Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Znacie legendę o Wandzie, co nie chciała Niemca? Na pewno. Z tą żużlową jest o tyle gorzej, że to nie ona nie chce, tylko jej nie chcą i nawet rzucenie się w otchłań przepastnych rzecznych wód Wisły niczego nie uratuje. Wanda z Nowej Huty nawet chciała i nadal chyba chce, tyle, że strażak nie pędzi z ratunkiem, bo o kłopotach nie wie. Kto więc zadzwoni pod 112?

GKSŻ zawiesiła prezesa Sadzikowskiego i klub za niewykonanie zaleceń licencyjnych. No cóż. A czego innego się niby przed sezonem spodziewano? Że problemy same się rozwiążą? Oj, pokazała siłę i konsekwencję w działaniu Groteskowa Kompania Samouwielbienia Żałosnego, w skrócie GKSŻ. A ponieważ zwykła wybierać słabowitych rywali, by rezultat starcia mógł być z góry przesądzony, tak też poczyniła i w tym przypadku. Kto niby miałby się postawić w Krakowie? Kto miałby słać pisma i pozwy? Kto miałby wszczynać medialne awantury? Pod Wawelem żużel dawno sam się zdegradował do roli ubogiego krewnego. Bez koneksji i większych szans na świetlaną przyszłość.

Przykro i żal. Klub z Nowej Huty, pozostawiony swojemu losowi, polegnie. Obecna sytuacja, dramatyczna sytuacja, to nie efekt rocznych „wysiłków” i jedynie obecnych działaczy. Prezes Sadzikowski będzie się pewnie zarzekał, że robił co mógł i potrafił. I niewykluczone, że tak było. A że niewiele mógł, imając się nawet organizacji internetowej zrzutki wśród ostatnich, miejscowych kibiców, to już inna para kaloszy. Już sam fakt korzystania z tak ostatecznych i długofalowo nieskutecznych pomysłów, powinien stanowić sygnał ostrzegawczy dla wszystkich zainteresowanych. Widać decydenci liczyli na cud, a krakowskim, bardzo nielicznym pasjonatom, zabrakło weny. Słyszał ktoś, by podejmowali pertraktacje z ratuszem, bombardując urząd pismami, wnioskami i petycjami? By dla uwiarygodnienia sytuacji klubu i swojej w nim roli, przeprowadzili zewnętrzny audyt, celem wyświetlenia stanu finansów państwa? By szukali możnych i mocnych lokalnych biznesmenów, zarazem kibiców speedwaya, bądź polityków zdolnych pomóc? Ja o takich inicjatywach nie wiem. A skoro nie wiem, znaczy, że albo w ogóle ich nie było, albo prowadzone były po cichutku i pod stołem, tak by nikt się nie zorientował, czyli odwrotnie niż należało.

Być może Paweł Sadzikowski, ze swoją ekipą, uznali, iż nie warto, bo skoro przecież „wszyscy” znają dramat klubu i jego rozpaczliwą sytuację, to po co non stop o tym opowiadać. Mnie się wydaję jednakowoż, że owo larum należało podnieść, a nawet, że wciąż nie jest za późno, by krakowski żużel uratować. Jeśli w ciszy i zapomnieniu Wanda odda pole bez walki, to przegra. Przegra klub, wydająca decyzję GKSŻ i polski żużel, tracąc kolejny ośrodek. Przypomina to puentę bajki „Przyjaciele” – wśród przyjaciół serdecznych, psy zająca zjadły – tak się to kończyło. W Krakowie jeszcze jest nadzieja. Tam są kibice, tylko życzą sobie odpowiedniego produktu. Na serwowaną im bylejakość nie chcą się zgadzać i trudno mieć pretensje. Podczas jednego z ostatnich spotkań podobno sprzedano w Krakowie raptem 136 biletów. 136 sztuk, nie tysięcy. Wiecie ilu mieszkańców liczy Kraków, a sama Nowa Huta?

Paweł Sadzikowski nie podołał i raczej wyczerpał nader skromne możliwości wszelakiego działania. Skutecznego działania, dodam. To nie znaczy wszakże, że musi przegrać. I on, i klub. Niestety nie widać i nie słychać, by do objęcia żużlowego dobytku garnął się inny chętny gospodarz. Przynajmniej nikt się publicznie nie odgraża. Przyglądając się ostatnim dramatycznym wydarzeniom wokół piłkarskiej Wisły trudno się dziwić. Wanda nie ma, niestety, swojego Błaszczykowskiego, gotowego od ręki wyłożyć, choćby w formie pożyczki, niezbędną kwotę, zatem o nawet chwilowe podłatanie budżetu będzie trudno. Ale… Może wobec zbliżającej  się kampanii parlamentarnej, zechce się objawić kibic-kandydat? Może być kibicem od wczoraj, byle z możliwościami finansowymi własnymi, bądź przełożeniem na „obcą” kasę, choćby miejską. Potrzeby drugoligowej ekipy, bez ciśnienia na awans, chcącej jedynie ugrać coś u siebie, to w porywach dwa miliony złotych polskich. Kropla, drobne na waciki w budżecie ogromnego Krakowa, czy jednej z najwyżej średnich tamtejszych firm.

Zatem ruszcie głową, Panie i Panowie, żużlowi parlamentarzyści. Wszystko jedno – „brukselscy”, czy rodzimi. Rozejrzyjcie się wokół, we własnym gronie, a na bank znajdziecie kandydata z Krakowa w potrzebie. Potrzebie zdobycia głosów niezbędnych do reelekcji, ma się rozumieć. Grunt to znaleźć w drużynie, tej poselsko-senatorskiej, kolegę, któremu łatka zbawiciela żużla pod Wawelem bardzo się przyda i przysporzy sporej liczby głosów. Ten zaś, jeśli będzie przebiegły, przedłuży byt klubu i własny kontrakt przy Wiejskiej.

Czasu coraz mniej, ale jeszcze nie wszystko stracone. Sadzikowski i spółka mogą być solidnymi zawodnikami drugiej linii, ale jako liderzy się nie sprawdzili. Tu w Nowej Hucie wakat. Powiadają, że dobrymi chęciami to piekło wybrukowano. Jednak dobre chęci, pasja i serce ostatnich Mohikanów, wsparte kasą od neofity mogą sprawić cud. Wypiek z takiego ciasta może smakować przednio. Ratujmy więc żużel w Krakowie póki można i póki relatywnie niewiele to kosztuje. Uwielbiam film „Ostatni dzwonek”. W Nowej Hucie ten dzwonek wybrzmiewa, ale wcale nie musi być ostatni.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI