Władysław Gollob z synami: Tomaszem i Jackiem
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Rocznik 1937. Jako dziecko przeżył traumę powstania warszawskiego. W latach 50. znalazł się na Wybrzeżu i tam poznał smak motocykli. Tych ulicznych, rajdowych i żużlowych. Jako członek Ligi Przyjaciół Żołnierza w 1956 roku odbywał pierwsze jazdy na torze Stoczni Północnej. Potem upomniało się o niego wojsko. Najpierw w lotniczym Dęblinie, a następnie w 6. Dywizji Powietrzno-Desantowej Kraków spełnił, jak się wówczas powiadało, patriotyczny obowiązek. Przeniósł się do Bydgoszczy.

Został mistrzem okręgu w rajdach. Założył rodzinę i nawiązał współpracę z żużlową Polonią. Jako mechanik. Jeszcze w latach 70. pracował w warsztacie Unii Leszno, a także opiekował się motocyklami ówczesnej gwiazdy Trzech Koron – Andersa Michanka. Kiedy synowie podrośli, przez motocross, trafili do żużla. Ojciec zaopiekował się karierami chłopaków tak, że jeden z nich został mistrzem świata, a drugi m.in. dwukrotnym indywidualnym mistrzem Polski. Któż ma za sobą tyle barwnych przeżyć i spektakularnych dokonań? Władysław Gollob – człowiek instytucja. Pan Władysław zgodził się porozmawiać o przyszłości speedwaya, ze szczególnym uwzględnieniem jakości szkolenia. Czy ma pomysł na złoty środek, który uleczy wszelkie choroby drążące współczesny żużel?

***

Pańskie doświadczenia z motocyklami sięgają jeszcze lat 50. – kawał czasu…

No tak. Malinowski, Kupczyński, Połukard, Antek Woryna, to moi koledzy. Ja wtedy jeździłem wyścigi, a oni żużel. Już wtedy obserwowałem ten sport, niezależnie od tego, że sam kiedyś też coś próbowałem, ale zupełnie mi to nie odpowiadało. Myślę, że współcześnie istota problemu polega na tym, że młodych ludzi nie uczy się jeździć na motocyklu, tylko od razu sadza się na wyczynowy sprzęt. Innymi słowy specjalistyczny motocykl, nad którym kompletnie nie panują. W wyjątkowej sytuacji są synowie byłych zawodników. Oni od dziecka mają kontakt z różnymi motocyklami, są więc bardziej oswojeni z jazdą i znacznie bardziej życzliwie, w początkowej fazie, prowadzeni.

Przyzna Pan jednak, że dziś 12-, 13-latkowie zaczynają od słabszego sprzętu. Są 125 i 250-ki…

Ja tego jakoś nie akceptuję. Przeżyłem kilka takich „uniwersytetów” młodzieżowych. Według mnie nic z tego nie wynika. Ci sami chłopcy gdyby byli szkoleni nie na mini żużlu tylko uniwersalnie, w szeroko rozumianym sporcie motocyklowym i w takim wieku, żeby nie urazić, bardziej rozumnym, czy bardziej świadomym tego co się robi, to pewnie osiągali by to samo, albo nawet więcej. Mówię przy tym o wąskiej grupie, dlatego że na stu, którzy na stadion są gnani sławą innych, pieniędzmi, fanaberią rodziców, czy jakimiś własnymi ambicjami, na stu takich zostaje trzech, najwyżej pięciu. Uważam jednak, że to naturalny odsiew i nic się tu specjalnie zmodernizować nie da.

Mini żużel stał się obecnie bardziej popularny. Pewnie jakieś efekty to może dawać. Akceptuję, że z tego grona wyszedł Hampel, Drabik, teraz Cierniak, ale przekonania co do metody nie mam. W wielu innych przypadkach nic z tego nie wyszło. Choćby Baron, absolwent toruńskiego uniwersytetu mini żużlowego. Nigdy nie został liczącym się zawodnikiem. Był promowany przez Nieścieruka, ale to nie wynikało z poziomu sportowego, tylko z innych czynników. Nie jestem zwolennikiem tezy, że w jakiś cudowny sposób możemy wyprodukować 50-ciu zdolnych zawodników. To niemożliwe. W czym więc mogę Panu pomóc?

Choćby w tym, żeby tę tezę obalić. Były czasy, że na ogłoszenie o naborze zgłaszało się stu kandydatów. Dziś przychodzi trzech, najwyżej pięciu, z mamą za rączkę i zrób człowieku z tego żużlowca, a potrzeby klubów ogromne…

Tylko pan mówi o latach 60. i 70-tych. Potem to się już skończyło. Współcześnie młodzież, w ogóle społeczeństwa, bardziej są zainteresowane konsumpcją. Nawet dziś przeczytałem bardzo dobry artykuł na ten temat w Polityce. O tych zmianach, prowadzących w każdej formie, jedynie do rozbicia porządku państwowego. Kłopot w tym, że reprezentanci tych wszystkich modnych teorii potrafią tylko niszczyć. Nie ma tu żadnego pomysłu co dalej, programu na przyszłość. I to nie dotyczy tylko Polski. To co się dzieje, nie sprzyja rozwojowi dyscyplin sportowych, gdzie trzeba zainwestować mnóstwo pracy, systematyczności, przez dłuższy okres czasu i bez gwarancji powodzenia. Teraz liczy się wygodna egzystencja, konsumpcja na najwyższym poziomie.

Jak śpiewał Aznavour „buty na raz, garnitur na raz”. Postawy roszczeniowe są zmaksymalizowane. Wobec tego nie ma mowy, żeby taki leniwy, niechętny uczeń, cokolwiek osiągnął. Wyjątki się zdarzają, ale to są super rzadkie przypadki. Dlaczego wcześniej przychodziło pół miasta? Głównie dlatego, że była ogólnokrajowa bieda, a sport dawał możliwość awansu. O trampolinie do wyjazdu dalej, na zachód, ta dzieciarnia wtedy nie myślała. Nawet dorośli ludzie niewiele o tym myśleli. Paszporty dostawało się lub nie, z łaski, z Komendy Milicji. W ciągu tygodnia od powrotu należało je zwrócić z opisem pobytu, tego co robiliśmy przebywając zagranicą. Ale rzeczywiście, w dalszej perspektywie, jak się patrzyło na naszych reprezentantów w różnych dyscyplinach sportowych, no to przez sport można było najłatwiej wyjechać zagranicę.

To była wtedy taka kompletnie niedostępna ziemia obiecana. Z dwóch przynajmniej powodów. Politycznie i ekonomicznie. Politycznie to jasne i oczywiste. Ekonomicznie zaś… Wie pan, za to co myśmy wtedy zarabiali w Polsce, można się było znaleźć na dworcu w Paryżu i pytanie – co dalej? Ludzi nie było stać. Wracając jednak do wątku. Kiedyś ten nabór wypełniał sito, na którym mogły zostać perły. Kosek, Koselski, Gluecklich – co to byli za ludzie? Henio Gluecklich był juniorem, którego Polonia wymieniła za używanego JAP-a po Sucheckim. Za tą wartość ROW przekazał zawodnika do Polonii Bydgoszcz. A Heniu był bardzo pracowity, ambitny. I ta ciężka praca sprawiła, że wybił się na poziom…, chyba niewiele ryzykuję mówiąc, że w latach 80-tych był światowej klasy zawodnikiem.

Podobnie było z wieloma innymi, ale to ciągle w Polsce, w naszym żużlu była grupa stu, może 120-tu zawodników reprezentujących ligowy poziom. Przyznam się, że ja nie widzę recepty na dzisiaj, żeby jakoś nieba przychylić dużej grupie młodzieży i z tego żeby wyrosła duża grupa zawodników. Owszem mamy zapotrzebowanie na juniorów, ale juniorów wysoko kwalifikowanych. I w całej Polsce potrzeba przynajmniej 24. Weźmy teraz takiego Stalkowskiego. Po pięciu latach zaczyna coś pokazywać i zdobywać punkty. Tylko to już za późno. Jego zdobycze trzeba podzielić przez trzy żeby uzyskać poziom seniorski. Jak go pan ustawi w rywalizacji z seniorami, to niewiele z tego będzie. W tym roku kończy wiek juniorski.

Na zachodzie takie perełki także nie trafiają się częściej niż u nas, ale oni potrafią, wydaje mi się, w większej liczbie przetrwać…

Tam są uwarunkowania, ale nie materialne. W 1994 roku pojechaliśmy prywatnie do Australii. Wtedy Jacek i Tomek byli już na poziomie mistrzostw par Australii, a Ryan Sullivan stawiał pierwsze kroki. Samochód do wożenia motocykli użyczył nam wtedy opiekun Sullivana, bo sam zawodnik był sierotą. Rzecz działa się w okolicach Adelajdy. Opiekun Ryana to nie był jakiś milioner. Prowadził serwis samochodowy, a dla nas miał dużo życzliwości. I on twierdził, że australijska młodzież, która garnęła się do żużla, robiła to z pełnym przekonaniem, traktując sport, jako najkrótszą drogę do wyjścia na szeroki świat. Ci chłopcy nie pochodzili zwykle z bogatych domów. Proszę zwrócić uwagę. Większość Australijczyków jeździ bardzo ambitnie. Podobnie Duńczycy. Oni te mniejsze motocykle traktują jako zabawę, ale kiedy otwiera się furtka i otrzymują szansę, bezwzględnie i konsekwentnie realizują ten swój życiowy wybór, który potem kończy się w Polsce.

Podczas pobytu na Antypodach pojawił się taki niepozorny chłopak Jason Lyons. I ten Australijski lew powiedział mi wtedy, że jego życiowym marzeniem jest wyrwać się do Polski, bo tylko w Polsce może rozwijać swoją żużlową pasję na najwyższym poziomie. Ta determinacja dotyczy chyba wszystkich zawodników z tej strefy, umownie nazwijmy, zachodniej. Oni się nie bawią. Oni kiedy tylko wyczują szansę, oddają się jej wykorzystaniu bez reszty. Rosjanie to samo. Co i rusz pojawia się młodzian na dorobku, walczący o swoje marzenia. A do tego plejada ukształtowanych gwiazd. Oni wszyscy starają się do maksimum wykorzystać szansę jazdy w Polsce i są zdeterminowani. Nie rozumiem dlaczego nasi juniorzy tego nie robią, jednak pewnym wytłumaczeniem jest organizacja ligi.

Chętniej kupuje się obcokrajowca, bo panuje przekonanie, że on spełni oczekiwania, a z Polakami bywa różnie. Ja już około 20 lat obserwuję karierę Tomka Gapińskiego, który zaczynał w Pile. On był bardzo zaangażowany i bardzo mu zależało, ale zdołał dojść dojść do poziomu ligowego średniaka, którego pewnie już nie poprawi. Kończąc zaś powiem panu, że i nie jest to anegdota, kiedy motocyklami Tomka i Jacka zajął się Hans Zierk, bowiem potrafił przygotować sprzęt na długi tor, a oni jeździli na długim torze, Tomek wtedy był chyba nawet trzeci w mistrzostwach Europy. I tenże Zierk, kiedyś przy kolacji stwierdził, że my Słowianie możemy pobawić się w żużel, ale do sukcesów nie mamy mentalności. Jego zdaniem znacznie więcej predyspozycji mieli Skandynawowie i Brytyjczycy. Konsekwencja, nie uleganie emocjom, zimna kalkulacja, powściągliwość. To cechy niezbędne do sukcesu, a zdaniem Zierka obce Słowianom.

Coś w tym jest. U nas szable w dłoń i do przodu…

Ta brawura wynika chyba po trosze z niewykwalifikowania. Kiedyś mówiło się o magii angielskich torów. Niby tylko jeżdżąc tam można było coś osiągnąć na arenach światowych. Teraz młodzi zawodnicy to bardziej piloci. Pilot to taki facet, który wsiada do gotowego. Od ekipy technicznej ma informacje w jakim stanie jest samolot, jakie są warunki pogodowe i ma lecieć. Na wieże zgłasza gotowość do startu i to to jest jego cała wiedza o samolocie, który pilotuje. Cała „sztuka” sprowadza się do poszukiwania tunerów. Zawodnicy generalnie nie brudzą sobie rąk. On tylko za pośrednictwem mechanika, wyciąga silnik i odwozi do serwisu. Zrobiło się z tego niby zawodowstwo, ale idące w złym kierunku.

Jeśli porównać tę postawę z Ermolenko, Nielsenem, czy znanym mi osobiście sprzed lat Michankiem, to wiele współczesnym zawodnikom brakuje, Szczególnie podstawowej wiedzy. No i charakter. Michanek w latach osiemdziesiątych startował w Chorzowie ze złamaną nogą, a tydzień później w Mariańskich Łaźniach zdobył tytuł mistrza świata na długim torze. To była ta determinacja. Ta postawa stała się potem mottem do dochodzenia do pełnej sprawności po kontuzjach przez Tomka i Jacka. Może nie było to najszczęśliwsze rozwiązanie, ale tak hartowała się stal.

Po katastrofie Tomka w Vojens, długo był nieprzytomny, trudna sytuacja. Rzecz działa się w sobotę, a w niedzielę mieliśmy bardzo ciężki mecz z Unią Leszno w Bydgoszczy, którego stawką było utrzymanie w lidze. Brak Tomka w tym spotkaniu praktycznie skazywał Polonię na spadek. Miałem wtedy do opanowania całą akcję, której celem było wyłączenie Tomka z tego decydującego meczu. Grono działaczy proponowało helikopter do Kopenhagi. Stwierdziłem krótko: – panowie, mamy ze sobą dwóch lekarzy, wracamy samochodem do Bydgoszczy. Tomek odzyskał przytomność dopiero na granicy polsko-niemieckiej. Zupełnie nie był świadomy co się stało. I następnego dnia zdobył 9 punktów w czterech startach. W ten sposób dał innym przykład, jak należy walczyć o wynik, z jaką determinacją. Niekoniecznie było to szczęśliwe rozwiązanie w sensie jego bezpieczeństwa, ale było takim drogowskazem, że żużel jest dla zawodników twardych. Tego aktualnie brakuje młodym.

Jak to się poskłada: nie ma chętnych, ogromne wymagania, kluby nie są zainteresowane szkoleniem, to jak się do tego ustosunkować? Niech pan zrobi z tego materiał do dyskusji, jak podnieść żużel na wyższy poziom. Ja recepty nie jestem w stanie wypisać. Patrząc na 60 lat mojego bycia blisko sportu żużlowego, widzę to zupełnie beznadziejnie. To tak niszowa dyscyplina i bez szans na rozwój. Raptem mamy w Polsce 200 zawodników, z czego połowa zagranicznych. No i jeszcze jeden powód do zmartwienia. Śledziłem relacje telewizyjne i na żadnym stadionie trybuny nie były wypełnione w połowie…

Dziękuję serdecznie za rozmowę.

Rozmawiał PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI

7 komentarzy on Władysław Gollob: Jak podnieść żużel na wyższy poziom? Ja recepty nie wypiszę
    Bez szowinizmu
    18 Aug 2020
     10:34pm

    A propos ostatniego zdania, to należałoby wspomnieć Papie o ograniczeniach wynikających z pandemii.

    czewa94
    18 Aug 2020
     11:55pm

    Ja jednak bym tak nie dramatyzował. Oczywiście żużel jest niszowy i nigdy nie będziemy mieli tylu zawodników ilu gra w kopaną. Jednak, gdy kluby będą serio zajmować się szkoleniem na wysokim poziomie, zawsze co jakiś czas paru sensownych zawodników powinno wychodzić w świat. Moim zdaniem trzeba tylko skończyć z odgórnymi nakazami produkowania juniorów, bo to przynosi więcej szkód, szczególnie tym chłopakom. Niech kluby zajmują się szkoleniem po swojemu, obojętnie, czy na minitorze, czy na 250. Ważne, żeby to robiły. Mistrzów świata nie da się wyprodukować, to dużo bardziej złożony problem i raczej sprawa indywidualna, niż takich, czy innych przepisów dotyczących szkolenia.

    Ja
    19 Aug 2020
     10:58am

    Można Pana Władysława lubić lub nie ale zawsze z wielką przyjemnością czytam z Nim wywiady. Super. Bardzo dziękuję za wywiad i życzę wszystkiego co najlepsze. Panie Przemku dobra robota. Więcej takich rozmówców.

Skomentuj

7 komentarzy on Władysław Gollob: Jak podnieść żużel na wyższy poziom? Ja recepty nie wypiszę
    Bez szowinizmu
    18 Aug 2020
     10:34pm

    A propos ostatniego zdania, to należałoby wspomnieć Papie o ograniczeniach wynikających z pandemii.

    czewa94
    18 Aug 2020
     11:55pm

    Ja jednak bym tak nie dramatyzował. Oczywiście żużel jest niszowy i nigdy nie będziemy mieli tylu zawodników ilu gra w kopaną. Jednak, gdy kluby będą serio zajmować się szkoleniem na wysokim poziomie, zawsze co jakiś czas paru sensownych zawodników powinno wychodzić w świat. Moim zdaniem trzeba tylko skończyć z odgórnymi nakazami produkowania juniorów, bo to przynosi więcej szkód, szczególnie tym chłopakom. Niech kluby zajmują się szkoleniem po swojemu, obojętnie, czy na minitorze, czy na 250. Ważne, żeby to robiły. Mistrzów świata nie da się wyprodukować, to dużo bardziej złożony problem i raczej sprawa indywidualna, niż takich, czy innych przepisów dotyczących szkolenia.

    Ja
    19 Aug 2020
     10:58am

    Można Pana Władysława lubić lub nie ale zawsze z wielką przyjemnością czytam z Nim wywiady. Super. Bardzo dziękuję za wywiad i życzę wszystkiego co najlepsze. Panie Przemku dobra robota. Więcej takich rozmówców.

Skomentuj