FOT. VACLAV MILIK FACEBOOK
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Vaclav Milik wciąż uchodzi za najjaśniejszą postać czeskiego żużla, ale ostatniego sezonu z pewnością nie zaliczy do udanych. Dotyczy to także zmagań w TAURON Speedway Euro Championship. Pierwotnie wydawało się, że po wcześniejszym zdobyciu brązowego i srebrnego medalu, zawodnik może włączyć się w walkę o złoto, tymczasem nie zdołał utrzymać się w cyklu.

Vaclav Milik rozpoczął rywalizację w europejskim czempionacie od dwóch siódmych miejsc i dwukrotnych zdobyczy ośmiopunktowych w Gnieźnie i Gustrow, przy czym sezon wcześniej, w obu premierowych rundach, meldował się w wielkim finale. Tym razem ta sztuka udała mu się dopiero w trzeciej odsłonie zmagań w Daugavpils, gdzie zajął jednak czwarte miejsce i nie zdołał stanąć na podium. Pod względem statystycznym, w każdej rundzie zdobywał średnio o trzy punkty mniej niż w sezonie 2017, a poza tym wygrał dwa razy mniej wyścigów. Ponadto, jeśli nie brać pod uwagę zawodzącego Josefa Franca, był najczęściej dojeżdżającym do mety na czwartym miejscu zawodnikiem spośród całej stawki.

– Prawdę mówiąc, momentami sam już nie wiedziałem w czym tkwi problem. Po prostu czasami bywa lepiej, a innym razem jest o wiele gorzej. Sezon 2017 miałem stosunkowo dobry, a w zakończonych niedawno rozgrywkach przyszła zniżka formy. Nie pozostaje nic innego, tylko wyciągnąć z tego odpowiednie wnioski. Podkreślam, że cały czas się uczę. Pod koniec sezonu momentami szło mi już nieco lepiej. Może receptą na to wszystko jest bawienie się żużlem, a nie pchanie w to tyle profesjonalizmu – zastanawia się czeski zawodnik.

Przełom w Daugavpils pozwalał wierzyć Milikowi w dalszy progres i liczyć na pozytywne zwieńczenie sezonu 2018. Przed ostatnią rundą w Chorzowie Czech miał tylko dwa punkty straty do sklasyfikowanych ex-aequo na piątym miejscu Antonio Lindbaecka i Mikkela Michelsena. Występ na Stadionie Śląskim pozbawił go jednak szans na utrzymanie w TAURON SEC, ponieważ zgromadził tam jedynie sześć punktów i w klasyfikacji generalnej spadł na ósme miejsce. Co prawda, turniejowe zmagania zaczął od dwójki, a swój ostatni bieg wygrał, ale to nie pozwoliło mu odrobić strat
ze środkowej fazy zawodów, gdzie w trzech biegach dowiózł do mety zaledwie jeden punkt.

– Na pewno chciałem osiągnąć tam nieco więcej. Przede wszystkim zamierzałem utrzymać się w czołowej piątce. Z drugiej strony, dopiero pierwszy raz w życiu startowałem na sztucznym torze, więc jeżeli weźmiemy to pod uwagę, to myślę, że nie było najgorzej. W początkowej fazie zawodów szukaliśmy odpowiednich ustawień. Poza tym w pierwszych biegach jeździłem złymi ścieżkami i przez to sporo traciłem. W ostatnim wyścigu potrafiłem już pojechać znacznie lepiej. Obrałem zupełnie inny tor jazdy. Jadąc przy krawężniku byłem o wiele szybszy niż wcześniej, kiedy jeździłem środkiem toru. Po prostu zaczęliśmy dopasowywać się do tej nawierzchni – wspomina Vaszek.

Pomimo rozczarowującego wyniku punktowego, występ w Chorzowie otworzył Milika na nowe doświadczenia i zapewnił mu wiele wartościowych spostrzeżeń. Rywalizacja na wielkich arenach, przy wsparciu znacznie liczniejszej publiczności, pozwala też zasmakować zupełnie innego wymiaru czarnego sportu, od wielu lat znanego między innymi z cyklu Grand Prix. Takie przeżycia sprawiają, że zawodnik chciałby jak najszybciej uczestniczyć w tym po raz kolejny.

– Bardzo mi się podobało, tym bardziej, że Stadion Śląski sprawia naprawdę pozytywne wrażenie. Do tego doszedł doping kibiców. Każdy zawodnik chciałby codziennie jeździć w takich warunkach. Oczywiście trudno było mi się dopasować do toru, ale jakbym wrócił tu ponownie, to pewnie byłbym już o wiele mądrzejszy. Podstawowa różnica między torami sztucznymi, a naturalnymi polega na tym, że te pierwsze nie trzymają nas tak bardzo, a poza tym robi się na nich więcej dziur i kolein. Jeśli mam być jednak szczery, to powiem, że gdy pierwszy raz zobaczyłem chorzowską nawierzchnię, myślałem, że będzie o wiele gorzej niż okazało się w rzeczywistości – przyznał Milik.

W ostatnim czasie na Vaclava Milika spadło wiele krytyki. Nienajlepsza i niestabilna dyspozycja zawodnika znalazła odzwierciedlenie również w rozgrywkach polskiej PGE Ekstraligi, gdzie Czech obniżył swoją średnią o nieco ponad 0,3 punktu w porównaniu z sezonem 2017 i o niecałe 0,6 punktu w porównaniu z sezonem 2016. Przez jakiś czas nie mógł być on nawet pewny miejsca we wrocławskiej drużynie na kolejny sezon. Ostatecznie dostał szansę na przełamanie i to samo będzie starał się zrobić też na arenie międzynarodowej. Od długiego czasu mówi się, że dobrze dysponowany Czech mógłby być wartością dodaną dla cyklu Grand Prix. Na razie jednak Milik skupia się na Indywidualnych Mistrzostwach Europy i wyrównaniu rachunków w zmaganiach na Starym Kontynencie.

– Chciałbym z powrotem awansować do TAURON SEC. Wydaje mi się, że wywalczenie awansu poprzez eliminacje i późniejszy SEC Challenge da mi jeszcze większą motywację, by bić się o najwyższe cele i próbować sięgnąć po upragnione złoto – zakończył Vaclav Milik.