Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Czym charakteryzują się żużlowcy, czym imponują? Nie tylko swoją postawą na torze, ale też tym, czym jeżdżą poza nim. Pokażcie mi dzisiaj takiego, który po pierwszych sukcesach nie myśli sobie „teraz to sobie kupię fajną furę”. Fury zawsze są dwie. Jedna służbowa, druga prywatna. Dzisiaj mamy transportery ze spaniem w środku, kuchnią czy telewizorem. Pełen wypas. Tym zawodnicy jeżdżą na zawody. Pamiętacie ten autobus Rickardssona? Tam było chyba wszystko. 

Wasz Egon też nie był inny. Jednak ja różniłem się tym, że czasy były takie, iż wszystko na początku wrzucałem w swoje motocykle. Dopiero później myślałem o przyjemnościach, czyli samochodzie do celów prywatnych. 

Po swoim pierwszym mistrzostwie świata na długim torze stwierdziłem, że muszę jakimś godnym samochodem się poruszać. Przedtem jeździłem takim rzęchem, w którym gdzieś po drodze straciliśmy z mechanikiem szybę i wyobraźcie sobie, że wracaliśmy z południa Niemiec na północ bez przedniej szyby. Heca jak cholera. Wyglądaliśmy jak kretyni. Trzeba było kaski wkładać, aby głowy nie urwało.

Postanowiłem zaszaleć… Przypadkiem trafiłem w gazecie na ogłoszenie salonu zajmującego się sprzedażą luksusowych aut. Był tam na zdjęciu taki mercedes. Przypadkiem też się okazało, że salon mieszczący się niedaleko robi akurat pokaz nowego mercedesa 450 SEL z silnikiem ośmiocylindrowym Pullmana. Myślę sobie – a, pojadę, pooglądam, co tam Mercedes wymyślił. Oczywiście pojechałem ubrany w czerwone spodnie, skórzaną kurkę itd. Słuchajcie, jak zacząłem oglądać tego mercedesa, to szok. Pełen wypas, skóra itd. Podchodzi do mnie gość i pyta czy może mi pomóc. Mówię – oczywiście: ile to cudo kosztuje? On popatrzył jak na wariata i pyta: „Pan myśli, że kupi sobie to auto?” Już mnie wk… rzył.

Mówię do gościa, że chcę rozmawiać z szefem. Niemożliwe – mówi. Ja mu na to – idź i powiedz mu, że przyjechał mistrz świata i chce kupić samochód. Myślę sobie, zobaczymy co będzie. On w śmiech. W końcu chyba dla jaj poszedł po szefa. Wraca z szefem, a szef na to – witam pana, panie Müller, co mogę dla pana zrobić. Mówię, że w pierwszej kolejności tego sprzedawcę wysłać na szkolenie jak traktuje się klientów, a po drugie kupuję to auto.

Okazało się, że ten model już jest sprzedany dla jakiegoś właściciela firmy spedycyjnej, a kolejne robione są pod zamówienie. Czas oczekiwania to… dwa lata. Zadzwonił jednak właściciel salonu do Stuttgartu, do centrali. Tamci, jak się dowiedzieli, że auto chce kupić Egon Müller, to stwierdzili, że zrobią je dla mnie nie w dwa lata, a w dwa dni. Jak wiecie, honorowy to ja jestem i już głupa rżnąć nie mogłem. Tym samym wyszedłem z salonu uboższy o 86 000 marek niemieckich. Za parę dni wróciłem jednak po auto.

Rejestrację miałem KI – EM2. KI – od miejscowości Kiel, EM – oczywiście Egon Müller. 2 tylko dlatego, ponieważ 1 była już zajęta. Cały salon wyszedł oglądać, jak mistrz świata będzie odjeżdżał. Ja odjeżdżam, a wszyscy mi machają. Myślę sobie – ale miło mnie żegnają. Okazało się, że oni mi machali, bo za samochodem zostały tumany dymu i olej na ulicy. Auto, oczywiście, zostało do naprawy.

Pierwszą trasę zrobiłem do Monachium i samochód palił jak smok. Mówię, jak tak dalej pójdzie, to będę zarabiał na paliwo tylko. Palił chyba 50 litrów na sto kilometrów. Zadzwoniłem do centrali w Stuttgarcie i się okazało, że jest jakaś usterka, którą usunięto mi dopiero po drodze, w jakimś salonie w Wurzburgu. Dopiero wtedy mogłem się cieszyć tym samochodem, a mówię Wam – był on, jak na tamte czasy, znakomity. Także, moi drodzy koledzy, żużlowcy i kibice – jaki morał z tej historii płynie? Nie zawsze warto kupować prototypy… I nie tylko o samochody chodzi.

WASZ EGON