Fot: FB Rafała Wilka
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

To historia człowieka, który swoje urodziny celebruje dwa razy w roku. Jedne z racji przyjścia na świat – co nikogo nie dziwi. Te drugie natomiast są niezwykłe – obchodzone od 3 maja 2006 roku. Wtedy zatrzymał się czas, ale tylko na chwilę. Rafał Wilk wziął los w swoje ręce – dosłownie i w przenośni. Zapraszamy Was w podróż pełną pozytywnych doznań, empatii i radości.

Pasją do żużla zaraził go ojciec Jan Wilk, który próbował swoich sił na tym polu, ale bez większych sukcesów. W pamięci kibiców zapadł jednak jako zawodnik niezwykle waleczny i ambitny. Nie było dla niego straconych pozycji. Tę niezwykłą wolę walki przekazał w genach również Rafałowi.

– Ojciec był dla mnie wzorem, moim pierwszym trenerem i obok mamy najważniejszą osobą w moim życiu – wspomina Rafał w programie Przemysława Sierakowskiego. Naturalną koleją rzeczy było to, że w ślady ojca pójdzie syn. Licencję uzyskał w 1991 r. w barwach Stali Rzeszów. Powiedzmy sobie szczerze, że wielkiej kariery jednak nie zrobił. Dwa złote medale w MDMP oraz jeden srebrny to największe sukcesy, jakie osiągnął.

Madsen, Charczenko, Vaculik i Wilk

Jego kariera została nagle przerwana przez wypadek, jakiemu uległ 3 maja 2006 roku. Dramat wydarzył się w ósmym biegu spotkania pomiędzy KSŻ-em Krosno a GTŻ-em Grudziądz. Pod taśmą stanęli Leon Madsen i Aleksiej Charczenko oraz Martin Vaculik i Rafał Wilk. Wyścig układał się remisowo i wydawało się, że zakończy się bez historii. Na ostatnim wirażu, kilkadziesiąt metrów przed linią mety, Rafał wpadł w koleinę, zahaczył o bandę i upadł. Młody kolega z pary Wilka, Słowak Martin Vaculik nie zdołał zmienić swoje toru jazdy i przejechał mu motorem po plecach. Rafał nie stracił przytomności i miał świadomość tego, co się dzieje.

– Utrzymujemy z Martinem kontakt w miarę naszych możliwości. Jak spotkamy się na jakichś zawodach, to oczywiście że rozmawiamy ze sobą. Nie mam do niego pretensji czy żalu za tamten wypadek. Takie jest życie i trzeba je zaakceptować – mówi o tamtym feralnym dniu rzeszowianin.

Ja tu jeszcze, kurwa, wrócę

Doskonale pamięta pierwsze słowa jakie wypowiedział, gdy dowiedział się, że nie będzie mógł chodzić. – Ja tu jeszcze, kurwa, wrócę. Na wózku, o kulach, ale wrócę! – grzmiał zaraz po wypadku. Nie załamał się, chociaż początki nie należały do łatwych.

Proszę sobie wyobrazić sytuację: pełnosprawny, młody człowiek, bardzo aktywny na co dzień nagle ma to w jednej chwili odebrane przez los. Marzenia, wysiłek, wyrzeczenia – wydaje się, że wszystko na nic! Kto by się podniósł? Ilu zaszywa się w domu bez kontaktu z otoczeniem, choruje na depresję i nie potrafi przyjąć do wiadomości, że od teraz jest osobą niepełnosprawną? Że od teraz będzie inne życie, którego kompletnie nie zna. Brak wiedzy rodzi niepewność, strach i doprowadza do obłędu.

Ale historia Rafała jest inna. On się nie poddał. Zrobił najważniejszą rzecz, jaką może zrobić osoba dostające „nowe życie”. On je zaakceptował! Nauczył się go. Nauczył się funkcjonować mimo ograniczeń fizycznych.

Ograniczenia są tylko w głowie – takie motto przyświeca Rafałowi Wilkowi. Fot: FB Rafała Wilka

Odszedł od żony, by nie być ciężarem

– Musiałem przewartościować swoje życie. Na początku podchodziłem do tego w zupełnie inny sposób, bo co z tego, że miałem ręce jak nie miałem nóg! Teraz doceniam fakt, że mam ręce. Przesiadłem się po prostu w inny sposób na rower, który kochałem od zawsze – tak wspomina początki nowego życia 44-latek. Pomogło bardzo najbliższe otoczenie. Ma trójkę dzieci – wszystkie zaraził miłością do sportu. W pewnym momencie Rafał podjął bardzo trudną decyzję. Postanowił, że nie będzie ciężarem dla swojej żony i… odszedł. Tak to sobie ułożył w głowie. – Wtedy tak to postrzegałem i taką podjąłem decyzję. Dzisiaj być może zachowałbym się inaczej, ale na tamten czas uznałem, że to właściwa droga – tak podsumował swój wybór.

Po trzech latach od wypadku pożyczył rower z napędem ręcznym przeznaczony dla osób niepełnosprawnych ze schorzeniem narządu ruchu. Pierwsza jazda zakończyła się upadkiem. Zdarł sobie mocno skórę. Mimo bólu nie zraził się, tylko pokonywał coraz dłuższe dystanse. Wiedział, że odkrył nową sportową pasję i chce temu poświęcić się bez reszty. Kiedyś rower traktował jako relaks, a teraz zdominował praktycznie całe jego życie. Z reżimu treningowego nie wypadł nigdy. Sport ma przecież we krwi. Zdrowo się odżywia, trenuje i dba o kondycję. Profesjonalny handbike dostał od Leszka Bacia, prezesa Bać-Polu, właściciela spółki Spar Polska. Kosztował około 15 tys. złotych. Dzięki profesjonalnemu wózkowi mógł zacząć bardzo realnie myśleć o występach na arenach sportowych. Stopniowo zaczęły przychodzić sukcesy. Dużo większe niż te żużlowe.

Chorąży z Rio

Obecnie to trzykrotny mistrz paraolimpijski, mistrz świata, zdobywca Pucharów Świata i Europy w kolarstwie szosowym na handbike’u. Był chorążym polskiej reprezentacji podczas ceremonii otwarcia XV Letnich Igrzysk Paraolimpijskich w Rio de Janeiro w 2016 roku. Finansowo wspiera go Marma Polskie Folie – firma Marty Półtorak, u której zatrudniony jest także były żużlowiec Piotr Winiarz. Ten zawodnik w 2003 uległ wypadkowi na Węgrzech, po którym nie powrócił do uprawiania żużla. W rzeszowskiej Stali przez wiele lat pełnił funkcję kapitana drużyny. Był duszą towarzystwa, dowcipny, z ogromnym poczuciem humoru. Wypadek bardzo odmienił, ale nie Rafała.

Sport to niejedyna działalność Rafała Wilka. Wykazuje aktywność także na innych polach. Jest ambasadorem ogólnopolskiej akcji społecznej Pomoc Mierzona Kilometrami. Akcja ma na celu zarazić innych ludzi pasją do aktywności, pomagania dzieciom przy wykorzystywaniu nowych technologii. Nasz utytułowany paraolimpijczyk nie jest roszczeniowy. Nie wykorzystuje swojej niepełnosprawności dla osiągania korzyści. Wykorzystuje swoją niepełnosprawność do pomocy innym, bo jak sam twierdzi: – Inni są w większej potrzebie niż ja. Radzę sobie w życiu, uczestniczę w wielu projektach i jeśli mogę pomóc innym, to dlaczego, nie?

Mimo niepełnosprawności Rafał nie stracił pogody ducha. Emanuje radością i uśmiechem. Fot: FB Rafała Wilka

Wdzięczny za każdy dzień

Na żużlowe tory zagląda rzadko. Zmienił swoje priorytety w życiu. Odnalazł jego sens.

Rafał emanuje uśmiechem oraz radością. W jego głosie nie słychać bólu czy żalu. Nie ma do nikogo o nic pretensji. Jest człowiekiem spełnionym i, jak sam twierdzi, bardziej szczęśliwym niż przed wypadkiem. Jest tak bardzo zapracowany, że nie ma czasu utrzymywać częstych kontaktów z kolegami z toru. Swoją przyszłość wiąże, oczywiście, ze sportem. Chce nadal jeździć na handbike’u. Planuje występ na przyszłorocznych igrzyskach w Tokio. Nie myśli o tym, co będzie z nim za kilka lat. Jest wdzięczny losowi za każdy dzień. Jest bardzo pozytywnie usposobiony do życia. Chce je wykorzystać do maksimum, bo wie, że ma tylko jedno. Przepraszam – dwa…

ŁUKASZ BRUNACKI