Witajcie moi kochani. Zaczynają się wakacje, więc wszyscy sobie odpoczniemy. Mam nadzieję, że i ja również. Przedtem jednak przypomnę Wam moje „doświadczenia” czy wspomnienia, jakie miałem z bardzo dobrym, ale rzadko wspominanym zawodnikiem o pseudonimie „PC”. Oczywiście chodzi o Petera Collinsa.
Pierwszy raz z nim do czynienia miałem podczas finału Mistrzostw Świata na długim torze w Schessel. To był 1974 rok. Świata wtedy jeszcze nie zawojował, ale było widać, że ma chłopak smykałkę do ścigania. Miał papiery na jazdę. Niedługo potem było mi dane poznać – jak go tam zwali: „PC” – z zupełnie innej strony. W Gutersloh były zawody na trawie. Powiem Wam – zresztą znacie mnie już z tej strony – jechałem po zwycięstwo. Kurczę, miałem z nim na tej trawie pełne ręce roboty. Ostatecznie jechałem tam po zwycięstwo, ale właśnie „PC” mi je zabrał. Był nie do pokonania. Drugie miejsce przypadło w zawodach mojej osobie i nie powiem, abym był z przebiegu wydarzeń wtedy zadowolony. Przegrałem i tyle.
Za rok znowu z tym „PC” spotkaliśmy się w finale mistrzostw świata na Waszym Stadionie Śląskim w Chorzowie i wtedy Peter Collins pokazał, kto rządzi na świecie. Ja skończyłem bodajże jako ósmy, a on wywalczył tytuł mistrza świata. Za rok znów stanął na podium, tym razem ze srebrnym medalem. Powiem Wam jedno: dla mnie Peter Collins to był jeden z lepszych zawodników w historii. Imponował refleksem i bardzo, podkreślam: bardzo dobrą techniką.
Mamy z Peterem jeden wspólny powód do dumy. Do dziś jeden z naszych biegów jest uznawany za jeden z najbardziej atrakcyjnych w historii wyścigów na długim torze. W 1984 roku w Herxheim, nie na klasyku, a na długim torze, ścigaliśmy się w pewnym momencie ramię w ramię i wszyscy przeżyli. Niesamowity bieg. Nie ma co czarować, parę razy się łokciami otarliśmy, ale wszystko było z duchem sportu. Collins bieg wygrał. Zasłużenie. Ścigał mnie trzy okrążenia, a na końcu „dopadł”. Ja byłem wtedy chyba wicemistrzem świata, a Peter bodajże czwarty. Parę lat później w jakimś plebiscycie „okrzyknięto” ten bieg najlepszym wyścigiem w historii długiego toru.
Mało kto wie, ale Peter Collins pewnie byłby parę razy mistrzem świata, gdyby nie pewien upadek na długim torze. Doszedł po nim oczywiście do siebie, ale – jak to mówili w naszym żargonie – jeździł już coraz „ciszej”, a jak się tak jeździ, to już wiadomo, że nie wstawi się głowy na torze tam, gdzie trzeba. Z Peterem Collinsem kojarzy mi się jeszcze jedna historia. Podczas tournée w Australii. Jechaliśmy z Adelajdy do Perth pożyczonym samochodem. Wtedy tamtejsi Aborygeni mieli taką zabawę, która polegała na rzucaniu kamieniami w samochody i uciekaniu do buszu, no bo kto ich tam znajdzie… Trafili oczywiście w nasz samochód. Jechałem ja, Zenon Pech oraz własnie Collins z żoną. Przednia szyba w drobny mak. Plech jako jedyny zachował „zimną krew”. Wysiadł, otworzył bagażnik. Ubrał kask, gogle i usiadł za kierownicą. Collins był w szoku, ja nie w mniejszym. Zenon przejechał tak całą noc, aż dojechaliśmy do Perth. Peter potem długie lata wspominał tą podróż z samochodem bez przedniej szyby, a my zawsze przy okazji spotkań wspominaliśmy, jak to bezlitośnie „lał” nas na torze…
Do następnego, już po wakacjach kochani. Odpoczywajcie.
EGON MULLER
Żużel. Jarosław Hampel: Nerwówka była. Zrobimy wszystko, by wygrać w Lesznie
Żużel. Zabrakło dla niego miejsca w Poznaniu. Zawody w ojczyźnie zakończył z kompletem!
Żużel. Australijczyk został zawieszony przez spóźnienie na samolot! Obyło się bez poważniejszych konsekwencji!
Żużel. GKM jeszcze zapłacze za Pedersenem? „O spadku zadecyduje ostatnia kolejka”
Żużel. Jest nowy termin meczu w Częstochowie. Będzie żużlowy wtorek!
Żużel. Przerażający wypadek we Włoszech. Arbiter przerwał zawody (WIDEO)