Jason Doyle i Ilona Termińska.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Wczorajszy pogrom w Lesznie (64:26) był idealnym zobrazowaniem sytuacji spadkowicza Get Well Toruń. Mieliśmy widok apatycznych zawodników, którzy już na prezentacji wyglądali jakby do lidera rozgrywek przyjechali za karę. Kolejne dramatyczne sceny w parkingu między zawodnikami tylko dopełniły goryczy katastrofy, jaka miała miejsce w tym sezonie.

Ale wprowadźmy pewien porządek w nasze rozważania i przedstawmy wydarzenia chronologicznie. Oficjalnie wszystko się zaczęło od pamiętnej wypowiedzi Noberta Kościucha w czasie przegranego wysoko (36:54) wyjazdowego meczu torunian we Wrocławiu. Było to spotkanie w ramach 3. rundy rozgrywek ligowych. Nowy nabytek Aniołów bardzo krytycznie wypowiedział się na temat atmosfery oraz braku komunikacji, jaka występuje na linii zawodnicy – ówczesny menedżer Jacek Frątczak.

– Widać, że nie ma komunikacji. Łączność, delikatnie mówiąc, szwankuje. To nie chodzi o barierę językową. Składa się na to wiele małych czynników – stwierdził na antenie nc+ 35-latek. W świat poszedł sygnał, że w toruńskim obozie panuje kryzys. Wynik sportowy w postaci sromotnych porażek nie polepszał sytuacji.

Potem Get Well podejmował na swoim torze truly.work Stal Gorzów, a zawodników prowadziło już… trio trenerskie Adam Krużyński, Karol Ząbik i, co wszystkich bardzo zdziwiło, Mark Lemon. Toruń po heroicznej walce tamto spotkanie wygrał i wydawało się, że jest to przyczynek do progresu, który miał nastąpić.

Od tego momentu było już tylko gorzej. Porażka za porażką. Równia pochyła w stronę Nice 1. Ligi Żużlowej, a w parkingu atmosfera między zawodnikami robiła się coraz bardziej gęsta. Jej eskalacja nastąpiła podczas przegranego meczu z Betard Spartą Wrocław (41:49). Między kierownictwem a zawodnikami doszło do dwóch bardzo mocnych nieporozumień. – Zaczęło się od Norberta Kościucha, który w dwóch pierwszych wyścigach przyjeżdżał na końcu stawki, daleko za jadącym na trzecim miejscu zawodnikiem. Pełniący obowiązki menedżera Adam Krużyński w trzeciej serii startów postanowił go zamienić na Jacka Holdera. To zdecydowanie nie spodobało się Polakowi, który zrobił awanturę. Twierdził, że właśnie chciał zmienić motocykl, ale nie dano mu szansy sprawdzić, jak będzie się spisywał – informowały toruńskie „Nowości”.

Do pieca dołożył kolejny niepocieszony tego dnia Niels Kristian Iversen, który nie pojechał w wyścigach nominowanych. Adam Krużyński jako argumentacji użył faktu, że Duńczyk dwukrotnie podwójnie przegrał. – Iversen był głuchy na ten argument i upierał się, że to jemu należy się start, a nie Jackowi Holderowi, bo Australijczyk zdobył mniej punktów. Gdy nic nie wskórał, głośno wyrażał niezadowolenie. A już zupełnie o atmosferze w toruńskim parkingu świadczy fakt, że ekipa Iversena demonstracyjnie cieszyła się w momencie, gdy młodszy z braci Holderów we wspomnianym wyścigu nominowanym przyjechał na ostatniej pozycji – czytamy dalej w toruńskim dzienniku.

Wczorajszy mecz w Lesznie i kolejna awantura, a przecież nie tak dawno media donosiły, że pod Jasną Górą Doyle zrugał Iversena, niezadowolony ze współpracy torowej. Tym razem Doyle ruszył po 13. biegu w stronę Norberta Kościucha z chęcią „wyjaśnienia” nieporozumienia zaistniałego w trakcie owego biegu. Na drodze stanął mu jednak Adam Krużyński – pełniący tym razem rolę mediatora i do rękoczynów nie doszło.

Można zadać sobie pytanie: Kto tu komu jeszcze nie dał w pysk? Bo chyba kończą się nazwiska. Celowo nie zostało użyte w tekście słowo „drużyna”. Bo drużyna to kolektyw, tworząca team spirit i żyjąca według zasady: „Jeden za wszystkich – wszyscy za jednego”, a nie wszyscy przeciwko wszystkim. Gołym okiem widać, że zlepek indywidualności w Toruniu ma siebie wystarczająco dosyć, a przebywanie razem w parkingu stanowi swoistą męczarnię.