Zabrali, co dali, Pawlicki i Zmarzlik rezerwowymi – żużel przed pięcioma laty kipiał

Młody Bartosz Zmarzlik i Sławomir Drabik.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Wydaje się czasem, że człek wszystko już przeżył, widział, przewidzi, że nic nie jest w stanie nas zaskoczyć. A tymczasem okazuje się po raz kolejny, że życie mamy bogatsze od wyobraźni. Casus Wandy Kraków był już przerabiany? Otóż nie do końca. W SGP sprawdzają się jednorazowe nawierzchnie? Owszem, ale po niedawnych perypetiach. A co z zadłużeniem upadających stowarzyszeń wobec zawodników, jak choćby w Pile? To też niedawno przerabialiśmy, choć w nieco innym wariancie. A wszystko, o czym piszę, wcale nie w odległej przeszłości, by zapomnieć, lecz ledwie 5 lat temu. Czym więc obok żużla emocjonowaliśmy się wówczas…

– Mogę sobie wyobrazić, że podobną decyzję do mojej podejmą niebawem kolejne osoby od lat wspierające finansowo polski żużel ligowy – napisał w kwietniu 2014 roku Roman Karkosik w oświadczeniu, które zostało opublikowane, gdy było już jasne, że miliarder wycofa się ze sponsorowania Unibaksu Toruń. Jak się okazało, jego słowa były prorocze, a następny sezon przyniósł kolejne rozczarowanie. Roman Karkosik, ósmy na liście 100 najbogatszych Polaków magazynu Forbes, zaczął sponsorować toruński zespół pod koniec 2006 roku. Spółka była wtedy na skraju upadku. Biznesmen zdołał wyprowadzić klub na prostą. Dzięki niemu Unibax był jedną z niewielu drużyn, w której pracownicy otrzymywali wypłaty na czas.

Przez osiem lat Karkosik przeznaczył na rozwój toruńskiego żużla prawie 20 milionów złotych. W tamtym feralnym 2014 roku powiedział dość. Nie podobał mu się sposób, w jaki władze czarnego sportu traktują inwestorów. W oświadczeniu pisał: – Ludzie, którzy zdecydowali się na finansowe wsparcie polskiego żużla, są de facto traktowani jak bankomaty – mają wypłacać pieniądze, ale nie powinni zabierać głosu.

To tylko część prawdy. Karkosik „nakazał”, czy też miał „wymóc” ucieczkę drużyny z rewanżu finałowej potyczki o tytuł DMP. Zepsuł święto, pozbawił kibiców widowiska i nie potrafił „przełknąć”, że nie wszystko można kupić za pieniądze. Jednak z kar się wywiązał i… odszedł. Zmarły niedawno Jerzy Kaczmarek, były sędzia i szef stowarzyszenia arbitrów, patrzył wówczas dość kontrowersyjnie na ową kwestię, choć trudno odmówić racji takiemu spojrzeniu. Jak barwnie mówił Kaczmarek, pytany o wydarzenia w drugim meczu finałowym: – Wie Pan, to czyste skur… Bo tak trzeba by to nazwać. Ja pomijam już wszystkich gości Roberta Dowhana, bo tam brakowało tylko Jacykowa. Dowhan chciał to zrobić z pompą, godną finału ligi. Natomiast wszystko zepsuto z winy jednego człowieka. Widzi Pan, to są ci nowobogaccy. Wszystkiego kupić nie można. Do tego buduje sobie dzisiaj dream team. Reprezentację świata. To świadczy tylko o jego próżniactwie i małości.

Dalej jednak pośrednio bronił Kaczmarek racji klubu z Torunia: – Na Unibax nałożono karę 1,5 miliona złotych, która ma zostać przekazana na szczytny cel. Tylko na jakiej podstawie? Nie ma takiej kary w regulaminie, żeby np. 1,5 miliona przeznaczyć na chore dzieci. Pewnie, że mi żal chorych dzieci i gdybym wygrał olbrzymie pieniądze, to bym je na taki szczytny cel przeznaczył. Ale na jakiej podstawie klub ma to płacić? A dlaczego nie 1,7 albo 1,1 miliona? Nie ma czegoś takiego jak dowolność interpretacji przepisów – kończył wywód były arbiter.

Cóż, kontrowersja, jak byśmy to dziś określili, miała swój dalszy ciąg jeszcze dwa lata później, czyli w lipcu 2015, na wokandzie w sądzie powszechnym. Wysokość kary, zgodnie z orzeczeniem Trybunału PZM za nieprzystąpienie do meczu finałowego w Zielonej Górze, zmniejszono i torunianie musieli zapłacić łącznie 1 043 000 zł. Poza tym, zostali ukarani ośmioma punktami ujemnymi. Klub, którego właścicielem był Roman Karkosik, wspomnianą kwotę przelał, bo chciał otrzymać licencję na starty w kolejnym sezonie. Działacze Unibaksu od początku zapowiadali jednak, że wstąpią na drogą sądową i tam będą szukać sprawiedliwości. Robili to już jednak jako KS Toruń, bo klub zmienił właściciela. Został nim Przemysław Termiński, ale w kwestii finału w Zielonej Górze udzielił pełnomocnictw ludziom związanym z Romanem Karkosikiem. 

Unibax najpierw odwołał się do Sądu Okręgowego w Bydgoszczy, ale ten uznał, że torunianie nie mieli takiego prawa. 25 czerwca Sąd Apelacyjny w Gdańsku dał jednak torunianom zielone światło na dalsze działania: – Podważa to decyzję Sądu Okręgowego i oznacza jednocześnie, że możemy odwoływać się od tego, co postanowił w naszej sprawie Trybunał PZM. Wynika to z konstytucji, każdy ma prawo do odwołania od każdego wyroku. Zamierzamy teraz mocno walczyć o swoje – mówili przedstawiciele Unibaksu.

Torunianie mieli świadomość, że nikt nie jest w stanie zwrócić im ośmiu ujemnych punktów, którymi został ukarany klub na starcie rozgrywek w sezonie 2014. Zamierzali jednak odzyskać część pieniędzy, które zapłacili w ramach kary finansowej. – Warto podkreślić, że sumy, o których mówimy, nie miały żadnego umocowania w żużlowym regulaminie. Zostaliśmy ukarani ponad to, na co zezwalały przepisy. Właśnie tę różnicę chcemy teraz odzyskać – tłumaczyli naonczas w Unibaksie, potwierdzając niejako interpretację, znaną z wcześniejszej opinii Kaczmarka.

Wydawało się, że po perypetiach Karkosika zapanuje spokój. Jednak jeszcze w końcówce roku 2014 coraz głośniej mówiono o innym możliwym rozwodzie. W ostatnich tygodniach tamtego roku donośniej było o tym, że ze sponsorowania żużla zamierza wycofać się Marta Półtorak, która od lat wspierała PGE Marmę Rzeszów.

Rzeszowski zespół w poprzednim sezonie występował w Nice Polskiej Lidze Żużlowej. Zdominował rozgrywki i na dobrą sprawę nie miał konkurencji w walce o prawo startów w gronie najlepszych zespołów w Polsce. Jednak wiele wskazywało na to, że PGE Marma nie przystąpi do rozgrywek Enea Ekstraligi. Na początek roku 2015 to były tylko domysły, ale Marta Półtorak miała oficjalnie ogłosić, że klub z Rzeszowa nie przystąpi do ekstraligowego procesu licencyjnego. Jak mówiła w rozmowie z jednym z mediów: – Nice PLŻ jest bardziej przewidywalna, ponieważ nie podlega dwóm podmiotom. Najwyższą klasą zajmują się Polski Związek Motorowy oraz spółka Ekstraliga Żużlowa, więc mamy tu swoisty dualizm władzy.

Zapewne nie bez znaczenia był także fakt, że występy w I lidze nie wymagają aż tak dużego budżetu. Prezes Półtorak nie zapowiadała wszak całkowitego wycofania się z żużla, ale ograniczenie wydatków. Jak się ta saga zakończyła? No cóż, dla Rzeszowa i tamtejszego żużla – tak sobie.

Pieniądze przeznaczane na sport żużlowy topniały wówczas, jak się mogło wydawać, w oczach. Wycofywanie się inwestorów nie było jedynym symptomem kryzysu. Klubu nie mógł znaleźć mistrz świata Greg Hancock. Długo nie było chętnego, który byłby gotów płacić mu niebotyczną pensję. Trener Marek Cieślak, selekcjoner reprezentacji Polski, w sezonie 2015 pracował w pierwszoligowej Ostrovii Ostrów Wielkopolski. Twierdził, że potrzebuje nowych wyzwań i trochę spokoju, po wcześniejszych przygodach w Tarnowie. Skończyło się raczej średnio, jak wszyscy pamiętamy.

To jednak nie koniec afer i przewrotów sprzed pięciu ledwie lat. Włókniarz Częstochowa i Wybrzeże Gdańsk nie zrealizowały planu naprawczego i w nowym roku miały zaczynać starty w drugiej lidze. Prezydium Zarządu Głównego PZM nie przyznało im licencji.

W sezonie 2014 zespoły z obu miast występowały w ekstralidze. Jednak dosyć szybko okazało się, że ani Włókniarza, ani Wybrzeża nie stać na jazdę w najsilniejszej lidze żużlowej. Pieniędzy w kasach klubowych brakowało na wszystko, a szczególnie na wypłaty dla zawodników. W związku z tym Włókniarz i Wybrzeże zostały pozbawione ekstraligowych licencji i wiele wskazywało na to, że zaczną odbudowę w najniższej lidze, czyli 2. PLŻ. Ale okazało się, że nie mogą liczyć nawet na to. Stowarzyszenia, które przejęły drużyny po wykluczeniu z ekstraligi, zmagały się z długami pozostałymi po spółkach zarządzających zespołami w poprzednim sezonie. Stowarzyszenie Wybrzeże chciało spłacić 700 tysięcy złotych z 2,2 miliona złotych zobowiązań (łączny dług to ok. 3,5 miliona złotych). Zawodnicy się nie zgodzili i żądali spłaty ok. 70 procent należności. Z kolei spłatę 70 procent długu zaproponowała spółka Włókniarz, ale i na to nie zgodzili się zawodnicy. Wobec CKM Włókniarz SA prowadzone było postępowanie upadłościowe, z możliwością zawarcia układu. Jedynym wyjściem stało się dojście do porozumienia z Polskim Związkiem Motorowym, ale i tego nie udało się osiągnąć. Prezydium Zarządu Głównego Polskiego Związku Motorowego stwierdziło, że Włókniarz i Wybrzeże nie wykonały postanowień określonych w licencji warunkowej, więc nie mogą otrzymać licencji uprawniających do udziału we współzawodnictwie w sporcie żużlowym. Tu jednak finał był już bardziej optymistyczny niż ten rzeszowski. Gdańsk pojechał w II lidze, a Częstochowa to dziś silny ośrodek speedwaya.

Tak się prezentował wówczas tor na Stadionie Narodowym

A czysto sportowo? Zapowiadano SGP na Narodowym jako niezwykłe wydarzenie, bo pożegnanie z cyklem Tomasza Golloba, a zauważyliście kto stanowił wówczas rezerwę? Pewnych występu w GP Polski na Stadionie Narodowym mogło być czterech Polaków. Stali uczestnicy cyklu, czyli aktualny w tamtym sezonie wicemistrz świata Krzysztof Kasprzak, wicemistrz świata z 2010 i 2013 roku Jarosław Hampel i debiutujący w indywidualnym championacie Maciej Janowski, a także jadący z dziką kartą mistrz świata z 2010 roku Tomasz Gollob. Stawkę uzupełnili zaś dwaj zawodnicy uznawani za najzdolniejszych młodych polskich żużlowców, jak anonsowała ich ówczesna prasa. Rzeczpospolita, zatem dziennik ogólnopolski, pisała: – Bartosz Zmarzlik, który w Warszawie wystąpi z numerem 17, urodził się w 1995 roku. Jest zawodnikiem mistrza Polski Stali Gorzów. W poprzednim sezonie jadąc z dziką kartą triumfował w GP Polski na stadionie w Gorzowie. Tym samym został najmłodszym w historii zwycięzcą rundy indywidualnych mistrzostw świata. Piotr Pawlicki (numer 18) w tym roku skończy 21 lat. Na co dzień występuje w drużynie wicemistrza Polski Fogo Unii Leszno. Jest aktualnym indywidualnym mistrzem świata juniorów, w 2013 roku zdobył srebrny medal.

Pożegnanie Tomasza Golloba.

Fajne – prawda? W lidze DMP dla Byków. Rzeszów pojechał sezon w ekstralidze, ale furory nie zrobił. W I lidze triumf… Daugavpils, a w składzie Łotyszy m.in. Lindgren, Lindbaeck, Kylmakorpi, Bogdanovs i zdolny młodzieżowiec Lebiediew. Różnie, bardzo różnie potoczyły się losy tych chłopaków. II ligę wygrywa dopuszczony ostatecznie do startu Gdańsk, a przedostatnie miejsce zajmuje… zgadnijcie. Tak, właśnie Lublin. W IMP Janowski w Gorzowie przed Zmarzlikiem, ale odrobinę dzięki regulaminowi, w myśl którego o podziale medali decyduje jeden, finałowy wyścig. Ten Magic wygrał i zdobył czapkę Kadyrowa, choć do fazy rozstrzygającej wszedł nieco psim swędem, jako ostatni zakwalifikowany. Cóż. Ostatni będą pierwszymi, jak powiada Pismo. Brąz dla Gapy. W MIMP Bartek lepszy od Pitera, dla odmiany w Lesznie, trzeci Pieszczek z Zielonej Góry w tamtym sezonie. W młodzieżowych Kaskach – Srebrnym i Brązowym, błysnęli Drabik i Woryna, zamieniając się miejscami na podium zwycięzcy. SGP wyraźnie wygrywa Tajski, deklasując drugiego Grega „Herbie” Hancocka i jeszcze wyraźniej kolejnych, z trzecim w klasyfikacji Nickim Pedersenem.

I to tyle pokrótce o burzliwej końcówce 2014 i gorącym początku 2015 roku. Czy z tych wydarzeń, szczególnie około żużlowych, wynika jakaś nauka i głębsza refleksja? Patrząc na obecne „problemy”, chyba jednak niewiele nauki wyciągnięto z tamtych historii, konkretniej zaś, jeśli idzie o PZMot i licencje, niby, przez kogoś, nie wiadomo jak, nadzorowane jedynie z nazwy.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI