Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Niski nawet jak na żużlowca. Przed taśmą zawsze schodził z motoru, żeby wyrobić sobie odpowiednią do startu koleinę. Na torze niezwykle ambitny, a czasami wręcz zadziorny. W późniejszym etapie kariery nazywany „Małym Wojownikiem” lub „Małym Rycerzem”. Początki nie były jednak usłane różami. To talentowi do pracy zawdzięcza wszystkie sukcesy. Nikt jednak nie mógł przewidzieć, że Wiesław Jaguś zostanie liderem Apatora Toruń i ikoną toruńskiego żużla.  

Karierę rozpoczynał na samym początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy polski żużel po latach spędzonych za żelazną kurtyną powoli wychodził z głębokiego cienia. Pojawiali się bogaci sponsorzy, polscy zawodnicy dysponowali coraz lepszym sprzętem i kolorowymi kombinezonami. Żużel zaczął przykuwać uwagę. Stawał się barwnym cyrkiem z zagranicznymi gwiazdami i marzeniami o potędze. Nie inaczej było w Toruniu. Apator miał wielkie aspiracje. W 1991 roku klub zakontraktował indywidualnego mistrza świata, Pera Jonssona. Kwitła koniunktura na żużel, a cała dyscyplina dawała młodym chłopcom szansę na błyskotliwą karierę.

Tyle tylko, że Wiesław Jaguś wcale nie był kandydatem na bohatera i bożyszcze tłumów. Raczej cichy, skromny, pracowity. I przede wszystkim nie zaliczył cudownego, wyśnionego debiutu. Pierwszy ligowy start przypadł przed własną publicznością w pojedynku z Motorem Lublin 20 kwietnia 1992 roku. Siedemnastoletni wówczas Jaguś po raz pierwszy pojawił się na torze w trzecim biegu zawodów. Jego partner z pary Mirosław Kowalik dotyka taśmy i zostaje wykluczony. Konieczna jest powtórka. Lublinianie Marek Kępa i Robert Birski obejmują prowadzenie, a debiutant powoli, jakby w zwolnionym tempie rzuca się w pogoń. Walczy do ostatnich metrów biegu. Przegrywa, ale swoją ambicją wzbudza uznanie kibiców. Przy okazji zdobywa swój pierwszy ligowy punkt, notabene jedyny w tym meczu. Później sporadycznie pojawia się w ligowym zestawieniu Apatora. Jest w dalekim tle bardzo utalentowanego i hołubionego w Toruniu, Tomasza Bajerskiego. Są jeszcze inni młodzi, choćby Tomasz Świątkiewicz i Waldemar Walczak. Oni również mają wyższe notowania. Jaguś jednak wytrwale trenuje. Mimo tego, że wcale nie jest najlepszy, to kibice bardzo go polubili. Za waleczność, skromność i pracowitość. Spokojnie czeka na swoje szanse i powoli przebija się w hierarchii toruńskiego i krajowego żużla. W 1996 roku wygrywa Srebrny Kask i startuje w finale indywidualnych mistrzostw świata juniorów. Kończąc wiek juniora ma już pewne miejsce w składzie Apatora.         

Żużel jest jednak sportem, w którym wszystko dzieje się w ułamku sekundy. Czasami otwiera się szansa przed spektakularnym sukcesem, a innym razem pech brutalnie strąca na ziemię i plany stają się już tylko wspomnieniem. Koszmarny wypadek w Częstochowie w 1997 roku podczas rundy kwalifikacyjnej indywidualnych mistrzostw świata przyniósł ból, cierpienie i miesiące spędzone w szpitalnym łóżku. Potem okres żmudnej rehabilitacji i w końcu powrót na tor. I znowu nie było łatwo. Walka z rywalami, strachem i obawą przed kolejną kontuzją. Maksymalnie zadziorny Jaguś staje się bardziej wyważony i ostrożny.  Pierwsze mecze w sezonie 1998 rozczarowują. Wychowanek Apatora wraca jednak do źródeł, czyli praca, praca i jeszcze raz praca. Przełamanie przychodzi po półmetku sezonu i to w najmniej spodziewanym momencie. Z finału indywidualnych mistrzostw Polski w Bydgoszczy Jaguś wraca z brązowym medalem.

Z czasem „Mały Wojownik” staje się coraz ważniejszym punktem ligowej drużyny. A już bez wątpienia ulubieńcem publiczności. Zespół opuszczali kolejni wychowankowie: Robert Sawina, Tomasz Bajerski, Jacek Krzyżaniak i później Mirosław Kowalik. On trwał na posterunku. Przez całą karierę pozostał wierny toruńskim barwom. Ligowe złota wywalczone w 2001 i 2008 roku są w dużej mierze jego zasługą.

Toruńscy kibice chcieli mieć w szeregach swojej drużyny kogoś na wzór Mariana Rosego i Wojciecha Żabiałowicza. Kogoś, kto będzie pewnym punktem drużyny. Przebije się do krajowej czołówki i w końcu do reprezentacji kraju. Czy Jaguś był kimś na miarę swoich wspaniałych poprzedników? Rzecz do dyskusji. Ale tak po prawdzie nie da się tego skutecznie porównać. Inne czasy. Inny żużel. Jaguś na pewno miewał huśtawki formy i nastrojów. Czasami zachwycał. Bojowo nastawiony, na piekielnie szybkim motorze mijał rywali niczym tyczki slalomowe. Ale nie brakowało też kryzysów formy. Jak choćby ten z 2003 roku, kiedy Apator dysponował drużyną marzeń z wielkimi mistrzami, Tony Rickardssonem i Jasonem Crumpem na czele. Jaguś nie odnalazł się w tym doborowym towarzystwie. Zawiódł w najważniejszych momentach i również jego punktów zabrakło do zdobycia drużynowego mistrzostwa Polski. Wywalczone srebro przyjęto w Toruniu jako porażkę.

Kiedy jednak wielkie gwiazdy pożegnały Toruń, a w klubie zapanował marazm, gdy zabrakło sponsorów i klub stał się bankrutem, to on dowodził drużyną i był głównym autorem utrzymania zespołu w najwyższej klasie rozgrywkowej. To był 2006 rok. Bez Jagusia drużyna najprawdopodobniej spadłaby z ligi, a wtedy nie byłoby mowy o pojawieniu się w klubie Romana Karkosika, firmy  Unibax i w końcu pięknej Motoareny.

Jaguś nie został indywidualnym mistrzem Polski jak Wojciech Żabiałowicz. Zdobył wspomniany już brąz i srebro w 2006 roku. Spełnił jednak inne marzenie. W 2006 roku na torze w szwedzkiej Vetlandzie zapewnił sobie awans do Grand Prix. Rok później walczył już w elitarnym gronie najlepszych żużlowców globu o najwyższe możliwe splendory. Debiut zaliczył fantastyczny. We włoskim Lonigo na inaugurację cyklu stanął na trzecim stopniu podium. Szok. Niedowierzanie. Apetyt na sukces zdecydowanie wzrósł. Pech jednak chciał, że torunianin spotkał na swojej drodze ekstremalnego Duńczyka, Nickiego Pedersena. Na turnieju w Eskilstunie, gdzie Jaguś ponownie wyrastał na faworyta zawodów, Duńczyk brutalnie ściął Polaka. Ten z zawrotami głowy do końca zawodów pozostał już tylko w parkingu. Po dokładnych badaniach okazało się, że kontuzja jest poważniejsza. Żużlowcy nie mają jednak czasu na dokładne leczenie. Wychowanek Apatora zdecydował się na szybki powrót na tor. Za szybki. Kontuzja dawała się we znaki. Forma uleciała. Można było odnieść wrażenie, że torunianinowi odechciało się wielkiego żużla. Ogłosił, że jeśli nie utrzyma się w Grand Prix, to nie ma zamiaru do niego wracać. Ambicje zostały utemperowane. Wymarzona rywalizacja w elitarnym Grand Prix skończyła się mimo wszystko rozczarowaniem i finalnie jedenastym miejscem w całym cyklu.

Za to w 2008 roku trener Marek Cieślak powołał Wiesława Jagusia do kadry na Drużynowy Puchar Świata. Na torze w duńskim Vojens Polacy wywalczyli srebro, co jest największym sukcesem torunianina na arenie międzynarodowej.

Karierę Jaguś zakończył po nieudanym sezonie 2010. Jak mówił, zabrakło już motywacji. Wrócił do pracy w gospodarstwie rolnym i w zasadzie odciął się od żużlowego zgiełku. Można było odnieść wrażenie, że przez całą karierę stał trochę z boku, jakby nie chciał całym sobą wchodzić do żużlowego światka. Nie potrzebował medialnej popularności, poklasku, a nawet kibicowskiego uwielbienia. Być może dlatego łatwiej było mu odejść. Nie było mowy pożegnalnej, nie odbył się turniej pożegnalny. Ta piękna żużlowa przygoda zakończyła się nagle i pozostaje niedokończona. Może jeszcze uda się rozegrać turniej pożegnalny? Może warto byłoby spiąć klamrą żużlową karierę Wiesława Jagusia?

DAWID LEWANDOWSKI 

2 komentarze on Wiesław Jaguś – historia niedokończona
    Arma
    11 Jun 2020
     6:54pm

    Znam tego pana i powiem bez ogródek – kibice to dla niego było zło konieczne. Ważne było aby kasa się zgadzała. Nie znacie go to nie róbcie z niego ideału. Mógłbym wiele na ten temat napisać, ale się powstrzymam.

    "Mały Wojownik" kończy 45 lat. Najlepsze życzenia dla Wiesława Jagusia! | PoBandzie
    13 Sep 2020
     11:09am

    […] w 1998 roku, kiedy to w Bydgoszczy zajął trzecie miejsce w finale IMP. Niektórzy powiedzą, że zabrakło mu wielkich sukcesów w turniejach indywidualnych, ale dla fanów z Torunia już na zawsze będzie legendą i symbolem “starych dobrych […]

Skomentuj

2 komentarze on Wiesław Jaguś – historia niedokończona
    Arma
    11 Jun 2020
     6:54pm

    Znam tego pana i powiem bez ogródek – kibice to dla niego było zło konieczne. Ważne było aby kasa się zgadzała. Nie znacie go to nie róbcie z niego ideału. Mógłbym wiele na ten temat napisać, ale się powstrzymam.

    "Mały Wojownik" kończy 45 lat. Najlepsze życzenia dla Wiesława Jagusia! | PoBandzie
    13 Sep 2020
     11:09am

    […] w 1998 roku, kiedy to w Bydgoszczy zajął trzecie miejsce w finale IMP. Niektórzy powiedzą, że zabrakło mu wielkich sukcesów w turniejach indywidualnych, ale dla fanów z Torunia już na zawsze będzie legendą i symbolem “starych dobrych […]

Skomentuj