Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Kochani, sezon tuż za pasem. U Franka Mauera w Wittstocku już jeżdżą. Ten to ma bzika na punkcie żużla i chwała mu za to, bo stara się jakoś to rozwijać. Pomagam mu jak mogę. Na początku kwietnia goszczę tam na turnieju i Was też serdecznie zapraszam.

W sezonie będę już pisał o sprawach bieżących, więc szybko jeszcze wrócę do dawnych czasów. W 1978 roku wywalczyłem kolejny tytuł mistrza świata na długim torze w Muhldorf. Jedno musicie wiedzieć – mało brakowało, a bym tam w ogóle nie wystartował. Przez Związek Radziecki. Tydzień wcześniej były bowiem jakieś drużynowe eliminacje w Leningradzie. Dwa tygodnie przed popłynęły tam motocykle. Zawodnicy mieli dolecieć. Tak jak i dziś, wizy do tego kraju obowiązywały. Ja to nawet miałem wystawione w pewnym czasie dwa paszporty. Jeden to ten, który oddawałem do urzędu, gdy gdzieś ubiegałem się o wizę, natomiast z drugim w tym samym czasie podróżowałem.

Lecieliśmy z przesiadką w Finlandii. Właśnie w tej Finlandii zorientowałem się, że z paszportu wyleciała mi wiza, wtedy to był jakiś papierek. Oczywiście do Leningradu się nie dostałem. Wróciłem do domu. W poniedziałek niemiecka federacja zadzwoniła i oznajmiła, że jestem zdyskwalifikowany za niestawienie się w Leningradzie i mam natychmiast odesłać licencję. Ale się wtedy wku… łem. Licencję odesłałem i natychmiast opłaciłem adwokata, aby coś działał.

Adwokat był i nie tani, i nie głupi. Zaczął straszyć federację, że jak za tydzień nie wystartuję w finale na długim torze, to będę musiał oddawać pieniądze sponsorom i takie tam rzeczy. To było chamskie, ale wspomniał też, że może i czas, aby Egon zakończył karierę w reprezentacji. Papuga był na tyle skuteczny, że dwa dni przed finałem listem poleconym odesłano licencję.

Do tego Związku Radzieckiego zresztą niezbyt chętnie się jeździło. Wchodziliśmy do pokoju w hotelu, to wiadomo było, że w lampie jest podsłuch. Kiedyś pamiętam takie zawody, że kontuzjowanego zawodnika wsadzano do karetki. Ta ruszyła, sanitariusz nie domknął drzwi i wyobraźcie sobie, że zawodnik na noszach wyjechał wprost na tor z ruszającej karetki. Autentycznie. Obecna Rosja to trochę dziwny kraj. 

Wracając do zawodów w Muhldorf – kto mi wtedy pomagał przy silnikach? Oczywiście nie kto inny jak Otto Lantenhammer. Był wtedy na świeczniku i brał każdą robotę, która mu się trafiła. Pamiętam, że był w stanie w jednym sezonie mieć u siebie około 70 zawodników! Dla dzisiejszych tunerów to nie do pomyślenia. Ponoć robił to z miłości do żużla, nie dla pieniędzy. Ponoć.

W tych zawodach szło od początku nie najlepiej. Mówię więc jemu, aby coś wymyślił. On mi na to, że tu tylko cud może pomóc. Więc cudowi pomogłem. Mówię – Otto, mam ze sobą 20 000 marek. Zdobędę tytuł – pieniądze są twoje. Nagle coś pomyślał i było na tyle dobrze, że o mistrzostwie decydował ostatni bieg barażowy z Aloisem Wiesboeckiem. Jego już przy losowaniu pól załatwiłem psychicznie. Powiedziałem coś w stylu – wybieraj sobie, co chcesz. Bieg wygrałem. Wywalczyłem swój trzeci tytuł na długim torze. Przyznać jednak trzeba, że Alois to był kawał zawodnika i bieg o złoto był emocjonujący. Po wyścigu zjeżdżam do parkingu, a tam zamieszanie. Karetka, lekarze biegają. Okazało się, że ktoś zasłabł. Ciśnienia nie wytrzymał… Otto Lantenhammer. Wszyscy mówili: „Egon, tak się zestresował twoim barażem.” O naszym układzie nikt nie wiedział, a ja się w duchu śmiałem, że zasłabł, bo co parę sekund pojawiał mu się w portfelu i znikał kawał dobrego grosza…

Jedno musicie wiedzieć, otóż słowo Egona dużo znaczy. Otto doszedł do siebie i swoje wynagrodzenie otrzymał. 

Wasz EGON