Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Kiedy przychodzą sukcesy, bohaterami są oni. Nie, nie trenerzy czy prezesi, tworzący podwaliny finansowe pod dobry wynik. Gladiatorami i bożyszczami w powszechnym odbiorze stają się matadorzy z toru – zawodnicy. Jeden czasem wspomni coś mimochodem o trenerze, inny „zapomni”. Tak czy siak – rola trenera bywa często bagatelizowana. Zdarza się nawet, że po podjęciu niepopularnej decyzji, a już nie daj Panie w efekcie nieskutecznej, na coacha spada całe odium krytyki. Żużlowiec może mieć spadek formy, focha albo problemy osobiste. Trenerowi nie wolno.

Zrazu zastrzegam, że nie uważam opiekunów, czy menadżerów poszczególnych teamów za genialnych i zawsze bezbłędnych. Uchybienia. Mniejsze i wielbłądy zdarzają się zawsze. Są też i tacy pośród szkoleniowej braci, którzy pozwalają wejść sobie na głowę klubowym bossom bądź sponsorom i de facto tracą jakikolwiek wpływ na skład, zestawienie meczowe a nawet zmiany i prowadzenie ekipy w trakcie spotkania. Jeśli, co rzadko, cudze pomysły wypalą – pół biedy. Gorzej jeśli okażą się przewidywalną klęską, bo wtedy odpowiada za nie wyłącznie szkoleniowiec. Żaden lokalny szef nie weźmie na klatę porażki własnej koncepcji, doszukując się setki „obiektywnych” przyczyn, które nie pozwoliły się jej sprawdzić. Na koniec zaś i tak za wszystko odpowiada trener.

A że to niewdzięczna robota, przykładów, nawet ostatni sezon, niesie wiele. Przypomnijcie sobie jak jeszcze niedawno w czambuł potępiano decyzje Stanisława Chomskiego w Gorzowie. Po porażce w Rybniku większość już trenera pożegnała, nie szczędząc krytyki i zapominając, że w tamtym czasie nie jechali Woźniak z Kasprzakiem, cieniem zawodnika był wracający po kontuzji Iversen, Thomsen jeździł w kratkę i nawet Zmarzlik słabo wszedł w sezon. To co miał zrobić Chomski, potrzebując minimum trzech zawodników do biegów nominowanych, gdy na swoim poziomie punktował raptem jeden? Czekał, dawał po trzy szanse i modlił się, by któryś nawet przez pomyłkę, nagle zerwał się choć w jednym wyścigu.

Szczęściem w nieszczęściu Stali było pojawienie się Jacka Holdera w roli gościa. Jego jazda, pospołu z podniesieniem zdobyczy przez Bartka i Andersa, takoż stopniowym odbudowywaniem Iversena i Woźniaka wreszcie dała oczekiwany skutek. A już zespół W Gorącej Wodzie Company gotów był powiesić szkoleniowca na suchej gałęzi i trzymał w zanadrzu przygotowana taczkę. Popełnił Chomski jakieś błędy? Fizycznie ekipa przygotowana była mimo pandemii bez zarzutu, a w motocyklach zawodników coach nie siedzi. Teraz doświadczony trener jest w Stali bogiem, bo zespół awansował do fazy play off, mimo wstydliwej porażki w Rybniku.

Stanisław Chomski. Foto: Stal Gorzów

Głośno było także o Marku Cieślaku. Tenże „zasłynął” wypowiedzią o tym mniej więcej, że zawodzącego Doyle’a nie nauczy jeździć. To i prawda. Skoro jednak nie szło po znakomitym początku, można było zacząć szukać, zamiast powielać tę samą nieskuteczną metodę przygotowania własnego toru i zestawiania składu. Trudno się zatem dziwić, że częstochowski szeryf, Michał Świącik, pomny ubiegłorocznych doświadczeń, niczym deja vu, tym razem postanowił ponownie wziąć sprawy w swoje ręce – dosłownie i w przenośni. Tu jednak nie tylko okazało się, że nic dwa razy się nie zdarza, ale dodatkowo urażoną ambicją uniósł się szkoleniowiec.

Panowie rozstali się w mało dyplomatyczny sposób, najoględniej mówiąc, co chwały ani jednemu ani drugiemu nie przynosi. Telenowela brazylijska z jasnogórskim owalem w tle trwa, dokłada do niej swoje GKSŻ, a to odwieszając, a to ponownie zawieszając licencje, zaś były już coach, gdzie tylko może stara się wbijać szpileczki i szpile byłemu pracodawcy, jednocześnie niezbyt wiarygodnie przekonując, że klub kochał i kochać będzie. To trochę dziwacznie wyraża tę swoją miłość nie uważacie? Inna rzecz, że co dowcipniejsi już skonstatowali, iż gorzowska Stal wjechała do pierwszej czwórki traktorem Świącika – owi prześmiewcy takoż mają słuszność.

Michał Świącik i Marek Cieślak, fot. Kamil Woldański

Ostatnio prym w spekulacjach przejął na powrót Piotr Żyto. Nie żeby się upominał. Psikusa trenerowi Falubazu zrobił nieopatrznie młody Duńczyk Jonas Jeppesen. Tenże, pomijany w zestawieniu macierzystej ekipy na rzecz a to Szweda Lindbaecka, a to Rosjanina Kułakowa, do tego odsunięty jeszcze dalej w kolejkę przez wypożyczonego z Łodzi Tungate’a, wystąpił w meczu Ostrovii. I to jak! Wyjechał w starciu przeciw niepokonanemu i liderującemu Apatorowi dopiero od 10. wyścigu, co już świadczy o braku zaufania nie tylko u Żyty, ale też u trenera Ostrowa, Mariusza Staszewskiego, po czym występując pięciokrotnie z sześciu pozostałych do zakończenia spotkania wyścigów, na mokrym, duńskim torze przywiózł czysty komplet do wypłaty. No i się zaczęło.

W kontekście zadyszki Zielonej Góry i położenia meczu przez gościa Kułakowa większość „fachowców”, w prześmiewczym, szyderczym tonie, jęło naigrywać się ze szkoleniowca. Dobra. Nos być może zawiódł Piotra, tylko który z proroków i wróżów da gwarancje, że z Gorzowem Jeppesen pojechałby więcej niż Kułakow? Zauważcie, że zadyszkę złapał Vaculik, odrobinę słabiej obecnie PePe, ze dwa oczka przeciętnie mniej od młodzieży, do tego pod presją wymiana 3/4 oczek Lindbaecka na soczyste 0 Kułakowa, którego wypożyczenie jeszcze w trakcie spotkania w sondzie na jednym z portali kibice tłumnie chwalili i zrobiło się kuku. Kto winny? Przecież, że Żyto, któremu jeszcze przed chwilą stawiali w Zielonej pomnik. To co on, ślepy, nie widział Duńczyka? To czemu wcześniej mając go w składzie, nie puścił go choćby raz, może dwa, żeby przetestować w boju? Same „błędy”.

Tylko ci wszyscy znakomici „fachowcy” komentują w większości już po fakcie, sztuka zaś polega na przewidywaniu, zaś w akcjach typu „Jeppesen” na nosie, przeczuciu. Trener często kalkuluje wybierając mniejsze zło. A co jeśli wprowadzony zamiast Kułakowa Duńczyk zakończyłby mecz z Audi w dorobku? Również szydzono by z trenera, tym razem jednak podając przeciwstawny „argument”. To ma Kułakowa, Tungate, czy… tu wpisać kolejne nazwisko, do wypożyczenia jako gościa, a on wystawia jakiegoś nieopierzonego Hamleta.

Piotr Żyto. Foto: Łukasz Forysiak, Falubaz Zielona Góra

Nigdy nie było inaczej. Łaska kibica na pstrym koniu jeździ. Oceny wystawiane są zazwyczaj już po dokonaniu się wydarzeń. Jeśli coach wykaże się nosem, geniuszem, to nie stało się nic nadzwyczajnego – taka jego rola. Jeśli się splami, tak obiektywnie, to powinni zauważyć pracodawcy, chyba że z innych przyczyn nie chcą tego widzieć. Gorzej, jeżeli szkoleniowiec zaryzykuje, a plan nie wypali, bądź pominięty, czy odsunięty od drużyny zawodnik, w tym samym czasie odjedzie zawody życia w innym miejscu. No to już katastrofa i powód do samosądów. Kto następny na tapet? Śledź, Ziółkowski, to może sędzia kaman, a my noł Kempiński? Zatem drodzy, bo nie tani, trenerzy, mocnych nerwów!

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI