonem i Hasse Holmqvistem. Wtedy oni byli potężni. Wielokrotni medaliści mistrzostw świata indywidualnie i drużynowo. No i o mały figiel nie wygraliby Ostrogi. Na torze szalał Maryś Rose. Ograł zawodników Trzech Koron, wyprzedził bydgoszczanina Henryka Gluecklicha i pewnie zmierzał po obronę trofeum. W ostatniej serii miał teoretycznie łatwiejsze zadanie. Rywale nie bili się o czołowe lokaty. Rose prowadził wyraźnie i już był niemal w ogródku, niestety, na trzecim kółku motocykl zdefektował, ku rozpaczy miejscowych fanów. Maryś z trzema zwycięstwami i defektem zajął trzeci stopień podium. Na jego pechu skorzystał Persson, który wygrywając ostatni start, zapewnił sobie zwycięstwo w zawodach. Drugi Holmqvist, a tuż za Marysiem, kolejny z gospodarzy, młody talent Bogdan Szuluk. Szuluk zaimponował publice ogrywając w zawodach m.in. znacznie bardziej doświadczonych i utytułowanych Kasę, czy Gluecklicha z Bydgoszczy.

W kolejnym roku zrobiono sobie przerwę, być może na złapanie oddechu, ale już w sezonie 1969 odbyły się dwie Ostrogi. Najpierw, 23 sierpnia, ścigano się w… Grudziądzu. Następnego dnia, ta sama ekipa, spotkała się w Toruniu. By zachować chronologię triumfatorów, każdy turniej premiowano odrębnie, lecz puchar zabierał najlepszy w łącznej klasyfikacji dwóch zawodów. W mieście Ułanów zwyciężył bezbłędny Migoś z Gorzowa, przed Kasą i Rajmundem Świtałą z Bydgoszczy. Torunianie niezbyt imponująco. Dzień później w Toruniu zwyciężył bezapelacyjnie Świtała, zaś Migoś miał wyraźnie słabszy moment. Ostatecznie w łącznej punktacji najskuteczniejszy okazał się bydgoszczanin i to on zabrał ze sobą nagrodę.

Andrzej Huszcza zwyciężył w 1996 roku w Turnieju o Srebrną Ostrogę Ilustrowanego Kuriera Polskiego, fot. J. Pabijan

W latach 1970-1978 Turnieju o Srebrną Ostrogę IKP nie rozgrywano. Come back nastąpił w sezonie 1979. Zawody rozgrywano aż do roku 1990, z drobnymi przerwami. Obsada takoż bywała różna. Mimo jednak serii zwycięstw Aniołów, należy zauważyć, że bywały lata, w których gospodarze mieli się z kim ścigać, acz bywało też, że ranga imprezy przypominała nieco mistrzostwa okręgu. Jedynym, który przerwał toruńską serię był, w sezonie 1986, popularny „Tomek”, czyli zielonogórzanin Andrzej Huszcza. To także były interesujące zawody. Na torze przypomniały się toruńskie gwiazdy przeszłości. Rywalizowali ze sobą Kowalski, Podhajski, Bogdan Krzyżaniak – ojciec Jacka, Szuluk, Kniaź, Moskowicz, Plewiński, Olkiewicz i kilku innych. Sam turniej także miał oryginalne zasady. By stanąć na najwyższym pudle, należało trzykrotnie pokonać rywali w wyścigach po… sześciu na torze, dalej znaleźć się w pierwszej trójce sześcioosobowego, jednego z półfinałów, a na koniec pokonać konkurentów, w takoż składającym się z sześciu uczestników finale, jednak na dystansie 6. okrążeń. Prawda, że skomplikowane?

Ostatnia edycja, ta z 1990 roku, to już właściwie były zawody towarzyskie między Apatorem, a ekipą ZSRR. Różnica poziomu była wyraźnie widoczna. Pięć czołowych lokat zajęli miejscowi, a wygrał wieloletni lider Aniołów – Wojciech Żabiałowicz. Najlepszy z gości, Oleg Budko, zajął szóste miejsce z 9 oczkami, zaś ciekawostką niech będzie występ dzisiejszego trenera Lokomotiwu Daugawpils, Nikołaja Kokinsa. Tenże rozpoczął poznawanie toruńskiego owalu nader pechowo. Najpierw defekt, potem upadek, następnie punkt. Kiedy już się jednak zapoznał z nawierzchnią, dosłownie i w przenośni, dwa ostatnie swoje starty wygrał. Zdobycz wystarczyła do miejsca w środku stawki, ale gdyby nie początkowe „przygody”, pewnie byłby najskuteczniejszym z gości. 

Wojciech Żabiałowicz i wieloletni kapelan toruńskich żużlowców Piotr Prusakiewicz, fot. Marta Gajewska

Po 1990 roku ostatecznie odstąpiono od rozgrywania turniejów O Srebrną Ostrogę IKP. Przemiany ustrojowe, kłopoty papierowej prasy, szczególnie tej kojarzonej z reżimem i tak to się zakończyło. Przez moment tytuł przejął ojciec Rydzyk, przez chwilę zarządzała spółka, ale koniec końców, 3 stycznia 2003 roku wyszedł ostatni numer „Kurierka” i dziennik przeszedł do historii, podobnie jak jego udany, cykliczny turniej żużlowy.