Paweł Przedpełski. FOT. JĘDRZEJ ZAWIERUCHA.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Za nami pierwsze półfinały play-off. Papierowy tygrys nie potwierdził opinii o czarnym koniu, fali wznoszącej i dobrej formie zespołu. Tym razem włókniarze nie mogą zasłaniać się torem. Mecz nie był zagrożony. Komisarz nie ingerował. Zatem nawierzchnia była jakiej chcieli gospodarze, a mimo to polegli z kretesem. Inaczej w Zielonej Górze. Osłabione Myszy postawiły się faworyzowanym wrocławianom, głównie dzięki skutecznemu zastępstwu Smolinskiego i dobrej jeździe słabych dotąd juniorów.

Najciekawiej miało być pod Jasną Górą, zaś na deser w Zielonce jednostronnie i bez emocji. Wyszło dokładnie odwrotnie. Podopieczni Marka Cieślaka nie udźwignęli konfrontacji z bardzo mocnym Lesznem, pędzącym po tytuł z prędkością wodospadu. Liderzy Lwów tym razem ryczeli, ale z rozpaczy. Mimo dobrych występów w Teterow, podczas Grand Prix Niemiec, nie potrafili przełożyć dyspozycji z soboty na niedzielne spotkanie ligowe. Cała trójka, mimo solidnej zdobyczy Madsena, w większości przegrywała bądź remisowała biegi z Bykami, sporadycznie tylko urywając im punkty i nie stanowiła siły napędowej swego teamu.

Starał się w pierwszej fazie Przedpełski, wygrał bieg młodzieżowy Gruchalski, ale to chyba jedyne pozytywy. Bezbarwny, nieco chaotyczny Miedziak i zagubiony mistrz Europy juniorów Kuba Miśkowiak, tylko przepełnili czarę goryczy. Prezes Świącik ma o czym myśleć. Na meczu w roli widza pojawił się Jason Doyle, zaś Zagar oświadczył przed kamerami, że chętnie zostanie w drużynie, tylko klub dotąd nie złożył propozycji. Czyżby wymiana? Ciekawe tylko, co na to Lublin. A Doyle wyraźnie zwiedza i sonduje rynek. Mając przynajmniej dwóch potencjalnych pracodawców, z podjęciem decyzji spieszyć się nie musi. A niech się chłopaki licytują.

Wśród gości tradycyjnie. Liderowali Piter, Emil i Smyk. Swoje punkty dołożył Kołodziej. Cenne oczka wywalczyli Hampel i Kurtz. W tym zestawieniu nawet mniejsza zdobycz Kubery nie miała wpływu na ostateczny wynik. Piotr Baron nie otrzymał tylko jednoznacznej odpowiedzi, na kogo postawić w przyszłorocznym sezonie. Brady i Mały pojechali bardzo podobnie, zaś pewne miejsce w zestawieniu dla seniora Smyka wydawało się przesądzone jeszcze przed rozpoczęciem finałowej fazy. Mają więc Byki zagwozdkę, tyle, że z kategorii klęski urodzaju w odróżnieniu od kilku innych rywali.

W Zielonej Górze miało być do jednej bramki. Miejscowi bez Pedersena, z poobijanym Smolinskim i Niedźwiedziem w rezerwie, na wszelki wypadek. Trzeba więc było zrezygnować z jednego z trzech młodych muszkieterów jeszcze przed zawodami. I tu nos nie zawiódł Skóry. Postawił na Krakowiaka i Pawliczaka, a ci odpłacili mu solidną jazdą oraz punktami, w sumie przywożąc cztery oczka i bonus. Zważywszy wcześniejszą niemoc tamtejszej młodzieży i klasę rywali, a ściśle rywala (Torres), zupełnie dobry wynik. W starciu młokosów jeszcze Wrocław zwyciężył, ale też pierwsze trzy wyścigi zapowiadały solidne lanie gospodarzy.

Goście szybko odskoczyli na 6 punktów i wydawało się, że będą tylko powiększać przewagę. Nic bardziej błędnego. To Falubaz pokazał, nomen omen, lwi pazur. Po tym nokdaunie Myszy zwarły szeregi i już w czwartym starciu odbiły większość strat, zwyciężając podwójnie. Dalej dobre biegi notowali Smolinski i Protas, a walka rozgorzała na dobre. Trzecia seria to cios gospodarzy w dziesiątej odsłonie i status quo w ostatniej kolejce. Jeszcze dwa na rzecz Zielonej w nominowanych i razem sześć oczek przewagi przed rewanżem. Przewagi wyrwanej Betardowi z gardła, po krwistym spektaklu.

Wyborny Jepsen Jensen, znakomity Vaculik, Duzers tym razem z jedną tylko wpadką z najsłabszego pola startowego, zatem potwierdziły się moje spekulacje. Jeśli Protas i Dudek podołają, a dorzuci coś młodzież – będzie dobrze. Polscy seniorzy dali radę, podobnie narybek i w efekcie sześć grubych punktów handicapu przed rewanżem. Niewiele z pozoru, ale jednak są. Po stronie gości bezbarwni i nierówni liderzy, szczególnie „zmęczony” po Teterow Magic. Nie dorzucili tym razem za bogato Fricke i wycofany, nie wiedzieć czemu, z udziału w nominowanych, szybki i waleczny Jamróg. Ugrał nieco Milik, aż się zapędził do piątego startu. Nieźle Drabik. Liszka dowiózł podwójnie w juniorskim, potem starał się, walczył, jednak nieskutecznie. Zatem zbyt wiele dziur i nierówna jazda nie pozwalająca Śledziowi zaryzykować z Czugunowem. No bo kiedy i za kogo miał próbować? Jego podopieczni jechali trochę zero-jedynkowo. Albo zwycięstwo, albo śliwka.

Przed rewanżem w lepszej, mimo wszystko, pozycji wydaje się Wrocław. Na swoich śmieciach, teoretycznie, powinni odrobić niewielką stratę z nawiązką. Na szczęście to sport, więc póki piłka w grze, wszystko jest możliwe. A za wcześniejsze kombinacje z własnym torem i swoisty wybór przeciwnika w play off, już dostali „warninga” od ekipy Skóry. I bardzo dobrze. Na to liczyłem, przyznając wrocławianom snickersa, w moich pogaduchach po bandzie. Kto nie wie w czym rzecz, odsyłam na nasz fanpage. Tam w zakładce filmy znajdziecie odpowiedź, w odcinku z udziałem Mirka Berlińskiego, chodzącej historii Wybrzeża Gdańsk. Euforii więc w winnym grodzie nie ma, ale jest cenny zapas. Dodając presję, ciążącą na gospodarzach decydującego starcia, takoż biorąc przebieg pierwszego spotkania, gdy początkowo wyraźnie prowadzili, by ostatecznie ulec – może być interesująco.

I jescze słówko a propos legendarnego, rzekomego syndromu „dzień po”, sukcesie w Grand Prix i późniejszej niemocy zwycięzców w lidze, czy prestiżowych zawodach. W spotkaniach ekstralipy gwiazdy Teterow gremialnie zawiodły. Ale już takiemu Zmarzlikowi sukces w Niemczech nie przeszkodził wygrać w cuglach, następnego dnia „po”, turnieju o ” Łańcuch Herbowy” w Ostrowie, gdzie przed zawodami odsłonięto tablicę upamiętniającą wychowanka klubu Tomasza Jędrzejaka. Szlachetny i miły gest macierzystego klubu „Ogóra”. Wracając zaś do Bartka. Jeśli się właściwie określi priorytety, a do tego dysponuje sprzętem i formą, to żaden syndrom niestraszny. W GP teraz czas na Vojens, domowy tor współliderującego Madsena. Osobiście nie miałbym nic przeciwko, by zakończyło się w wykonaniu Bartka jak zawody w Ostrowie. Tylko Grand Prix to nie liga, czy najbardziej nawet prestiżowy turniej, o czym najboleśniej przekonali się minionej niedzieli w Częstochowie.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI