Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Ciekawie robi się na rynku żużlowego sprzętu. Od najbliższego sezonu żużlowcy mają stosować limitery obrotów silnika, tymczasem jedyna firma produkująca odpowiadające zawodnikom limitery… zbankrutowała.

W założeniu limitery mają wydłużać żywotność jednostek napędowych. Do tej pory silnik mógł osiągnąć na starcie 15 500 obrotów, teraz maksymalnie 13 500. Fachowcy przekonują, że zmianę mogą odczuć ci, którzy startują z dużego gazu, to znaczy do oporu wkręcają go pod taśmą startową. Ci, którzy wkręcają gaz delikatniej, nie powinni dostrzec problemu. Niektórzy zawodnicy natomiast twierdzą, że używają manetki w sposób zróżnicowany – w zależności choćby od stanu nawierzchni.

Problem w tym, że zbankrutowała firma PVL Germany, de facto jedyna taka na rynku produkująca odpowiadające zawodnikom limitery i rekomendowane przez tunerów. Rękę na niej położył syndyk, a ci, którzy złożyli zamówienia, stracili pieniądze. Niektórym… każą wysłać pieniądze raz jeszcze, by uruchomić wysyłkę raz już opłaconej paczki.   

Limitery produkuje też włoska Selettra, mająca siedzibę w Bolonii. Jej wyroby spełniają warunki regulaminowe, jednak nie są lubiane przez zawodników. Bo nie jest tak, że limitery to zupełna nowość, niektórzy stosowali je już wcześniej. Zabronione nie były. Różnica polega na tym, że limiter PVL-owski nie pozwalał przekroczyć 13 500 obrotów, ale na tym poziomie silnik utrzymywał, natomiast Selettra po osiągnięciu tego progu niejako odcinała zapłon. To mogło wywoływać u zawodników konsternację i dyskomfort.

Na dziś cewka z limiterem to towar deficytowy. Z rosnącą ceną. A miało być taniej…