Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Do żużla trafił prosto z toru motocrossowego i, jak sam mówi, szybko pokochał jazdę w kółko. Choć w tegorocznych mistrzostwach Australii zajął odległe, 14. miejsce, wierzy, że jeszcze zaistnieje w światowym żużlu. O dotychczasowej karierze oraz oczekiwaniach na przyszłość rozmawiamy z Zane Keleherem.

Zane, powiedz, kiedy po raz pierwszy usiadłeś na żużlowy motocykl?

Tak naprawdę dopiero w grudniu 2015 roku. 

Dlaczego zdecydowałeś się na uprawianie sportu żużlowego?

Przez piętnaście lat ścigałem się na motocrossie. Ostatnie pięć to starty w MX Nationals, sporo podróżowałem po Australii. Od dziecka chciałem spróbować swoich sił na żużlu, ale nie było nigdzie w pobliżu toru, na którym mógłbym to uczynić. Kiedy w końcu udało mi się wsiąść na motocykl, po prostu pokochałem ten sport. Mimo że wymaga sporych umiejętności. 

Jak widzisz przyszłość żużla w Australii?

Myślę, że żużel u nas się rozwija z roku na rok. Mamy coraz więcej zawodników i coraz więcej miejsc, w których możemy się ścigać. Na pewno potrzebujemy, aby co roku była u nas runda Grand Prix. Ważne jest również, by coraz więcej młodych chłopaków trenowało ten sport. 

Masz już 25 lat. W mojej ocenie to trochę za dużo, aby myśleć o podboju żużlowych torów? 

Wcale tak nie uważam. Mam 25 lat i zaczynam tak naprawdę zabawę w żużel, ale dużo umiejętności mam z motocrossu, a one się przydają w żużlu. To mi może tylko pomóc i wiek wcale nie sprawia, że czuję się gorszy. Pracuję nad sobą od dziesięciu lat i myślę, że motocross oraz moje przeżycia mogą mi tylko w żużlu pomóc. 

Kto jest twoim idolem?

Mam ich trzech, każdy pochodzi z innej epoki. Pierwszy to słynny Ivan Mauger, później Jason Crump, a obecnie dopinguję Taia Woffindena. 

Próbowałeś już swoich sił na europejskich torach?

Niestety jeszcze nie, ale mam nadzieję, że wkrótce to się zmieni. Do tej pory w Europie byłem tylko na wakacjach. 

Marzysz o tym, aby wystartować w polskiej lidze? 

Oczywiście, że tak, ponieważ słyszałem o niej tylko dobre rzeczy. To najlepsza liga w Europie z największymi stadionami i dużą liczbą kibiców. Mam nadzieję, że swoją jazdą zachwyciłbym polskich fanów. Wierzę, że może jeszcze w tym roku, a najpóźniej w przyszłym pojawię się na polskich torach. 

Jak wygląda Twój zwykły dzień?

Jestem zatrudniony jako wykwalifikowany pracownik produkcji. Kiedy nie pracuję oraz nie mam zawodów, to trenuję oraz poświęcam się organizacji wszystkiego, co jest związane z moimi sportowymi startami. Przygotowanie sprzętu czy takie rzeczy jak poszukiwanie sponsorów wymagają wiele czasu. 

Kto Cię wspiera w karierze?

W pierwszej kolejności rodzina oraz przyjaciele. Moje występy nie są również obce wąskiemu, póki co, gronu sponsorów. Oni doskonale wiedzą, ile wkładam pracy w to, aby być dobrym żużlowcem. 

Skąd u Ciebie nietypowy numer Z22?

Historia jest trochę skomplikowana. Gdy przechodziłem na motocrossie z wieku juniora do kategorii seniorskiej, miałem prawo wybrać sobie numer. Nie było wtedy dostępnych normalnych numerów trzycyfrowych, a dwucyfrowe były zajęte dla profesjonalistów. Więc pomyślałem i wybrałem 22 z przodu, dodając Z. Przyznam szczerze, że do dziś ten numer nie przypadł mi do końca do gustu, ale nie ma co ukrywać, że stał się moim znakiem rozpoznawczym. Gdy zacząłem startować profesjonalnie na motocrossie, to już został. Mimo możliwości, nie chciałem nic zmieniać, ponieważ ważny jest też marketing i identyfikacja kibiców z numerem zawodnika. 

Jakie są twoje sportowe i prywatne marzenia?

Jak się spełnią, to o nich na pewno powiem. Póki co, to moja tajemnica. 

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA