fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Ojciec Tomasza i Jacka Gollobów – Władysław to postać, której nie trzeba przedstawiać nikomu w środowisku. Przez wiele lat prowadził kariery obu synów, ostatnio działał w bydgoskiej Polonii. Rozmawiamy m.in. o bolączkach dyscypliny oraz o tym, czego żałuje. 

Czy po odejściu z Polonii śledzi Pan jeszcze to, co się dzieje w tym sporcie?

Jestem, w jakimś tam sensie, na pewno związany z tym sportem emocjonalnie. Ale w zarządzanie, administrację czy też kreowanie polskiego żużla już się absolutnie nie bawię. Nie mam na to, powiem szczerze, ani czasu, ani też jakiejkolwiek ochoty. 

Wielokrotnie zwracał Pan uwagę na problemy polskiego żużla. Moi rozmówcy ostatnio coraz częściej twierdzą, że dyscyplina ulega destrukcji. Jak ocenia Pan obecną kondycję polskiego speedwaya? Gdzie były popełnione błędy, ewentualnie jak można je jeszcze  naprawić?

Wie pan, to jest bardzo, ale to bardzo rozległy temat. Błędy w polskim żużlu były popełniane na przestrzeni dziesięcioleci. To nie jest absolutnie sprawa minionych ostatnio lat. Uważam, że organizacja funkcjonowania tej dyscypliny idzie w bardzo niewłaściwym kierunku. Osoby, które mówią, że idzie to w nijakim kierunku, mają w zupełności rację. Sposób propagowania dyscypliny w takim układzie, jaki jest w tej chwili realizowany, nie wróży niczego dobrego. Wybrane mecze ekstraligowe napędzają się same, ale żużel to nie ekstraliga wyłącznie. Utrzymywanie i propagowanie dyscypliny tak bardzo niszowej i specjalistycznej jak żużel powinno być robione inaczej. Uzasadnieniem mojej teorii jest fakt, że gwałtownie rosną koszty uprawiania tej dyscypliny i zawęża się krąg zawodników ją uprawiających, a to prawdopodobnie jedno z drugim jest powiązane. Niedobór zawodników powoduje z kolei wzrost ich ceny. 

Jak to można zmienić Pana zdaniem?

Ja nie jestem od tego, aby mówić, co ma się zmienić. To są wyłącznie moje opinie. W moim odczuciu są źle ustawione zasady. Zbyt duże pieniądze płyną do bardzo wąskiego kręgu zawodników, którzy są na tak zwanym topie. Nazwijmy ich górą piramidy. Tym samym, i bądźmy tutaj szczerzy, podstawa piramidy żyje w totalnej nędzy i bez jakichkolwiek perspektyw rozwojowych w przyszłości. Proszę, niech pan weźmie jeszcze jeden czynnik pod uwagę. Żużel nie opiera się o żadną wiodącą gałąź przemysłu. Motocykle są w żużlu bardzo specjalistyczne, moim zdaniem to już raczej bardziej dziwolągi. Żadna duża firma nie przyłoży się do propagowania tej dyscypliny sportu. Główny problem to jednak rosnące bardzo szybko koszty uprawiania tej dyscypliny sportu. 

Jeden z moich ostatnich rozmówców, Mirosław Dudek, stwierdził wręcz, że przy takich kosztach i zarządzaniu jakie jest w tej chwili, niedługo zostanie Grand Prix i kilka zespołów w Ekstralidze…

Tu powstaje pytanie o ideę organizacyjną tej dyscypliny. Weźmy taki przykład ze skoków narciarskich, gdzie też jest kryzys związany z małą liczbą zawodników. Jest czterech czy pięciu, którzy uprawiają tą dyscyplinę na wysokim poziomie i mała baza zawodników po prostu. Różnica jest taka, że szczęśliwie się składa, iż wyposażenie skoczka jest zdecydowanie mniej kosztowne aniżeli żużlowca. Dwie pary nart, buty i dwa skafandry to żadne koszty w porównaniu z tym, co musi mieć żużlowiec. Powinno się aktywizować młodzież i stwarzać tańsze warunki do uprawiania tej dyscypliny. Jeśli nic się nie zmieni, to Ci, choćby jak pan Dudek, prorokujący ewentualny upadek i załamanie koniunktury w polskim żużlu mogą mieć bardzo dużo racji. 

Sporo słychać głosów, że pośrednio winni są ci, którzy zarządzają tą dyscypliną w Polsce. Zarzuca im się brak fachowości, znajomości zasad panujących w biznesie czy po prostu odpowiedniego doświadczenia…

Na pewno te głosy mają sporo racji. Tu jest podobna sytuacja, jak w polskiej piłce nożnej, gdzie działacze myślą, że zarobią na tej dyscyplinie. Trudno mówić czy wszyscy są kompetentni czy nie. Robią to teraz ludzie, którzy chcą i na pewno jakiś taki czy inny interes w tym widzą. To jest kolejne zagadnienie na dobre kilka godzin rozmowy. Rzeszów jest najlepszym przykładem, jak niekiedy robienie biznesu może się nie udać.

Panie Władysławie, kto w sezonie 2019 będzie drużynowym mistrzem Polski?

Tutaj mamy bardzo wąski krąg możliwości. Może być Leszno, może być Zielona Góra. Nie sądzę, aby ta sztuka powiodła się ekipom z Wrocławia czy Gorzowa. To jest wyłącznie przedsezonowe wróżenie z fusów. W sezonie wydarzają się różne rzeczy. Wystarczy, że w jakimś zespole „wysypie” się jeden zawodnik i klub z bardzo prestiżowej pozycji w jednej chwili spada do suteryny. Tutaj nie ma rankingu, który pozwala na typowanie długoterminowe. Cała sytuacja, tak jak wspominałem, może się szybko zmienić niczym w kalejdoskopie. Z dnia na dzień wynik może stanąć na głowie i też wypromować bardzo wysoko klub, który sam nie przypuszcza, że na tej wysokości się znajdzie. 

Indywidualnie kto zdobędzie mistrzostwo świata?

Kolejne pytanie do wróżenia. Jest dwóch, trzech młodych zawodników, którzy wykazują duży entuzjazm i zaangażowanie. Do tego mamy paru starych wyjadaczy, którzy chcieliby ten tytuł przytulić na koniec swojej żużlowej kariery. Personalnie nie będę nikogo wymieniał, ponieważ jeśli powiem o kimś negatywnie, będę źle widziany, a z wybijających się zawodników nie widzę obecnie nikogo, kto jest w stanie trzymać równy wynik przez cały sezon w Grand Prix. Powtarzam – są młodzi, nieobliczalni i starzy, którzy kalkulują. Musimy poczekać co najmniej do połowy sezonu i wtedy będzie można już powiedzieć coś bardziej konkretnego. Inna kwestia to przygotowanie sprzętowe i dyspozycja psychofizyczna. Sprzęt jest reglamentowany w tym sensie, że młodych zawodników nie zawsze stać na usługi tych najlepszych. Dlatego nierzadko talent i wola walki są limitowane przez sprzęt, jakim ten uzdolniony zawodnik dysponuje. To z kolei kolejny temat na długą dyskusję.

Może jakimś sposobem na wyrównanie szans winno być wprowadzenie jednolitego sprzętu…

Oczywiście, że powinno być choćby tak, jak jest w Formule 1. Powinno się chociaż odgórnie ustalić kryteria przygotowania sprzętu, które byłyby ściśle przestrzegane. Wtedy przecież byłoby łatwiej o rywalizację szerszej grupy, a tak mamy pięciu, sześciu zawodników z największym zapleczem sponsorskim, których stać na wiele i z urzędu pretendują do tytułu. Na tym ta zabawa się kończy. Reszta po prostu statystuje. Tu nie wydarzy się sytuacja, że z dołu nagle pojawi się ktoś nieznany w czołówce. Tak choćby było z Tomkiem w 1989 w Lesznie, kiedy aspirował do tytułu mistrza Polski. Skończyło się na pozycji drugiego wicemistrza. To się jednak nie powtórzy. Tomek był wyjątkiem, który w młodym wieku zaangażował się wręcz po czubek swojego nosa w to, co robił, a dodatkowo natura obdarzyła go nietuzinkowym talentem. 

Władysław Gollob z żoną i synem Tomaszem

Patrząc z perspektywy czasu na lata spędzone z synami w żużlu – czegoś Pan żałuje?

Wie pan, bez sensu są i będą żale. W życiu jest niestety tak, że niewiele da się naprawić albo powrócić do sytuacji, które uciekły, albo których się nie wykorzystało. Powiem panu, czego – patrząc do tyłu – żałuję w życiu teamu Gollobów, jak to nas nazywano. Mianowicie pierwsza rzecz to upadek Tomka we Wrocławiu, gdzie doznał kontuzji palca. Pozornie niewielka rzecz wykluczyła Tomka z możliwości skutecznej jazdy w Grand Prix w Vojens. To było w sytuacji, kiedy był stuprocentowym faworytem do tytułu mistrza świata. Bardzo, ale to bardzo tego żałuję. Druga kwestia to kontuzja barku odniesiona w wypadku samochodowym. Bezsensowna podróż Tomka po jakiś tam sprzęt do Zierka. Ten zawodnik powinien leżeć w łóżku, a nie gdzieś nad ranem jeździć. Wypadek przekreślił absolutnie szansę na walkę o drugi ewentualnie tytuł. Trzecia rzecz to kontuzje Jacka. Szczególnie ta bezsensowna, ciężka kontuzja Jacka na torze w Gdańsku w 1989 roku. Połamana ręka, noga. Ta kontuzja mocno skomplikowała Jackowi dobrze zapowiadającą się karierę. Dochodzenie do siebie i lizanie ran zajęło Jackowi dwa lata, a to dużo. Pomimo tego w swojej karierze zdobył na własny rachunek, bez pomocy słynnego brata, dwa razy mistrzostwo Polski i dwa razy Złoty Kaski, nie wspominając o tytule wicemistrza świata par w Brockstedt. Były też lata, kiedy Jacek dominował swoimi występami w polskiej lidze. Podsumowując, ta kontuzja przekreśliła mu możliwość dynamicznego rozwoju kariery. Do tego dołóżmy kontuzję kręgosłupa Jacka w Marmande oraz w Szwecji i mamy obraz sytuacji Jacka. To są trzy rzeczy, których mi żal, patrząc na to, co było przed laty. 

Zakończę trochę zaczepnie. Egon Müller twierdzi, że gdyby team Gollobów był bardziej otwarty na innych mechaników czy tunerów, tytułów byłoby więcej na koncie Tomka. Jednocześnie Tomka uważa za jeden z największych talentów w historii żużla. Nie za często polegaliście tylko na sobie?

To jest temat na pracę doktorską – jak wyglądały nasze stosunki sprzętowe, jeśli chodzi o team oraz tunerów czy mechaników. Powiem tylko, że byliśmy w pewnym momencie celowo dyskryminowani w sensie dostępu do sprzętu. Zachód miał zupełnie inny sprzęt, który nie miał prawa wówczas dotrzeć do Polski. Tak jak mówię panu, to kolejny temat rzeka. Miło mi, że
Müller dobrze mówi o Tomku, ale te uwagi Müller to niech zostawi lepiej dla siebie i ewentualnie niech wspomaga swoich zawodników w sposób bardziej skuteczny, aniżeli robił to kiedyś w stosunku do teamu Gollobów.

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA